* * *

- Powiedz mi, dlaczego? Dlaczego cie tam nieustannie ciagnie, jak swinie do blota? Dlaczego znajdujesz bloto, gdzie tylko sie da? Dlaczego?!

Szkoda jej bylo mamy. W koncu to jej urodziny.

Po bojce na brzegu piec osob trafilo na oddzial intensywnej terapii. Po dwoch chlopakow z dwiescie piatej i z liceum. I Inga, ktora nastepnego dnia umarla.

Byly lzy i krzyki. Lidce wlepiono tez kilka policzkow, po ktorych az dziw, ze nie odpadla jej glowa. W liceum zarzadzono zebranie uczniow, potem zamkniete zebranie rodzicow, a nastepne dni byly pelne pytan prowadzacej sledztwo funkcjonariuszki: kto zadal smiertelny cios? Ten? A moze tamten?

Na wszystkie pytania Lidka odpowiadala jednakowo i tepo: nie pamietam... nie zauwazylam... przestraszylam sie i nie widzialam... Prowadzaca sledztwo, szczupla mloda kobieta, darzyla ja coraz glebsza pogarda i nienawiscia. I nawet nie za bardzo sie starala, by ukryc te uczucia.

- Wyglada na to, ze niektorzy z tych chlopcow bardzo kiepsko rozpoczna swoje nowe zycie... Na poczatku cyklu trafic do karnej kolonii - ponure perspektywy, szczegolnie dla mlodego czlowieka.

- Najpierw niech pani dokaze tej sztuki i przezyje apokalipse - odezwala sie Lidka niespodziewanie dla siebie samej.

Prowadzaca dochodzenie spojrzala na nia, zmarszczyla sie i zrezygnowala z odpowiedzi. Lidka nie podnioslszy glowy, wyszla z gabinetu dyrektorzycy, w ktorym odbywaly sie przesluchania, zeszla na drugie pietro, zastukala w drzwi klasy i weszla. A potem usiadla na swoim miejscu.

Rysiuk gapil sie na nia. Palilo ja ucho od jego wzroku. Wytrzymala trzy minuty, a potem odwrocila glowke i wyzywajaco spojrzala sasiadowi w oczy:

- Co sie gapisz?

W przeciwienstwie do wzroku prowadzacej sledztwo, w oczach Rysiuka nie bylo pogardy. Ale nie bylo i wspolczucia.

Lidka odwrocila glowe, zeby Rysiuk mogl sobie dobrze obejrzec plaster na jej policzku:

- I jak? Podoba sie?

- Ej, co to za rozmowy w pierwszej lawce? - bez entuzjazmu skarcila ich chemica.

- Nie, wcale mi sie nie podoba - Rysiuk uciekl ze wzrokiem w bok. I odezwal sie, mowiac jakby sam do siebie i nie spodziewajac sie, ze ktokolwiek go uslyszy: - Burdel... Cholera, co za burdel... Nikt sie nawet nie uczy...

Lidce wydalo sie, ze gdzies juz to slyszala.

Spodziewala sie, ze w calym miescie zapanuje wzburzenie, a we wszystkich gazetach pojawi sie fotografia Ingi w zalobnych ramkach; ale nic podobnego sie nie stalo. Sasiadka Swietka oznajmila, ze w dwiescie piatej juz byly podobne ofiary. Ze w wybuchu wielkiej paniki w siedemdziesiatej siodmej trzech chlopakow skopano na smierc. „Nie znasz zycia” - mowila Swietka, nie bez kpiny w glosie.

