dziaduniem.

Gintowt nic nie odpowiedzial.

- Pytalem - warknal swawolnik. - A jak kto pyta, grzecznosc nakazuje odpowiedziec, panie hetko z petelka!

- My sie juz znamy, panie.

- Tak? A to skad?

- No, jakze to, nie poznajesz mnie, wasza wielmoznosc? - zapytal Gintowt odmienionym glosem. - Wszak widywalismy sie kiedys.

- To chyba w zamtuzie i po ciemku, bo oblicza przypomniec nie moge.

- Nie, wasza milosc - wyszeptal Gintowt. - Znasz mnie dobrze, choc pamiec ci szwankuje. Ale przypomnisz sobie jeszcze. Na wszystko przyjdzie czas.

Bialoskorski drgnal. Zdalo mu sie, ze w glosie tamtego zabrzmiala grozba. Usmiechnal sie szyderczo do Gintowta. Podciagnal nogi i chcial wstac.

- Lez!!!

Glos mlodzika byl zimny i nieprzyjemny. Bialoskorski zamarl. Gintowt celowal z pistoletu prosto w jego serce. Stary brygant mial bystry wzrok; dostrzegl, ze spust ugial sie pod palcem mlodego. Wystarczyl jeszcze drobny ruch i...

Opadl na plecy i westchnal. Do diaska. Taki mlodziak, a gadal jak stary warchol.

- Rece do tylu i bez szutkow! Koltun, Iwaszko! Zwiazac ichmosci.

Chlopi bez slow wykrecili Bialoskorskiemu rece za plecy, a potem okrecili mocnymi konopnymi sznurami.

- I po co sie szarpiesz, panie Bialoskorski? - wysyczal Gintowt. - Czyzbys nie chcial dojechac zywy do Przemysla? Zawsze to jeszcze przez pare dni popatrzysz sobie na ptaszki i na drzewa. I podumasz o wolnosci.

Bialoskorski splunal. Zacharczal i zakaslal, a potem zaczal pluc krwia.

- Panie Gintowt - rzekl troche uleglejszym tonem - po kiego diabla chcesz mnie wlec po gorach i lasach? Za moja glowe wyznaczono cene, dwa tysiace czerwonych. Dostaniesz je, jesli odstawisz mnie calo do starosty, a przecie po drodze sila sie moze zdarzyc. Tedy po co ci sie trudzic?! Ot, mam tutaj niedaleko zakopana skrzynie z czerwoncami. Dam ci dokladnie tyle, na ile wycenia moj czerep pan Krasicki - dwa tysiace dukatow. Mysle, ze to godziwa zaplata.

- Pomysl lepiej o modlitwie, a nie o dukatach, panie Bialoskorski - wyszeptal Gintowt. - Ja nie ufam waszmosci ani troche. I dlatego - usmiechnal sie zimno - czas, panie bracie, abys zaczal sie wreszcie modlic, bo coraz blizej nam do Przemysla, a tam... Doprawdy daje glowe, ze kiedy obaczysz zamek staroscinski i baszte szlachecka, padniesz na kolana i bedziesz wyznawal grzechy.

Bialoskorski zaklal. Opadl na plecy i wpatrzyl sie w niebo. Rozprawa z Gintowtem i chlopami okazywala sie znacznie trudniejsza, niz myslal.

4. Smiertelny kunak

Horylka otworzyl oczy. Dym z dogasajacego ogniska unosil sie prosto w niebo rozjasniane na wschodzie przez daleki poblask przedswitu. Powoli, ociezale zblizal sie zamglony poranek. Daleko nad gorami blyszczaly swietliste smugi blasku. Jednak lasy spowijal mrok, a doliny gesta mgla. Nie bylo wiatru, nie spiewaly ptaki. Wielki, bialy ksiezyc stal w pelni. Drzewa, konie i spiacy opodal ogniska ludzie - wszystko skapane bylo w jego trupim blasku.

Horylka nie obudzil sie jednak po to, aby podziwiac dzikie krajobrazy Bieszczadu. Przez chwile nasluchiwal oddechow kompanow, sprawdzil, czy Gintowt nie czuwa, a potem drapieznie chwycil sakwe. Szybko rozsuplal sznury i zlapal buklak z gorzalka.

