rysach i plaskim, obcym akcencie. Matka zapewniala go, ze wszystko bedzie w porzadku, ze spodoba mu sie w Kirby Monckton, ze zmiana dobrze mu zrobi. A w tym czasie wszystko sie jakos ulozy. Ale Jay wiedzial swoje. Rozwod rodzicow rozwarl sie nagla przepascia pod jego stopami, wiec ich nienawidzil, nienawidzil tego miejsca, do ktorego go wyslali, nienawidzil blyszczacego, piecioprzerzutkowego roweru doskonalej marki Raleigh dostarczonego tego ranka z okazji jego urodzin – lapowki rownie godnej wzgardy, jak towarzyszaca jej notatka – „Z najlepszymi zyczeniami od Mamy i Taty” – tak falszywie normalna, jakby swiat dookola nie rozpadal sie cicho i niepostrzezenie w proch. Jego wscieklosc byla mrozaco zimna, niczym tafla szkla czy lodu, odcinajaca go od reszty swiata, tlumiaca wszelkie odglosy, sprawiajaca, ze ludzie wydawali sie jedynie chodzacymi drzewami. Ta wscieklosc tkwila gleboko w jego wnetrzu, kotlowala sie, kipiala, z desperacja czekala na jakies wydarzenie, ktore daloby jej ujscie.

Nigdy w zasadzie nie byli zzyta rodzina. Az do tego lata Jay widzial swoich dziadkow moze piec czy szesc razy, z okazji swiat Bozego Narodzenia albo urodzin. Okazywali mu wowczas sumiennie pelne rezerwy uczucie. Babka byla drobna i elegancka, niczym porcelana, ktora kochala i ktora ozdabiala kazdy skrawek powierzchni w swoim domu. Dziadek przypominal wojskowego i bez licencji strzelal do przepiorek na pobliskich wrzosowiskach. Oboje pogardzali zwiazkami zawodowymi, ubolewali nad wzrostem znaczenia klasy robotniczej, pojawieniem sie muzyki rockowej, noszeniem przez mezczyzn dlugich wlosow i nad dopuszczeniem kobiet do studiow w Oxfordzie. Jay szybko sie zorientowal, ze jezeli bedzie myl rece przed kazdym posilkiem i udawal, ze slucha wszystkiego, co sie do niego mowi, w nagrode otrzyma nieograniczona wolnosc. I wlasnie dzieki temu spotkal Joego.

Kirby Monckton to niewielkie miasteczko na Polnocy, podobne do tysiecy innych. Typowo gornicza osada juz wowczas podupadala zalosnie, bowiem dwie z czterech kopalni splajtowaly, natomiast pozostale ledwo wiazaly koniec z koncem. Gdy zamykano kopalnie, budowane wokol nich miasteczka obumieraly takze – straszyly rzedami tanich, kopalnianych szeregowcow chylacych sie ku ruinie, w polowie opustoszalych, z oknami zabitymi deskami oraz ogrodkami zarosnietymi chwastami i zasypanymi gorami nikomu niepotrzebnych rupieci. Centrum wygladalo nieco lepiej: rzad sklepow, kilka pubow, minimarket, komisariat z zakratowanym oknem. Z jednej strony rzeka, tory kolejowe i stary kanal; z drugiej – pasmo wzgorz ciagnace sie az do podnoza Gor Penninskich. Tam wlasnie znajdowalo sie Gorne Kirby, miejsce gdzie mieszkali dziadkowie Jaya.

Gdy sie spogladalo w strone wzgorz, ponad polami i lasami, niemal mozna bylo sobie wyobrazic, ze w tej okolicy nigdy nie istnialy zadne kopalnie. To bylo oblicze Kirby Monckton, ktore kazdy moglby zaakceptowac i gdzie szeregowce nosily miano eleganckich domkow w rustykalnym stylu. Z najwyzszego wzniesienia rozciagal sie widok na cale miasteczko oddalone o kilka mil – mazak zoltawego dymu przecinajacy poszarpany horyzont z pylonami linii energetycznych, maszerujacymi przez uprawne pola w kierunku lupkowoszarej blizny odkrywkowej kopalni. Z tej odleglosci dolina wygladala nieskonczenie pieknie, zaslonieta pasmem wzgorz. W Gornym Kirby domy byly o wiele wieksze, bogaciej zdobione: szeregowce z epoki wiktorianskiej zbudowane z pokrytego szlachetna patyna kamienia, z witrazowymi oknami i stylizowanymi na gotyk odrzwiami oraz wielkimi, zacisznymi ogrodami obsadzonymi drzewami owocowymi en espalier i z gladkimi, zadbanymi trawnikami.