Ale w liceum kotlowalo sie. Lidka slyszala, jak chlopcy ze sredniej grupy glosno rozprawiali o zemscie. I o nieuniknionej wojnie; okazalo sie, ze do niedawna jeszcze pozornie spokojnym licealistom potrzebna byla tylko iskra, by rozgorzalo w nich pragnienie wystawienia lobuzom z dwiescie piatej rachunku „za wszystko”. Kolezanki Ingi z tej samej klasy glosno i demonstracyjnie zalewaly sie lzami - biedna dziewczyna chyba nigdy w zyciu nie miala tylu przyjaciol i przyjaciolek. Ktos proponowal, by wykorzystac stosunki rodzicow, wiekszosc jednak wzgardzila pomoca doroslych. Otwarcie mowiono o broni i dynamicie, a Lidce od tego wszystkiego robilo sie niedobrze. Bolal ja poraniony policzek. Wstyd jej bylo patrzec na swoje odbicie w lustrze. I oczywiscie nie miala ochoty na spotkania ze Slawkiem Zarudnym.

Slawek jednak sam podszedl do niej na przerwie, kompletnie ja tym zaskakujac.

- Ojciec pyta, co u ciebie?

- Wszystko w porzadku - pogladzila plaster na policzku. - Przyniose ci te zszywki jutro do liceum.

- Jutro mnie nie bedzie.

- To pojutrze.

Slawek milczal przez chwile.

- W ogole juz nie bede chodzil do liceum. Zrobie kurs eksternistyczny, z prywatnymi nauczycielami.

Teraz umilkla Lidka.

- Wszystko przez te glupia rozrobe?

- Owszem - Slawek wcale sie nie wypieral. - A w ogole to ojciec mowi, ze to dopiero poczatek. Bedzie jeszcze gorzej...

* * *

- Dokad idziesz? - zapytala mama. - Prosilam cie... nie wychodz z domu!

- Do Zarudnych - wymamrotala Lidka, cofajac sie o krok. - Umowilam sie telefonicznie.

- Nie mozesz poczekac kilku dni? - zapytala matka nieco lagodniej. - Dopoki sie to wszystko nie uspokoi?

- Nigdy sie juz nie uspokoi! - zawolala Jana ze swego pokoju. - Trzeba siedziec w domu!

- Przesadzacie - odezwal sie ojciec z kuchni. - Niech idzie. W koncu to nie wojna. A zreszta, idzie do Zarudnych!

- Mam cos oddac Andriejowi Igorowiczowi - stwierdzila Lidka, osmielona interwencja ojca.

I matka sie poddala:

- Ale zebys wrocila, jak bedzie jeszcze jasno! I obowiazkowo przedtem zadzwon, Timur wyjdzie po ciebie na przystanek pospiesznego...

Lidka skwapliwie kiwnela glowa.

Z drzew owocowych opadaly juz platki kwiatow, ktorymi usypane bylo cale podworze. Lidka obejrzala sie bojazliwie. Za kazdym rogiem mogla czaic sie bojowka z dwiescie piatej. Albo po prostu bezimienna gromada uczniow, dla ktorych idaca samotnie dziewczyna to prawdziwy skarb.

Ojciec nie docenil polozenia. To nie wojna, nie. To cos gorszego od wojny. Dobrze, ze mama jednak nie wie o wielu rzeczach...

Wkrotce sie dowie i wtedy Lidke przestana wypuszczac z domu nawet do szkoly...

Pospiesznie przeszla do wyjscia na ulice - tam, pomiedzy doroslymi, bylo o wiele bardziej bezpiecznie. Nieco dalej byla pelna ludzi stacja pospiesznego tramwaju, a potem dzielnica, gdzie mieszkali uprzywilejowani i krazyly patrole. Droga wzglednie bezpieczna.

Laweczka, powycierana spodniami miejscowych mlodzikow, byla pusta. Podejrzanie pusta. Jeszcze bardziej podejrzane bylo to, ze nieopodal, w odleglosci doslownie dwoch krokow, w dzieciecej piaskownicy siedziala wprost na ziemi jakas nieznajoma dziewczyna.

