Podszedl do niej, odwrocil ku sobie i przytulil.

– Dzieki, Wando. Wielkie dzieki za wszystko – powiedzial, calujac ja w policzek.

– A jak z toba? – Przyjrzala mu sie z troska w oczach. – Trzymasz sie jakos? Wezwalam juz taksowke, ale jezeli mnie potrzebujesz, moge zostac dluzej.

– Potrzebuje cie w Nowym Jorku, Wando – odparl. – Bede mial dla ciebie pewne zadania, jeszcze przed Nowym Rokiem.

– Jutro od rana jestem w biurze. Mam sobie cos zapisac?

– Mysle, ze zapamietasz. – Usmiechnal sie. – Na poczatek, przypominasz sobie maszynopis, ktory napisalem w Vermoncie? Prosilem, abys schowala go w sejfie.

– Tak.

– Jest w tekturowym pudelku z nalepka „Drugie Zmartwychwstanie'.

– Wiem, szefie, sama pisalam te nalepke.

– Dobrze. Wiec jutro wyjmij ten maszynopis i miej go pod reka. Bede chcial sie go pozbyc.

– Naprawde?

– Trzeba palic stare mosty, Wando. Nie chce zawracac z drogi, chce isc naprzod.

– Nie szkoda ci tej pracy, ktora w to wlozyles?

– Spokojnie. Nie powiedzialem ci jeszcze, w jaki sposob chce sie tego pozbyc. Dowiesz sie za chwile. Teraz posluchaj. Zadzwonisz do Thada Crawforda, on wie, ze Ogden Towery czeka na moja odpowiedz do konca roku. Niech Thad mu odpowie, ze podjalem decyzje. Odpowiedz brzmi: Panie Towery, spadaj pan. Nie sprzedaje panu firmy. Mam cos lepszego na oku.

– O rany, szefie! – wykrzyknela Wanda i usciskala go. – Nawet modlitwy grzesznikow zostaja czasem wysluchane.

– I jeszcze jedna sprawa – rzekl Randall. – Te mozesz zalatwic tutaj. Wiesz, jak zlapac Jima McLoughlina?

– Rozmawialam z nim w zeszlym tygodniu. Dopytywal sie, kiedy wrocisz.

– Dobrze, wiec zadzwon do niego teraz – pokazal telefon na nocnym stoliku. – Powiedz, ze juz wrocilem i chce z nim pogadac.

Po kilku minutach mial na linii Waszyngton. Jim McLoghlin mowil:

– W sama pore, panie Randall. Juz myslalem, ze bedziemy sie tak rozmijac i w koncu wszystko przepadnie. Tutaj u nas jest bardzo goraco. Mamy naprawde mocne dowody na tych zlodziei, oszustow i hipokrytow. Chcemy przywrocic wolnemu rynkowi prawdziwa wolnosc, zanim bedzie za pozno. Nastepny etap zalezy od pana. Czy jest pan gotow zaprezentowac swiatu The Raker Institute? Wlaczy sie pan do walki?

– Pod dwoma warunkami, Jim. I mow mi Steve.

– Jasne, Steve. – W glosie Jima slychac bylo niepokoj. – Co to za warunki? – zapytal.

– Po pierwsze, kiedy bylem w Europie, mialem okazje posmakowac troche twojej gry. Probowalem rozwiklac i wyjasnic pewna sprawe, w jakims stopniu takze zwiazana z biznesem. Chcialem sie zorientowac, czy pewna rzecz… mozna by ja nazwac towarem konsumpcyjnym… jest bezwartosciowym bublem i oszustwem wobec klientow, czy tez odwrotnie… uczciwa i cenna propozycja. Sam bylem raczej przekonany, ze to oszustwo, podrobka, ale nie potrafilem tego udowodnic. Ludzie, ktorzy handluja tym towarem, prawdopodobnie wierza w jego autentycznosc i mozliwe, ze maja racje. Watpliwosci jednak pozostaly. Napisalem dlugie sprawozdanie z tych moich poszukiwan i moja sekretarka ma ci to jutro przeslac. Otrzymasz przesylke podpisana „Drugie Zmartwychwstanie', i…

– Drugie Zmartwychwstanie? – przerwal mu McLoughlin. – Miales z tym cos wspolnego? Powiesz mi, o co chodzi?