Jednak Jay pozostawal nieczuly na te uroki. Dla jego przywyklych do londynskiego krajobrazu oczu, Gorne Kirby wygladalo na niebezpieczne miejsce, balansujace niepewnie na skalistej krawedzi wrzosowiska. Przestrzenie – odleglosci pomiedzy budynkami – przyprawialy go o zawrot glowy. Pokryte meandrami blizn Dolne Monckton i Nether Edge wydawaly sie zupelnie opustoszale z powodu spowijajacego je dymu – niczym zabudowania ogarniete wirem wojny. Jay tesknil do londynskich kin i teatrow, sklepow plytowych, galerii i muzeow. Brakowalo mu natloku ludzi, dobrze znanego londynskiego akcentu, odglosu ruchu ulicznego i swojskich zapachow. Teraz przejezdzal na swoim rowerze wiele mil obcymi drogami, nienawidzac wszystkiego, co napotykal na swej drodze.

Dziadkowie nie wtracali sie do jego spraw. Pochwalali spedzanie czasu na wolnym powietrzu i nigdy nie zauwazali, ze kazdego popoludnia wracal do domu drzacy, wyczerpany wlasnym ponurym gniewem. Zawsze byl uprzejmy, jak kazdy dobrze wychowany chlopiec. Wysluchiwal ich slow inteligentnie i z doskonale pozorowana uwaga. Zachowywal sie kulturalnie, z wystudiowana pogoda ducha. Stanowil uosobienie modelowego ucznia z komiksu dla grzecznych chlopcow, i z cierpkim dreszczem rozkoszowal sie swa mistyfikacja.

