* * *

– Zerwales ja durniu, widzialem! Najpierw rysujesz, a potem zrywasz, zasrancu jeden, tak? Rzygac mi sie chce, jak na ciebie patrze, calej klasie popsules zabawe!

Gasnacy Gleb pienil sie i zlowieszczo mruzyl oczy, ale Wlad doskonale wiedzial, ze potrzebny mu jest teraz nie Gleb, a jedynym ratunkiem, jezeli w ogole mozna to nazwac ratunkiem, jest ktos, kto stoi za plecami Gleba, jakies piec krokow od niego i musi dostac sie do niego natychmiast. Jutro moze byc juz za pozno... Jutro tylko tchorz i len nie przylepi do jego torby przezutej kartki, nie splunie do szklanki z sokiem jablkowym, nie podchwyci tak radosnie tego samego slowa, ktore tak zatrulo Zdanowi pierwszy rok w szkole i teraz zostalo przypomniane i wydobyte – zuch Kukulka, o niczym nie zapomina! – z jakichs nie znanych zakamarkow, z odlozonymi na pozniej przykrosciami...

Wlad nie zamierzal klocic sie z Kukulka.

Wladowi nie bylo potrzebne to przedstawienie. Zdan nie pierwszy juz rok pelnil role ofiary. To przeciez Wlad poszedlby wieszac sie z powodu jakiegos tam glupiego papierka, Zdan – trzymal sie...

Z kultury fizycznej Wlad mial czworke. Niezle biegal i dobrze gral w pilke, ale za to podciagal sie slabo i w ogole, silowych cwiczen nie lubil. Gdyby tak obok mial Dymka Szydle... Ze tez akurat dzisiaj musialy wmieszac sie w to przeklete Dymkowe migdaly...

Pozostawala zludna nadzieja, ze jakos to bedzie i jutro nic sie nie zmieni. Zapomna, nie beda wypytywali sie o nic wiecej, wybacza i trzeba bedzie tylko zachowac odpowiedni grymas na twarzy, jak najmniej pogardliwy, obejsc Gleba – on juz nie wydziera sie, tylko cos tam jeszcze mruczy pod nosem – i isc sobie spokojnie do domu...

A Kukulka, stojacy za plecami Gleba, byl wyraznie zadowolony. Postawa Wlada od dawna mu sie nie podobala i cieszyl sie z takiego obrotu rzeczy...

Nie spuszczajac oczu z nadal cos gadajacego Gleba, Wlad przycisnal podbrodek do piersi.

Jakie okropne, puste i nie do zniesienia jest zycie. Jak uginaja sie kolana. Jak tu zwyczajnie przejsc... przeskoczyc nad podlozona noga Gleba...

Nieopodal stali Supczyk i Klaun, oboje o glowe wyzsi od Wlada, nawet o glowe wyzsi od Kukulki. Wyrostki. Wlad chcial sie rozzloscic, ale jak na przekor, zlosci nie bylo w nim ani troche. Tylko strach i obrzydzenie, strach byl nawet silniejszy. No, ale co teraz sobie przypomniec, co? Jak Kukulka pakuje zdechlego kota do torby Marty Czystej? Jak Kukulka, przywiazawszy sznurek do nogi zywego wrobla, zaczyna nim krecic nad glowa w takt rechotu swoich adoratorow? Jak Kukulka rozplaszcza przezuta kulke papieru na glowie pokornego Zdana?

Myslac o tym wszystkim, przypomnial sobie jedno krotkie slowo: „niepotrzebny syn wystajacej pod latarniami kobiety, podrzu...”

Cios Supczyka udalo mu sie sparowac, ale reka od razu odmowila mu posluszenstwa. Cios Klauna dosiegnal ucha – Wladowi pociemnialo w oczach, zabrzeczalo w uszach, ale nie tak, jak brzeczy przelatujacy nad glowa komar, ale tak, jak buczy niekiedy nie wylaczony w nocy telewizor, pokazujacy tablice kontrolna.

„Niepotrzebny syn wystajacej pod latarniami kobiety...”

Supczyk trzymajac sie w pol, skrzywil sie. Z nosa Klauna wyciekala jakas bezbarwna ciecz, a nos Wlada juz dawno zamienil sie w jakas nieforemna grude bolu. Kukulka mial delikatne, bardzo krotko przystrzyzone wlosy, uszy zas duze i obszerne, i kiedy...

Mrok zgestnial przed oczami.

– Przyloz mu! Przyloz mu jeszcze! – wydzierala sie gdzies obok Lenka Rybolow.

...i ani kropli strachu.

* * *

Wlad stal nad jasnobrazowa kaluza w ksztalcie serca. W kaluzy odbijaly sie ogromne nogi, wyzej majaczyly w rdzawym niebie waskie ramiona, a nad nimi calkiem juz nieduza glowa. Odbicie drgalo od wiatru i od spadajacych, kap-kap, ciezkich kropel z rozbitego nosa.

