przyznac jej racje, przyznac, ze liczyl sie rezultat.
Ale nigdy, przenigdy nie bedzie tego pewien.
Nachylil sie do matki i pocalowal ja w policzek.
– Cudownie bylo, prawda? – zapytal.
– Pomyslec, ze dozylam takiego dnia, synku – odparla Sarah Randall. – Nawet gdyby juz nigdy mial sie nie powtorzyc, nam z tata to w zupelnosci wystarczy.
– To prawda, mamo. I jeszcze raz wesolych swiat. Posluchaj, wroc do domu z Clare i reszta, a ja pojade z tata. Mam wynajety samochod. Pojedziemy naokolo, jak w dziecinstwie, kiedy tata jezdzil naszym starym gruchotem, pamietasz? Ale nie martw sie, na obiad zdazymy.
Podstawil ramie wspartemu na lasce ojcu i poprowadzil go po czerwonym dywanie przez srodek kosciola. Ojciec spojrzal na niego z usmiechem.
– Musimy powierzyc Panu nasze serca i dusze – powiedzial – zaufac mu za jego dobroc, za to, ze objawil nam sie tego dnia i moglismy spotkac sie tutaj wszyscy w zdrowiu i pelni sil, zeby otrzymac jego przeslanie.
– Tak, tato – odrzekl lagodnie Randall, cieszac sie w duchu, ze ojciec znow moze mowic niemal tak samo wyraznie jak przed udarem.
– No, synu – rzekl pastor z iskierka dawnej werwy – chyba juz mamy dosc kosciola jak na jeden dzien. Strasznie sie ciesze, ze jedziemy razem do domu. Jak w dawnych czasach.
Bylo jak w dawnych czasach, a jednoczesnie Randall czul, ze to zupelnie nowy czas.
Okrezna trasa do domu, zwirowa droga pokryta teraz swiezym sniegiem, prowadzila wokol jeziora, ktore wszyscy nazywali stawem, i byla tylko o kwadrans dluzsza od drogi przez centrum Oak City.
Randall jechal powoli, delektujac sie tym nostalgicznym przerywnikiem.
Wygladali obaj dosc zabawnie, pomyslal, jak duze wypchane anioly. W przedsionku kosciola, swiadomi, ze grudniowe slonce jest zwodnicze i na dworze jest zimno, wlozyli kurtki, szaliki i rekawiczki i teraz w wynajetym samochodzie (ogrzewanie oczywiscie bylo zepsute) nie musieli sie obawiac chlodu.
– Popatrz na Pike's Pond – powiedzial ojciec. – Czy jest gdzies piekniejszy widok na ziemi? Zawsze mowilem Edowi, ze Thoreau wolalby mieszkac tutaj zamiast nad Walden Pond. Na szczescie nie mieszkal, bo teraz mielibysmy tu stada turystow, ktorzy by wszystko zadeptali. A tak prawie nic sie nie zmienilo od twojego dziecinstwa, Steve. Pamietasz jeszcze tamte czasy?
– Oczywiscie, tato – odparl cicho, patrzac na jezioro okolone gestymi lasami. – Jest cale zamarzniete – zauwazyl.
– Wlasnie, cale zamarzniete – powtorzyl ojciec. – Pamietasz, kiedy lod byl naprawde gruby, taki na pietnascie centymetrow, przychodzilismy lowic ryby w przerebli. Wyrabywalismy dziury, zakladalismy linki, po piec na kazdego, zgodnie z przepisami. Potem bralo sie kij, robilo wyciecie i wtykalo w to wyciecie metalowy pret, z linka i przyneta przywiazana do jednego konca, i czerwona choragiewka do drugiego. Wbijalo sie kij w lod nad srzerebla i wrzucalo linke do wody. Potem wszyscy wracali do samochodow zaparkowanych przy brzegu, zabijajac rece dla rozgrzania sie, rozpalalismy ognisko i siedzielismy, zartujac, spiewajac i obserwujac choragiewki. I nagle branie, choragiewka skakala do gory, a my zaczynalismy wrzeszczec jak Indianie i scigalismy sie po lodzie, kto pierwszy wyciagnie okonia albo mlodego szczupaka. Ty, jak podrosles, zazwyczaj byles pierwszy, miales dlugie nogi. Randall przypominal sobie to wszystko bardzo zywo, az do bolu.