Spojrzal na spiacych. Nikt nie poruszyl sie nawet. Wszyscy spali z niewinnymi obliczami. Wszak w czasie snu kazdy, nawet najwiekszy lotr, wygladal jak aniol... Kazdy? O nie... O Bialoskorskim nie mozna bylo tego powiedziec. Szlachcic nawet przez sen usmiechal sie drwiaco, szydzac ze wszystkich - z Gintowta, Horylki, ze starosty Krasickiego, a pewnie tez z czekajacego go w Przemyslu kata z dlugim, ostrym mieczem.

Gintowt westchnal przez sen. Horylka zamarl. Przez chwile bal sie oddychac. A potem wycofal sie w strone drzew. Przy ognisku nie bylo bezpiecznie. Tamci mogli sie zbudzic i z pewnoscia nie spodobaloby im sie to, co robil. Musial oproznic flasze w samotnosci. Tak jak zwykle. Odkorkowal buklak i pociagnal spory lyk gorzalki. Ufff. Od razu swiat stal sie weselszy. Nie lupalo go juz w kosciach, nie bolal leb. Ruszyl w dol, do strumienia. Zrazu wymijal strzeliste, gladkie pnie ogromnych drzew, a potem, kiedy zszedl nisko nad wode, znalazl sie pod poskrecanymi galeziami zrosnietych, splatanych bukow. Martwe swiatlo ksiezyca wydobywalo z mroku wygiete, rozczapierzone kikuty starych drzew, a nad powierzchnia strumienia unosila sie delikatna mgielka.

Cos zaszelescilo w ciemnosci. Horylka odwrocil sie blyskawicznie, przytulajac do piersi swoj najwiekszy skarb - bezcenny buklak z przepalanka. Cos poruszalo sie wsrod drzew... Pewnie puszczyk albo sowa. A moze lis?

Horylka pociagnal solidnie z buklaka. Pil, pil i pil, az wreszcie wszystkie kolory wokol niego wyostrzyly sie, a nocne szmery staly sie glosniejsze.

Przeszedl do miejsca, w ktorym strumyk szumial cicho wsrod kamieni.

Plusk wzburzyl powierzchnie wody. Cos zaszumialo z tylu. Galezie bukow, zlych bukow szelescily, choc nie bylo wiatru. Horylka zaniepokoil sie, rozejrzal po splatanym, nieprzyjemnym lesie.

Cos bylo tam, pod drzewami. Przemykalo sie w mroku niewidzialne jak upior, przebiegle jak wilk i bezlitosne jak woloski brukolak... To cos bylo w bukach albo pomiedzy nimi... Tkwilo w bezlistnych galeziach wiekowych, starych drzew, czailo sie w mroku miedzy poteznymi pniami glodne i spragnione. Wszystkie wlosy na glowie Horylki stanely deba. Cofal sie tylem przerazony. Wiedzial, ze zrobil zle, ze nie powinien oddalac sie od obozu, ale teraz bylo juz za pozno. Zza plecow uslyszal brzek stali. A wowczas zgarbil sie, skulil, obiema rekami tulac do piersi buklak, i odwrocil wolno...

- Pani! - zaszlochal, gdy wstrzasnal nim dreszcz. -P-p-p-p-p-p-a-n-n-n-n-i. Ja nie... Ja nic... To horylka... To ona...

Posepna postac nie poruszyla sie.

- Ja nie... Nie... - zaszlochal Horylka.

Tumany mgly wzniosly sie na chwile nad potokiem, przeslonily ksiezyc. W ciemnosci rozlegl sie krotki, urywany swist stali, a potem dolina wstrzasnal przerazajacy, piskliwy okrzyk Horylki...

Czerwona, parujaca krew trysnela na kamienie, zmieszala sie z woda potoku...

5. O swicie

Zerwali sie wszyscy jak na komende. Pierwszy Bialoskorski, po nim Iwaszko, a potem Koltun. Spojrzeli w noc zaleknieni. Iwaszko wstal.

- Horylka!

- Spil sie, gorzalecznik! - syknal Koltun. - Dam ja didowi...

- Ciiii! - szepnal Iwaszko. - Pilnuj wieznia.