Niedaleko, u podnoza dzieciecej, zelaznej gorki, szwendaly sie czyjes kury. Patrzac w bok, po skosie, widac bylo jakies domy, kryte czerwona dachowka, wiosenne bloto na rozmieklej drodze, a na poboczu lezal stary bucior, bez zebow, na kleju, szeroko ziewajac...

W glebi duszy Wlad mial nadzieje, ze wszystko to bedzie bardziej powazne. Ze w jednej, przepieknej chwili po prostu straci przytomnosc, a potem pochyla sie nad nim, jak w filmie, zatroskani lekarze i nastapi „szybka pomoc”, bedzie szum i rozmowy, wielkie zebranie w szkole, a bohatera, walczacego samotnie przeciwko wszystkim, bedzie sie stawialo na nogi dlugo i z lekiem o jego zdrowie. Wszyscy zaczna go szanowac i po czterech tygodniach, kiedy w koncu, blady i wychudzony, zjawi sie w swojej klasie, tam juz nie bedzie ani Kukulki, ani polowy jego bandy, a ci, ktorzy pozostali – na przyklad tchorzliwy Gasnacy Gleb – stana na bacznosc i nie beda smieli wiecej zadnego slowa powiedziec bez pozwolenia...

Ale teraz byl troche rozczarowany. Po pierwsze, strasznie bolal go nos, po drugie, kurtka byla podarta w wielu miejscach, a kolano nie zginalo sie... i nic bohaterskiego w tym nie bylo. Przyjdzie samemu pokustykac do domu, tlumaczyc mamie, co sie stalo i obserwowac, jak opuszczaja sie kaciki jej ust i jak opadaja ramiona. A jutro – no, moze nie jutro, ale pojutrze na pewno... trzeba bedzie isc do szkoly, nie jako zwyciezca, ale jako przegrany, nadstawiac glowy dla przezutych kartek, nadstawiac po kryjomu tylek dla ponizajacych kopniakow, z chichotaniem, z zartami... Ogladac wszystkie napisy na scianach w toalecie, a jak ich nie ogladac, jesli sa poltorametrowe...

I to przeklete slowo!

Przestapil z nogi na noge, po kaluzy rozeszly sie kregami malenkie fale. Kury, ktore w tym czasie podeszly calkiem blisko, momentalnie odskoczyly.

...Trzeba bedzie sie bic, bic i jeszcze raz bic! Za kazdy usmieszek, w morde, a ilu ich bedzie? Wlad mimowolnie pociagnal nosem, dotknal go i oderwal reke – cholera, jak boli!

I Dymkowi sie dostanie – z jego powodu...

Ale co powie mama?!

Trzeba bedzie rzucic pisanie, szachy i zapisac sie na jakis boks... albo, bojka bez zasad... Marzyc o rewanzu... I cale zycie zamienic w taka bezsensowna walke: w imie czego?! Z czyjego powodu?! Czy to nie ponizajace, ze jakis tam Kukulka bedzie za niego decydowal, o czym ma marzyc i czym sie zajmowac...

Wlad podniosl z ziemi brudna torbe. Stracil polowe zeszytow. Przyjdzie jeszcze usprawiedliwiac sie przed nauczycielami... Moze by tak wybrac jakis noz kuchenny, ten, ktorego stal jest najlepsza i naostrzyc go na Kukulke? Ale wtedy do drzwi domu poprawczego zastuka on, Wlad, a Kukulka przeciwnie...

Nie przemyslawszy tego do konca, zarzucil torbe na plecy – skrzywil sie od bolu – i pobiegl na oslep przed siebie, nie wybierajac drogi, mijajac ziewajacego buta, kury, zelazna gorke, mijajac jakies rozprute zwierze, nieprzyjemnie podobne do prawdziwej padliny, pobiegl, kustykajac, pociagajac nosem, sam nie wiedzac po co i dokad.

Nogi doprowadzily go nie do domu, ale do Dymka. Wlad zadzwonil. Dwie dlugie minuty czekal: jesli odezwie sie mama Dymka – bedzie krotko milczal, a potem...

– Kto tam? – zapytal mroczny glos Dymka.

– Ja – szybko odparl Wlad.

Drzwi otworzyly sie. Dymek rozdziawil usta, zamierzajac cos powiedziec – i tak juz zamarl, jakby przelykal pilke tenisowa. Zatkalo go.

– Musze sie umyc – powiedzial Wlad. – I... daj jakas koszule. Matka przestraszy sie na smierc, jak mnie zobaczy.

Dymek o nic nie pytal. Wszystko i tak bylo jasne.

* * *

– Tak myslalem – powiedzial lekarz. – Teraz juz wszystko jasne, gardlo pelne anginy, prosze samej spojrzec... – I znowu poswiecil latarka w nieszczesne Wladowe wnetrze.

