Gruby mezczyzna zainteresowal sie:

– Jak pan powiedzial?

Wlad polozyl sie na sofie. Wyciagnal sie:

– Do widzenia.

Gruby mezczyzna zaszural nogami i wyszedl, zamykajac za soba drzwi z okraglym okienkiem posrodku. Z malym, wszystkowidzacym „iluminatorem”.

Wlad zamknal powieki.

Pokoj w stylu „schronienie dla oblakanego” urzadzony byl w tym samym budynku, w ktorym znajdowala sie sala sportowa z telewizorem. Nawiasem mowiac, zbudowana w rekordowo szybkim czasie. Stary, Bulka i Kisiel zostali zwolnieni. Ich miejsce zajal gruby mezczyzna i dwoch jego podopiecznych – zapewne profesjonalisci. Widocznie Angela potrafila przekonujaco opowiedziec im historie o biednym literacie, uginajacym sie od problemow, a siny slad na szyi Wlada mowil sam za siebie...

Od momentu, kiedy w plastikowej filizance z kawa pojawila sie konska dawka srodka nasennego, do momentu, kiedy na rekach (w doslownym znaczeniu tego slowa, chwycony przez chlopakow) trafil do obitego styropianem pokoju, minely juz trzy tygodnie i sytuacja zaczynala robic sie krytyczna.

Wlad polozyl sie na plecach i zalozyl rece za glowe.

Dziwne. Nie spodziewal sie, ze moze przegrac. A wygladalo na to, ze przegral z kretesem. Wcale niemadra kobieta osaczyla go, jak kotka. Szach i mat...

Dziwne, ze dla Angeli szachy byly nudne. Zreszta, czy to dziwne?

Jest od niej madrzejszy. Jest starszy i bardziej doswiadczony. Jest, jakby nie bylo, mezczyzna. Dlaczego dal sie pokonac? Kiedy na szali bylo tak duzo?

Dlatego, ze Angela moze pozwolic sobie na luksus bycia i zla, i dobra. Skapa i szczodra. Naiwna i przemyslna. Rozna. A on, za bardzo osiadl w swoich wyobrazeniach na temat tego, co mozna, a czego nie mozna.

Dlatego Angela jest silniejsza. Angele zawsze sa silniejsze. Po prostu o tym zapomnial.

Mozliwe, ze tworca podwodnych palacow juz jest przywitany. I jego syn, co jest jeszcze bardziej prawdopodobne, takze. Mozliwe, ze przegranej Wlada nie da sie cofnac, a przeciez ten, kto zwyciezyl – ten ma racje. Ten, kto zwyciezyl – widzi swiat naprawde. Kto przegral, cale zycie przezyl we wladzy iluzji. Sam. W zupelnej samotnosci, kiedy mogl byc kochany i ceniony. Kiedy mogl miec i zone, i przyjaciela, ale zostal sam ze swoimi wiezami, sam ze swoimi wyobrazeniami o swiecie, ktorymi bedzie cieszyl sie teraz caly swiat...

Stal przed nim stol, pelny najwymyslniejszych dan, a on wolal splesniala skorke. Dla zasady. Mial przed soba park, pelen kwiatow i trawy, slonca i cienia, a on wolal ciemna psia bude – wydawalo mu sie, ze tak jest sprawiedliwiej.

I teraz to, co nazywal swoimi wyobrazeniami o swiecie, lezy przed nim w brudnej misce, podobne do obgryzionej kosci. Czul sie jak smok, cale zycie broniacy swojej pieczary ze skarbami i odkrywajacy na dwie minuty przed samotna smiercia, ze w tajnym kufrze – jest tylko plesn.

Dlaczego, biorac za reke Anne, wtedy jeszcze niczyja dziewczyne – dlaczego nie zatrzymal jej przy sobie?

Dlatego, ze jest idiota. Tylko dlatego, z zadnego innego powodu.

Zamknal oczy.

* * *

W calym parku, jakby bez przekonania, kwitl bez, rozrzucajac pylek. Jeden krzak byl bialy.