Joe mieszkal na Pog Hill Lane, w jednym z chylacych sie ku upadkowi szeregowcow, ktorego okna wychodzily na linie kolejowa. Jay juz dwukrotnie odwiedzal to miejsce, zostawiajac rower w pobliskich krzakach i wspinajac sie na nasyp, by dojsc do kladki ponad torami. W dali widac bylo pola ciagnace sie az do rzeki, a poza nimi kopalnie odkrywkowa – odglos pracy jej maszynerii wiatr niosl buczacym, dalekim echem. Przez kilka mil stary kanal biegl niemal rownolegle do linii kolejowej, gdzie stojace powietrze az zielenilo sie od wielkich much i parowalo zapachem popiolu oraz bujnej roslinnosci. Pomiedzy kanalem a linia kolejowa wila sie waska sciezka, zacieniona konarami drzew. Dla ludzi z miasteczka Nether Edge bylo kompletnie wyludnionym obszarem. I wlasnie dlatego ten rejon tak bardzo pociagal Jaya. W kiosku na stacji kupowal paczke papierosow oraz egzemplarz „Eagle” i pedalowal w kierunku kanalu. Potem chowal rower bezpiecznie w zaroslach i wedrowal sciezka nad kanalem, przeciskajac sie pomiedzy galeziami wierzbowki posylajacymi w przestrzen chmury bialych nasion. Gdy dochodzil do starej sluzy, siadal na kamieniach i zapalal papierosa, obserwujac trakcje kolejowa, od czasu do czasu liczac ilosc wagonow z weglem czy strojac ohydne miny, gdy mijal go pociag pasazerski, ze stukotem i trzaskiem podazajacy ku swemu upragnionemu, wzbudzajacemu zazdrosc przeznaczeniu. Niekiedy Jay wrzucal kamienie do zapchanego kanalu i kilka razy przeszedl sie az do rzeki, gdzie budowal tamy z blota i smieci wyrzuconych na brzeg: zuzytych opon, galezi drzew, podkladow kolejowych, a nawet pewnego razu calego materaca o sprezynach wyzierajacych przez sparciale bebechy. Wlasnie od tego wszystko sie zaczelo; w pewnym sensie to miejsce zaczelo wywierac na niego przemozny wplyw. Niewykluczone, ze dlatego, iz mozna je bylo uznac za miejsce sekretne – pulsujace przeszloscia, a jednoczesnie zakazane. Jay zaczal je penetrowac: natknal sie na tajemnicze betonowometalowe cylindry – ktore pozniej zidentyfikowal jako zadaszone wyloty kopalnianych szybow – wydajace dziwne, rezonujace dzwieki, gdy podchodzilo sie w ich poblize. Poza tym odkryl zatopiony kopalniany szyb, porzucona ciezarowke do przewozu wegla, a takze szczatki rzecznej barki. Bylo to zapuszczone, byc moze nawet niebezpieczne miejsce, nasaczone jakims wielkim smutkiem, przyciagajace go w sposob, ktorego nie umialby wyjasnic ani przezwyciezyc. Jego rodzicow ogarneloby przerazenie, gdyby ujrzeli go w owym miejscu, i to rowniez przyczynialo sie do atrakcyjnosci tej okolicy. Jay badal wiec wszelkie przylegle do niej obszary; oto popielisko pelne potluczonej zastawy stolowej; w poblizu zas stos egzotycznych, porzuconych skarbow: mnostwo komiksow i czasopism jeszcze nie zniszczonych przez deszcz; sterta zlomu; korpus samochodu – starego forda galaxy, z ktorego – niczym nowoczesna, niezwykla antena – wyrastal ped mlodego czarnego bzu; stary kineskop telewizyjny. Pewnego razu Joe powiedzial mu, ze zycie w poblizu nasypu kolejowego przypomina zycie w poblizu plazy – kazdego dnia mozna znalezc cos wyrzuconego przez fale przyplywu badz mijajacego czasu. Z poczatku Jay nienawidzil tego miejsca. Zupelnie nie rozumial, czemu w ogole tam chodzi. Wyruszal z domu z zamiarem udania sie w calkiem inna strone, po czym nagle znow znajdowal sie w Nether Edge, pomiedzy kanalem a linia kolejowa, gdzie odglos pracujacej, odleglej maszynerii dzwieczal w jego uszach, a bialawe niebo cieplego lata napieralo na glowe niczym rozprazona czapka. Samotne, zapuszczone miejsce. Ale za to nalezace do niego. Do niego – przez to cale dlugie, dziwaczne lato. A przynajmniej tak mu sie wowczas wydawalo.

5

Londyn, wiosna 1999

Nastepnego dnia obudzil sie pozno. Kerry juz nie bylo, ale zostawila notatke, z ktorej dezaprobata wyzierala rownie wyraznie, jak gdyby byla oryginalnym znakiem wodnym. Przeczytal ja bezmyslnie, nie wykazujac wiekszego zainteresowania, jednoczesnie usilujac sobie przypomniec, co sie wydarzylo poprzedniego wieczoru.

– Nie zapomnij o dzisiejszym przyjeciu w „Spy’s” – to wazne, zebys sie zjawil! Wloz garnitur od Armaniego - K.

Glowa pekala mu z bolu. Zaparzyl sobie mocnej kawy i popijajac goracy napoj, sluchal radia. Nie pamietal zbyt wiele; wiekszosc jego zycia zdawala sie teraz wlasnie taka: zamazane dni, bez zadnego definiujacego je wyroznika, niczym odcinki telenoweli, ktora ogladal z przyzwyczajenia, mimo ze nie interesowala go zadna z przedstawionych tam postaci. Kazdy dzien rozciagal sie przed nim rownie nieskonczenie, jak wyludniona autostrada biegnaca przez pustynie. Tego popoludnia mial wyklad dla wieczorowej grupy amatorow pisarstwa i juz zastanawial sie, czy przypadkiem nie odpuscic sobie tych zajec. Nie przejmowal sie nimi zbytnio – opuszczal je juz wczesniej. Teraz niemalze tego sie po nim spodziewano. Artystyczny temperament. Usmiechnal sie przelotnie na mysl o podobnej ironii losu.