– Powinienes znowu kiedys pojsc na ryby, tato – powiedzial.
– Zima to raczej nie, z zimowych atrakcji musze raczej zrezygnowac. Ale wiesz co? Doktor Oppenheimer powiedzial, ze jak sie ociepli, moglbym sie wybrac. Rozmawialem o tym z Edem w zeszlym tygodniu i na wiosne pojedziemy sobie na wedkarska wyprawe.
Umilkli. Randall skrecil w waska, kreta droge, prowadzaca od jeziora w kierunku ich domu. Po chwili ojciec podjal rozmowe.
– Myslalem wlasnie o tym, ze przeszlosc nigdy nie odchodzi, zawsze jest obecna w terazniejszosci. Uswiadomilem sobie, ze moja przeszlosc… mlodosc, zycie z twoja matka, moja sluzba Bogu… nabrala teraz wiekszego znaczenia dzieki nowej Biblii. Czytamy ja z mama wciaz od nowa, to prawdziwe objawienie, synu. Jezus pilnujacy owiec na pastwisku. Jezus przemawiajacy nad grobem Jozefa. To wszystko jest takie pelne znaczenia… Nawet jezeli ktos byl niewierzacy, teraz musi uwierzyc. Musi zrozumiec, ze Syn Bozy jest wsrod nas, i zyskac nowa sile. Poczuc sens zycia.
– Tak, to bardzo wazne, tato.
– Nie ma wazniejszej rzeczy, Steve – odrzekl ojciec zarliwie. – Jest taki cytat z Coleridge'a, „Wierze Platonowi i Sokratesowi, ale wierze w Jezusa Chrystusa'. Wiesz, o czym myslalem dzisiaj w kosciele podczas kazania Toma? Nigdy nie stracilem wiary, wiec nie zrozum mnie niewlasciwie. Ale cierpialem przez te ostatnie lata, widzac, jak mlodzi… nie tylko mlodzi, bo ich rodzice takze… odchodza od Kosciola, od Pisma Swietego. Zwracali sie ku falszywym bozkom, ku „Pokaz mi' i „Udowodnij', ku nauce… tak jakby w samej nauce nie brakowalo tajemnic i niejasnosci. Ludzie zaczeli sie karmic wylacznie tym, czego mogli dotknac, a jednak przez caly czas lakneli poczucia celu i znaczenia w zyciu. Nie uwazasz, ze tak wlasnie sie dzialo?
– Tak, tato.
– Nie znajdowali odpowiedzi w Bogu i Jego Synu, albowiem nie potrafili ujrzec Chrystusa poprzez sama wiare. Nie przyjmowali przeslania kogos, w kogo nie mogli uwierzyc, wiec odwrocili sie do niego plecami. Sadze, ze tobie takze sie to przytrafilo, Steve. W roznym stopniu dotknelo to wlasciwie kazdej rodziny w naszej parafii.
– Wiem. Rozmawialem o tym z Tomem Careyem, kiedy byles w szpitalu.
– No wlasnie. A teraz ten czas juz sie skonczyl, dla mnie to wielkie blogoslawienstwo. Naprawde mysle, ze Chrystus wiedzial, co sie dzieje, dlatego zjawil sie ponownie tak nagle. Odkrycie w Ostii to nie byl przypadek, to sie zdarzylo z boskiej inspiracji, Steve.
Ostia, pomyslal Randall. Nie, to z pewnoscia nie byl przypadek. Czy w ogole bedzie mogl wspomniec ojcu o tym wszystkim?
– Teraz mozemy juz odpowiedziec, ku satysfakcji wszystkich i kazdego z osobna – ciagnal stary pastor – na dwa pytania naszego kredo. Czy przyjmujemy Jezusa Chrystusa jako naszego Pana i Zbawiciela, i slubujemy wiernosc Jego krolestwu? Czy przyjmujemy i bedziemy wyznawac wiare chrzescijanska, zawarta w Nowym Testamencie Pana Naszego, Jezusa Chrystusa? Ci, ktorzy przedtem nie mogli odpowiedziec twierdzaco, teraz juz moga. Dzieki Jakubowi Sprawiedliwemu moga powiedziec tak. Dostali juz swoj namacalny, naukowy dowod istnienia Zbawiciela. A ja znow widze moj kosciol bezpieczny, Toma Careya w dobrej formie, a kazalnice w dobrych rekach, godna zaufania. Widze przystan dla blakajacych sie mlodych, takich jak Judy albo Clare. Przypuszczam, ze tez dostrzegles w nich te zmiane, prawda, Steve?