Porwal czekan lezacy obok ogniska i skoczyl w strone drzew. Wpadl pod pierwszy z bukow i... zderzyl sie z czyms miekkim, ale mocnym. Sila uderzenia odrzucila go w bok, az przykleknal na zoltych lisciach. Nawet nie zdazyl sie przerazic...

To Gintowt stal w cieniu drzew z obnazona szabla w prawej i pistoletem w lewej rece. Mlody szlachcic patrzyl w mrok, nasluchiwal.

- Co sie dzieje?

- Cicho - szepnal Gintowt. - Horylka gorzalke zabral. Poszedl pic. Ja juz wiedzialem, co sie swieci.

- Chryste pomyluj! - Iwaszko przezegnal sie naboznie. - Dytko go dopadl i zadusil... Hore nam! Hore!

- Gdzie Koltun?

- Slachcica strzeze.

- Bierz czekan, chamie - syknal Gintowt. - Tyly mi oslaniaj. Idziemy!

Ruszyli w mrok. Na niebie rozwidnialo sie. Powoli wstawal dzien, blask ksiezyca zbladl, skurczyl sie... Zeszli w doline, pod galezie wiekowych bukow, a Iwaszko przezegnal sie znowu, widzac przerazajace, mroczne sylwetki drzew.

Gintowt szedl smialo. Wstapil w mgle, ominal kamienie sterczace na brzegu strumienia. Przed nimi otwarla sie duza polanka skapana w ksiezycowym swietle... Od razu spostrzegli ciemny ksztalt w chlopskiej switce. Gintowt skoczyl ku niemu, pochylil sie i zadrzal.

Horylka lezal na ziemi, pociety, posiekany niemal na kawalki. Odcieta prawa reka sciskala ciagle buklak z gorzalka. Wytrzeszczone oczy patrzyly prosto w niebo, a na wargach zastygla rubinowa krew... Cialo bylo pokryte czerwona, gestniejaca posoka.

Iwaszko zalkal, wypuscil czekan, padl na kolana. Gintowt rozwarl usta z przerazenia, zadrzal. Rozejrzal sie dokola, bezmyslnie wodzil szabla w powietrzu.

- Uchodzmy! - wyszeptal. - Iwaszko! - jeknal i wypchnal chlopka z polanki. - Do koni. Uchodzmy!

Rzucili sie w strone obozowiska. Mieli wrazenie, ze za chwile cos wynurzy sie z mgly i skoczy im na plecy... Galezie chlastaly ich po twarzach, potykali sie na korzeniach i kamieniach. Dyszac, wyskoczyli z lasu, dopadli do ogniska. Gintowt odetchnal z ulga, widzac bladego jak sciana Koltuna i rozciagnietego na ziemi Bialoskorskiego, ktory zdawal sie wcale nie przejmowac tym wszystkim.

- Konie siodlac! - jeknal. - Szybciej.

Chlopi rzucili sie ku wierzchowcom. Gintowt otarl pot z czola. A Bialoskorski? Bialoskorski zaniosl sie dlugim kaszlem, splunal krwia i usmiechnal zlosliwie.

- Ojojoj - rzekl. - Zdaje sie, ze zmniejszyla sie nasza kompanija. Pan Horylka exitus. Co za strata! A ktoz bedzie nastepny?

6. Panowie Rytarowscy

Byl juz dzien, gdy dojechali do Czarnej, lezacej na zbiegu drog z Hoczwi i Przemysla. Wies lokowana przed stu laty na prawie magdeburskim byla ludna i gwarna. Wzdluz traktu jak okiem siegnac ciagnely sie wielkie chlopskie chyze z ciosanych na zrab bali, struganych na krancach w jaskolcze ogony. Byly to wielkie i zadbane chalupy, nakryte strzelistymi zoltymi strzechami, pobielane albo malowane w brazowo- lub czarno-biale pasy. Pobudowano tam zagrody ze slonecznikami przy plotach, z podsieniami, a niektore nawet z ganeczkami upodobniajacymi je do szlacheckich dworkow. Tu i owdzie sterczaly wysokie dragi z kolami, na ktorych wznosily sie bocianie gniazda. Cztery drewniane, czteroskrzydle wiatraki i jeden niderlandzki, dajacy make czysta i biala jak snieg, mielily zboze na lace przed osada. W dwoch

Вы читаете Czarna Szabla
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×