Siedzial na starej, dawno nie malowanej lawce. Za plecami mial kwiaciarnie pod pstrokatym dachem. Daleko z przodu, za kwiatami bzu, znajdowal sie przystanek trolejbusu. I trolejbus wlasnie stal na przystanku – czerwono-szary, okazaly, z czarna „harmonijka” na brzuchu.

Obok – i naprzeciwko – siedzieli na takich samych lawkach mlodzi ludzie, zaopatrzeni w butelki z piwem. Popijali. Rozmawiali. Patrzyli na slonce przez bardzo ciemne okulary. Smiali sie.

Tuz przed nim zatrzymal sie samochod. Wyskoczyla z niego kobieta o bardzo dlugich, w czarnych kozaczkach, nogach:

– Nie wie pan, jak dojechac stad do placu Arabskiego?

Wytlumaczyl. Kobieta podziekowala, wskoczyla z powrotem do samochodu, a ten, kto siedzial za kierownica, wcisnal pedal.

Galazki bzu poruszaly sie. Po asfalcie pelzly krotkie, azurowe cienie.

„Przegralem – w zaklopotaniu myslal. – Dlaczego?”

Moze przegralem wlasnie w tym momencie, kiedy uwierzylem, ze na swiecie istnieje jakas prawda? Ze jest we Wszechswiecie cos niezmiennego, co nie zalezy od zadnych okolicznosci?

Wstal. Otrzepal spodnie. Poszedl w prawo, droga i dalej ulica Wal Jaroslawa.

– Moze kupi pan pomarancze – powiedziala dziewczyna za lada, przy wejsciu do sklepu warzywniczego „Zlota Jesien”.

Kupil kilogram. Szesc pomaranczowych pilek w czerwonej, plastikowej siatce.

– Nie wie pan, ktora jest godzina? – uprzejmie spytal okolo dwunastoletni chlopiec, w okraglych okularach.

– Wpol do czwartej – powiedzial, spogladajac na tarcze na swoim nadgarstku.

Chlopiec zawahal sie:

– A... czy pan czasami nie jest trollem?

– Tylko w polowie – wyznal z zalem.

– Moge panu jakos pomoc?

Zmierzyl swojego rozmowce wzrokiem. Chlopiec, jak kazdy inny, w szkolnych spodenkach i krotkiej kurteczce, ze szmaciana torba na plecach.

– Troche za pozno – powiedzial, wyciagajac do chlopca pomarancze. – Niczym juz nie pomozesz. Czlowiek cale zycie marzyl, ze bedzie mial ukochana kobiete i przyjaciela... Ale odmowil sobie tego prawa. I dopiero teraz okazalo sie, ze jest po prostu starym idiota. Ze mogl zbudowac zamek, wypelnic go zonami, przyjaciolmi, czym tylko dusza zapragnie... i zyc sobie spiewajaco. Ze rozumny czlowiek na pewno zrobilby tak na jego miejscu.

– Czy rozumni ludzie zawsze zwyciezaja? – spytal chlopiec, starannie zdejmujac pachnaca, pomaranczowa skorke.

– Zawsze – powiedzial troll.

– Jest mu zle?

– Tak. Bardzo.

– Moze przeciez poprosic o pomoc przyjaciela? Albo ukochana kobiete?

– Skad? Nie pamietasz – przeciez ich nie ma...

* * *

Wlad otworzyl oczy. Spal.

Snila mu sie Anna. Jak gdyby stoi po drugiej stronie toru kolejowego, a obok przelatuja jeden za drugim pociagi, a moze to jeden i ten sam pociag bez konca... I widzi Anne w przeswitach miedzy wagonami. Dzieki krotkim blyskom swiatla.

A moze to nie byla Anna? Widzial ja tak rzadko, ze spokojnie mogl sie pomylic.

Wstal. Podszedl do miejsca, gdzie wczesniej bylo okno. Przylozyl glowe do mocnego, zoltawego, ledwo odczuwalnie pachnacego styropianu.