Randall skinal glowa.
– I ciesze sie z tego – odparl. – Nawet nie masz pojecia jak bardzo.
– Co do mnie, to nigdy sie nie balem odejsc, gdy nadejdzie czas – mowil ojciec. – Zawsze zachowywalem wiare w niebiosa… nie jakies tam niebo ze zlotymi wiezami, ale niebiosa, w ktorych zbawieni w sercu i duchu, w swej niesmiertelnej duszy, przyjeci beda przez Boga i Jego Syna. A teraz jeszcze dozylem takich czasow, ze zaczynam dostrzegac perspektywe nieba na ziemi, gdy dobro pokona biede, przemoc i niesprawiedliwosc. Dobro w sensie ekumenicznym zwyciezy, a milosc i pokoj ogarna caly swiat. To zmartwychwstanie polaczy dwiescie protestanckich sekt w jedna, zjednoczy nas z katolikami i zblizy do naszych braci Zydow, bo wszyscy przeciez na poczatku bylismy Zydami, tak jak nasz Pan. – Pastor przerwal i poluznil szalik. – Cos strasznie sie gadatliwy zrobilem tej zimy. Dosyc tego gladzenia, Steve. Miales mi opowiedziec, czym zajmowales sie przez cale lato.
– To nic takiego waznego, tato. Opowiem ci kiedy indziej.
– Tak, tak, musimy jeszcze porozmawiac, synu.
Randall spojrzal na ojca. Stary pastor odchylil glowe na oparcie fotela i przymknal oczy. Nie jakis tam Spinoza, pomyslal syn, tylko Nathan Randall, czlowiek prawdziwie przenikniety Bogiem.
– Na pewno jestes zmeczony, tato – powiedzial. Wjezdzali juz w swoja ulice. – Zaraz sobie odpoczniesz.
– Po prostu jestem bardzo spokojny, Steve – odmruknal ojciec. – W zyciu nie czulem tak niebianskiego spokoju. Mam nadzieje, ze i ty go teraz odnajdziesz.
Randall podjechal pod dom i zaparkowal przy krawezniku. Odwrocil sie ku ojcu. Chcial mu powiedziec, ze on tez wierzy, iz w koncu jakos odnajdzie spokoj. I ze sa juz w domu.
Pastor mial jednak zamkniete oczy i spal, zupelnie nieruchomy.
Zanim jeszcze Randall chwycil go za przegub i dotknal pulsu, mial przeczucie, ze ojciec nie zyje. Przysunal sie blizej do starca. Wydawalo sie to niemozliwe, zupelnie nie wygladal na zmarlego. Na jego spokojnej twarzy zagoscil usmiech, lagodny jak zawsze.
– Nie, tato, nie. – Randall przygarnal do siebie bezwladne cialo, przytulil siwa glowe do piersi. – Nie odchodz, nie mozesz mnie teraz zostawic.
Przytulal ojca mocno, nie chcac przyjac tego, co sie stalo, do wiadomosci, jak gdyby mogl go przywrocic do zycia samym wysilkiem woli.
Przeciez to niemozliwe, to sie nie moglo stac, myslal Randall. Po chwili pojal jednak, ze ojciec tak naprawde nie umarl i nie umrze nigdy. I uwolnil go w koncu lagodnie ze swoich objec.
Nabozenstwo zalobne dobieglo konca i niemal wszyscy juz wyszli. Randall poprowadzil matke do wyjscia, gdzie przekazal ja Clare i wujowi Hermanowi.
– Wszystko bedzie dobrze, mamo – zapewnil i pocalowal ja w czolo. – On juz odnalazl spokoj.
Patrzyl chwile, jak ida do miejsca, gdzie przy karawanie stala Judy z Tomem Careyem i Edem, a potem odwrocil sie ku wnetrzu kaplicy.
Jego spojrzenie padlo na otwarta trumne, stojaca na otoczonym kwiatami katafalku.