Mama ciezko westchnela, lekarz wspolczujaco mlasnal jezykiem.

– Nic strasznego... Gardlo trzeba plukac, nos wyleczy sie sam, siniaki zejda... Chociaz ja, na twoim miejscu, mimo wszystko poszedlbym do szkoly.

Mama drgnela, Wlad nic nie powiedzial – po pierwsze, z mowieniem mial trudnosci, a po drugie, po co mial cokolwiek mowic.

– Pierwszy raz sie cos takiego stalo – drzacym glosem odezwala sie mama.

Lekarz ze zrozumieniem pokiwal glowa i wypisal recepte. Na czubku piora dyndal jedwabny pomponik – pioro bylo pamiatkowe, zapewne przez ktoregos z krewnych przywiezione z zagranicy i teraz chowane w kieszeni na piersi, chronione, wiele „mowiace”.

– Zwolnienie na razie na tydzien – powiedzial lekarz – a potem zobaczymy. Gardlo plukac co dwie godziny, brac witaminy, pic ciepla herbate...

Wlad przewrocil sie na twarda, na stojaco ulozona poduszke. Na tydzien ma szkole z glowy. Siedem dni... I wszystko od poczatku. Kukulka niczego nie zapomina, co tam dla niego jakis tydzien?!

Odprowadziwszy do drzwi lekarza, mama wrocila z powrotem. Zatrzymala sie posrodku pokoju, chciala cos powiedziec – ale zrezygnowala. Znowu westchnela i poszla do kuchni. Po chwili zagwizdal czajnik...

Wlad splaszczyl sobie poduszke i polozyl sie, zamykajac oczy. Trzeba poszukac argumentow i wyjasnic mamie, dlaczego nie powinna isc do szkoly...

Ale argumentow wcale nie trzeba bylo szukac. Bezladnie rozlazly sie, jak zwalone na wielka kupe stare obuwie.

* * *

Wszyscy chlopcy, ktorych wychowuja mamy, wyrastaja na podobnych do dziewczynek. Te gleboka mysl Wlad slyszal juz chyba z tysiac razy – w przedszkolu, szkole, na podworku. Mial nawet przez jakis czas duzo starszego od siebie znajomego, studenta, technika, ktory zupelnie powaznie twierdzil, ze po to, aby „wyrwac sie spod maminych skrzydel”, Wlad powinien codziennie dokladac specjalnych staran, a mianowicie: chodzic po dachach, zwiewac z lekcji, strzelac z procy do latarn. Mowiac krotko, zachowywac sie jak „normalny chlopak”. Nie jak „maminsynek”.

Student byl wygadany i bardzo przekonany do swoich racji. Tak, ze Wlad do konca nie mogl zrozumiec, do czego byla mu potrzebna ta kampania agitacyjna przeciwko „siedzeniu pod spodnica mamy”, prawdopodobnie rzecz miala zwiazek z jakimis osobistymi, studenckimi problemami. Student mial niebieskie, wypukle, bardzo wyraziste oczy. Patrzac prosto w te oczy, Wlad powiedzial kiedys, ze nie podoba mu sie lazenie po strychach, bo ma wazniejsze sprawy na glowie. A co zrobi, jesli bedzie musial wybrac – zmartwic mame albo wyprzec sie „mezczyzny” w sobie. Hm, on, Wlad, z latwoscia zlozy w ofierze „mezczyzne”. Po kiego diabla taki „mezczyzna” komu?

Mial jedenascie lat.

Student skrzywil sie, jakby podsunal mu ktos pod nos cos zepsutego i na zawsze zerwal znajomosc z „synalkiem” i z „oczkiem w glowie mamusi”. Ale Wlad wcale nie zalowal utraconej znajomosci. Po prostu, studentowi na pewno nie ulozyly sie stosunki z wlasnymi rodzicami...

Dopiero teraz, lezac w poscieli, Wlad zauwazyl, poczul calym soba, ze mama jest zaklopotana i zmartwiona. I chce pojsc do szkoly – ale nie po to, zeby poskarzyc sie dyrektorowi, nie po to, zeby osobiscie wlaczyc sie do bojki i zloic skore wszystkim szkolnym „kukulkom”, nie biorac pod uwage, kto ma racje, a kto jest winny.

I jak chce wypytac Wlada, ale powstrzymuje sie. Milczy.

– Mamo – odezwal sie Wlad. Podeszla. Milczac, usiadla na skraju lozka.

* * *

Minelo piec dni. Na dworze czulo sie, ze jest coraz cieplej. Siniaki kolejny juz raz zmienialy swoj kolor, gardlo uspokoilo sie i prawie nie bolalo, ale co najbardziej nieprzyjemne, spadla

Вы читаете Dolina Sumienia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×