Butelka wina wyprodukowanego przez Joego stala tam, gdzie ja zostawil poprzedniego wieczoru – na srodku stolu. Zdziwil sie, gdy spostrzegl, ze jest zaledwie w polowie oprozniona. Tak niewielka wypita ilosc wydawala sie zupelnie nieadekwatna do straszliwego kaca, ktory nekal go tego ranka oraz do natloku klebiacych sie mysli, ktore pozwolily mu zasnac dopiero, gdy swit rozlal sie po niebie rozowa poswiata. Zapach dobiegajacy z oproznionego kieliszka byl slaby, lecz wciaz wyczuwalny – slodkawy opar przywodzacy na mysl jakis medykament. Kojaca won. Jay ponownie napelnil kieliszek.

– Na pohybel – wymamrotal pod nosem.

Teraz napoj byl juz tylko troche nieprzyjemny; niemal calkowicie pozbawiony smaku. Jakies wspomnienia zamajaczyly mu w glowie, byly jednak zbyt zamglone, by zdolal je ujac w okreslone ksztalty.

Nagle i niespodziewanie cos zachrzescilo u drzwi, odwrocil sie wiec gwaltownie, z niejasnym poczuciem winy, jak ktos przylapany na goracym uczynku. Okazalo sie jednak, ze to tylko poczta, wepchnieta przez skrzynke na listy, leniwie rozsypujaca sie juz po wycieraczce. Promien slonca wpadajacy przez szybe wejsciowych drzwi oswietlil niespodziewanie koperte lezaca na wierzchu, jakby to jej wlasnie nalezala sie specjalna uwaga. Najprawdopodobniej tylko makulatura, pomyslal. Obecnie rzadko otrzymywal cos ponad bezwartosciowe reklamy. A jednak, za sprawa gry swiatla, koperta na gorze sterty zdawala sie blyszczec, nadajac nowego, szczegolnego znaczenia wybitemu w jej poprzek slowu: WOLNOSC. Jakby nagle londynski poranek uchylil przed nim drzwi prowadzace do calkiem innego swiata, pelnego wspanialych mozliwosci. Pochylil sie, by podniesc polyskliwy prostokat.

W pierwszej chwili pomyslal, ze to jednak rzeczywiscie komercyjne smieci. Broszura wyprodukowana tanim sumptem, zatytulowana WAKACJE Z DALA OD ZGIELKU. ZAKOSZTUJ WOLNOSCI, pelna nieostrych fotografii wiejskich domow i gites, pomiedzy ktore upchnieto krotkie, zwiezle teksty. „Urocza chata jedynie piec mil od Avignonu… Duza zagroda, kompletnie przebudowana, otoczona przynaleznymi do niej gruntami… Szesnastowieczna stodola, przerobiona na dom mieszkalny, w samym sercu Dordogne…”. Wszystkie zdjecia wygladaly tak samo: wiejskie domy pod niebem blekitnym jak z kreskowek Disneya, kobiety w chustkach i bialych czepkach na glowach oraz mezczyzni w beretach, przeganiajacy stada koz w strone nienaturalnie zielonych wzgorz. Jay rzucil broszure na stol z dziwnym ukluciem zawodu, poczuciem, ze zostal oszukany przez los, ze cos nieznanego, acz nadzwyczaj istotnego ominelo go w zyciu. I wlasnie wtedy jego wzrok padl na te fotografie. Broszura upadla w taki sposob, ze otwarla sie na samym srodku, ukazujac zdjecie domu, umieszczone na obu centralnych stronach, niczym rozkladowka. Ten widok zdal sie Jayowi dziwnie znajomy. Wielki, solidny dom, z rozowawymi, wyblaklymi scianami, pokryty czerwona dachowka. Napis pod fotografia glosil: „Chateau Foudouin, LotetGaronne”. Powyzej zas, czerwonymi neonowymi literami wybito: NA SPRZEDAZ.

Вы читаете Jezynowe Wino
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×