Nie, to nie styropian. To material juz zupelnie innej generacji. Mozna go drapac paznokciami, gryzc zebami – i tak sie nie podda. To material najlepszej klasy. Wytrzymaly. Zywotny. W duchu dzisiejszych czasow.

Nie widzial Angeli czwarty dzien. Coraz mocniej petaly go wiezy. Tylko tym razem podchodzila mu do gardla nie tesknota, ale czarna zlosc.

Obszedl pokoj wzdluz sciany. Nie zajelo mu to duzo czasu. Petla. Jeszcze jedna. Jak zwierze w klatce. Chore, opadajace z sil zwierze.

Jaki dzis mamy dzien? Jest rano? Wieczor? Ktora godzina? Nie wazne...

Zatrzymal sie przed zamknietymi drzwiami. W okraglym „iluminatorze” odbijala sie jego wlasna twarz. Jak w lustrze. Zobaczyl niemlodego juz, siwiejacego, wymeczonego – ale za to bardzo skupionego, z ciagle jasnym spojrzeniem mezczyzne.

– To nic – powiedzial sam do siebie. A raczej, nie powiedzial nawet – tylko poruszyl ustami.

I jakby w odpowiedzi na to krotkie slowo, gdzies zza szkla doszedl do niego odglos cieplej fali. Tylko odglos. Ale z bardzo bliska. Wystarczy wyciagnac reke i...

– Jestes tutaj – powiedzial Wlad powoli. Ciezkie drzwi nawet nie drgnely.

– Jestes tutaj – powtorzyl szeptem. – Jestes tam, za szklem. Po drugiej stronie lustra. Slyszysz mnie. Nie mozesz mi nic zrobic, biedna. Nie mozesz sie uwolnic ode mnie... A przeciez ja i tak stad wyjde. Ja...

Do niej rzeczywiscie bedzie nalezal caly swiat. Bedzie miala podwodne palace, a mozliwe, ze zdobedzie wladze nawet nad wschodami i zachodami slonca. Beda wybijali monety z jej podobizna. Jest o krok od zwyciestwa, ona naprawde moze...

– Ale nie uda ci sie mnie kupic – powiedzial ledwo doslyszalnie. – Ani nastraszyc. Ani przekonac. Dobrze o tym wiesz.

W karku narastal bol. Zaczynaly dretwiec miesnie szyi.

– Nosisz bombe w kieszonce – ciagnal dalej samymi ustami. – Niepotrzebnie zwiazalas sie ze mna. Ja... ja potrafilem wyrzec sie Anny! Myslisz, ze nie uda mi sie przeszkodzic tobie?!

Rozesmial sie.

– Pierwsza wyciagniesz do mnie reke... Ale tak toba pogardzam, ze nawet pod grozba smierci nie dotkne ciebie. Jestes dla mnie taka okrutna. Ty, ktora mialas szanse stac sie normalnym czlowiekiem... No dalej, otworz drzwi!

Tylko ostatnie slowa, jak sie wydaje, powiedzial glosno.

– Otworz! Slyszysz?

Czekal. I w odpowiedzi cos trzasnelo w korytarzu. Uslyszal, chociaz sciany pokoju prawie zupelnie pochlanialy dzwieki. Co sie tam dzieje? Jakis krzyk? A to co? Jakis wystrzal?! „Cofnac sie! Prosze sie cofnac!” – ktos krzyczal za drzwiami.

– Otworzcie! – wrzasnal Wlad.

I pomyslal przestraszony: jezeli Angeli cos sie stanie...

Zrobilo mu sie wstyd z powodu swojej malodusznosci. Dal spokoj.

Drzwi bardzo powoli, jakby w strasznym snie, zaczely sie otwierac. Milimetr po milimetrze.

W progu stanela kobieta.

„Chca mnie doprowadzic do szalenstwa” – ze strachem i wsciekloscia pomyslal Wlad.

Вы читаете Dolina Sumienia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×