Niemal bezwolnie, jak zahipnotyzowany, podszedl blizej i stanal przy trumnie, wpatrujac sie w doczesne szczatki swego ojca, wielebnego Nathana Randalla, pograzonego w ostatnim snie.
Czlowiek nie moze stac sie mezczyzna, poki nie umrze jego ojciec, pomyslal. Kto to powiedzial? Przypomnial sobie – Zygmund Freud.
No coz, jego ojciec umarl, bez najmniejszej watpliwosci, a on zupelnie nie czul sie jak mezczyzna, tylko jak chlopiec, maly i zagubiony.
Walczyl z tym uczuciem, ale nie zdolal powstrzymac lez, poczul slony smak na wargach, dlawienie w gardle i jego placz przeszedl w niepohamowany szloch.
Po kilku minutach udalo mu sie opanowac i wytarl chusteczka oczy. Wiedzial dobrze, ze nie jest juz chlopcem, tylko mezczyzna, czy mu sie to podoba, czy nie. Z niewyjasnionych przyczyn ogarnelo go nagle przemozne poczucie nadziei, wiary i pewnosci, ktorych doswiadczal w dziecinstwie. I po chwili, niemal juz bez leku, odszedl od trumny i dolaczyl do czekajacej na dworze rodziny.
Nastepna godzine na cmentarzu pamietal jak przez mgle.
Stal razem z innymi przy zamknietej trumnie, powtarzajac modlitwe za zmarlego ojca.
„Ojcze milosierny, widzace oczy i slyszace uszy, wysluchaj mojego wstawiennictwa za Nathanem i zeslij Michala, dowodce swych aniolow, i Gabriela, poslannika Swiatla, i armie aniolow, aby poprowadzili dusze naszego brata Nathana az przed Twoje oblicze na wysokosciach'.
Dopiero gdy wyjechali z cmentarza dwoma podstawionymi przez zaklad pogrzebowy limuzynami, wracajac do domu na stype, uzmyslowil sobie pochodzenie tych slow i az sie wzdrygnal. To byla ta sama modlitwa, ktora wedlug Jakuba wypowiedzial Jezus nad grobem Jozefa, swego ojca.
Wedlug Jakuba… czyli wedlug Roberta Lebruna.
Jakos w tej chwili nie mialo to dla niego znaczenia, ani troche. Te slowa niosly ojcu ukojenie w jego ostatniej podrozy i niezaleznie od ich pochodzenia byly swiete, byly sluszne.
Przejasnilo mu sie w glowie, ucisk w piersi zelzal. Kilometr od domu poprosil kierowce, zeby zatrzymal samochod.
– Przejde sie na piechote – powiedzial do matki. – Nie martw sie, chce sie tylko przewietrzyc.
Zaczekal, az limuzyna zniknie mu z oczu, zdjal rekawiczki i wsunawszy rece do kieszeni plaszcza, ruszyl powoli przed siebie.
Po kilkunastu minutach, gdy szary, drewniany i czesciowo otynkowany rodzinny dom, pojawil sie w zasiegu jego wzroku, znow zaczal wielkimi platkami padac snieg. Chlodzil mu policzki i glosil chwale zycia.
Kiedy dochodzil do bialego trawnika przed frontem, czul sile i chec powrotu do spolecznosci. Zanim ten rok dobiegnie konca, mial zamiar dokonczyc pewne sprawy. Ruszyl sciezka i przez wykuszowe okno zobaczyl w oswietlonym salonie gosci, zebranych wokol matki i Clare, zobaczyl podajacego poncz Eda Perioda i krazacego z taca pelna kanapek wuja Hermana. I wiedzial juz, ze matka sobie poradzi. Wkrotce do niej dolaczy, lecz teraz, jako syn, ktory stal sie mezczyzna, musial cos zalatwic.
Obszedl ganek, skierowal sie do drzwi kuchennych i tylnymi schodami wszedl na gore.
Znalazl Wande w sypialni dla gosci. Pakowala swoje rzeczy do podroznej torby. Zadzwonil do niej poprzedniego dnia, powiadomil o smierci ojca i o tym, ze wroci do biura dopiero po Nowym Roku. A ona po prostu przyleciala jeszcze tego wieczoru do Wisconsin, zeby byc z nim, nie jako sekretarka, lecz jako przyjaciolka. Zeby mu pomoc. Teraz szykowala sie do powrotu.