– Nie teraz, Jim. Zreszta dowiesz sie wszystkiego z mojego maszynopisu. Potem pogadamy. W kazdym razie, jezeli uznasz, ze jest sens pociagnac to dalej, ze prawda o tej sprawie moze posluzyc dobru publicznemu… to swietnie. Na razie chce tylko, zebys sie z tym zapoznal. Potem sam zdecydujesz.

– Pierwszy warunek przyjety, bez problemu – odparl McLoughlin. – A drugi, Steve? Co mam jeszcze zrobic, zebys wzial nasza sprawe?

– Drugi warunek brzmi tak: Ja wezme was, jezeli wy wezmiecie mnie.

– Co przez to rozumiesz?

– To, ze ja tez postanowilem dzialac na rzecz prawdy. Ty masz sily i srodki do prowadzenia sledztwa, ale nie dysponujesz odpowiednim glosem. Ja nie mam takich sil i srodkow, ale mam za to donosny glos. Wiec moze polaczylibysmy jedno z drugim, stworzyli wspolna firme i razem popracowali nad oczyszczeniem kraju, nad polepszeniem jakosci zycia ludzi, tu i teraz, na tym swiecie? Co ty na to, Jim?

– Powaznie?! – McLouglin niemal krzyczal. – Mowisz to powaznie, Steve?!

– Oczywiscie, ze mowie powaznie. Dzialamy razem albo ja w to nie wchodze. Ty mozesz byc szefem, mnie wystarczy wiceprezes z prawem weta. Sluchasz mnie?

– Czy ja cie slucham? Jeszcze jak! Umowa stoi, Steve. Alez dostalem prezent na Boze Narodzenie!

– Ja tez, Jim, ja tez – odrzekl cicho Randall. – No, to do zobaczenia na barykadach.

Odwrocil sie do Wandy. Byla rozpromieniona, a policzki miala mokre od lez.

– Och, Steve – zdolala tylko wykrztusic.

– Lepiej wracaj do swojego maszynopisania – odparl z udawana szorstkoscia. – Zajmowanie sie glupotami zostaw mnie.

Pomogl jej zaniesc torbe do taksowki. Kiedy samochod ruszal, Wanda opuscila tylna szybe.

– Chcialam ci tylko powiedziec, szefie, ze bardzo mi sie podobaja twoje dziewczyny. Podwojna wygrana, musisz na to postawic. Sa na podworku, lepia balwana. Szczesliwego Nowego Roku, szefie!

Taksowka odjechala.

Randall zawrocil ku domowi, lecz nie wszedl jeszcze do srodka. Bedzie na to czas, pomyslal, a na razie jest jeszcze jedna sprawa do zalatwienia. Na podworku.

Ruszyl powoli sciezka, odgarniajac z twarzy miekkie sniegowe platki.

Wiedzial, ze znalazl wreszcie odpowiedz na klasyczne pytanie Pilata, ktore przesladowalo go przez cale lato i wlasciwie az do tej chwili.

Coz to jest prawda?

Myslal, ze to jedno z tych pytan, na ktore nie ma odpowiedzi. Teraz zrozumial, ze sie mylil. Odpowiedz istniala.

Cieszac sie topniejacym na skorze sniegiem, wypowiedzial ja na glos:

– Prawda jest miloscia.

A zeby kochac, trzeba wierzyc: w siebie i w innych, w to, ze wszystko ma cel i ze istnienie nie wydarza sie bez planu.

To wlasnie jest prawda, powtorzyl w mysli.

Wyszedl na splachec bialego sniegu za domem. Ojciec zawsze pragnal, by jego syn zyl w pokoju i bez leku, zeby nie byl samotny. I po raz pierwszy w zyciu Randall tak wlasnie sie czul.

Zobaczyl pod drzewem balwana. Byl wielki i smieszny. Judy wlasnie dolepiala mu nos z marchewki.

– Czesc, Judy!

Zerknela na niego przez ramie.

– Czesc, tato!

Wrocila do zabawy. Zza pekatej sniegowej postaci wylonila sie druga dziewczyna, w smiesznej narciarskiej czapeczce na ciemnych wlosach.

– Witaj, Angelo! – zawolal. – Kocham cie, wiesz o tym? Pobiegla ku niemu, zapadajac sie w kopny snieg.

– Kochany! – krzyknela. – Moj kochany, jestes! Rzucila sie w jego objecia, a on przytulil ja mocno, nareszcie pewien, ze nigdy nie pozwoli jej odejsc.

***
Вы читаете Zaginiona Ewangelia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×