Lidka najpierw zwolnila kroku, a potem znow przyspieszyla. Nie ma glupich. Zaczynac rozmowy z nieznajomymi, zwlaszcza, jezeli siedza na ziemi z opuszczona glowa.

Niedobrze, ze tamta siedzi tak blisko przy sciezce. Lidka przez chwile zastanawiala sie, czyjej nie obejsc dookola, ale potem poczula wstyd.

Dziewczyna podniosla glowe i spojrzala... nie, nie na Lidke. Przez nia. Miala sinawa twarz i wielkie, bezmyslnie patrzace oczy, ale nie one przerazily Lidke.

Siedzaca na ziemi okazala sie Swietka z czwartego pietra. Zupelnie nieznajoma Swietka, w dziurawej kurtce zdjetej z kogos innego i z obcymi, znieruchomialymi oczami.

Lidka zwolnila.

- Swieta...

Odpowiedzi nie bylo i byc nie moglo. Swietka znow opuscila glowe na piersi. Potem miekko upadla na plecy, przekrecila sie na bok i zastygla w pozie embriona, podciagnawszy nogi do piersi.

Lidka szybko rozejrzala sie dookola. Na ten placyk wychodzily okna dwoch sporych domow, w tym i okna mieszkania Swiety i mozna by cisnac w okno kamieniem, ale do czwartego pietra Lidka nic dorzuci.

Wahala sie najwyzej minute. Swietka co prawda nie podziekuje jej za taka „pomoc”, jak sie ocknie, ale gorzej bedzie, jak ja znajdzie patrol. A w ogole, dziewczyna moze tu umrzec...

Biegiem do bramy. Przy swoich drzwiach Lidka troche zwolnila: moze przekazac sprawe mamie? Ale wtedy z pewnoscia zabronia jej wychodzenia z domu. Jak zobacza to nie w gazecie, ale tuz obok, raptem pietro wyzej...

Trzeba bylo dosc dlugo dzwonic w drzwi mieszkania Swietki. Lidka z rezygnacja zaczela juz podejrzewac, ze nikogo nie zastala.

W koncu, po dlugich i podejrzliwych „ktotamach” drzwi otworzyla matka Swiety. Lidka az sie cofnela, poczuwszy gesty, ciezki zapach, jakim zalecialo z glebi mieszkania; pachnialo spalenizna i czyms jeszcze, co najczesciej mozna zweszyc na dworcach.

- Czego chcesz? - zapytala mama Swietki i Lidka zrozumiala, ze kobieta ledwo porusza jezykiem.

- Ze Swietka jest zle - odpowiedziala, nie wdajac sie w szczegoly. - Lezy na podworku.

- Jak to, lezy? - sasiadka przez chwile potrzasala glowa, az w jej oczach pojawil sie blysk rozumu.

Lidka bez slowa machnela reka, pokazujac w dol i na podworko. Mama Swietki odepchnela ja, i jak stala, w szlafroku i papciach, szurnela po schodach.

Po minucie na dziedzincu rozlegly sie glosne lamenty. Gdzies trzasnelo okno; potem Lidka uslyszala, ze pietro nizej otwieraja sie drzwi do jej wlasnego mieszkania i ktos, chyba ojciec, wyglada zobaczyc, co sie dzieje.

Rzucila sie po stopniach, ale nie w dol, tylko w gore. Dostala sie na piate pietro, po zelaznych schodkach wydostala sie na strych; klodke w klapie na dach dawno juz ukrecono, zeby otworzyc wlaz wystarczylo odpowiednio przekrecic klamke. Lidka wiedziala, jak nalezy to zrobic - wiadomosci te pochodzily zreszta od Swietki.

Na dachu powitaly ja promienie swiecacego prosto w oczy slonca. Gdyby nie las anten i platanina przewodow, byloby tu nawet fajnie, a jeszcze lepiej byloby, gdyby dach nie byl widoczny z dolu i ze wszystkich stron. Lidka pochylila sie jak partyzant i przelazla do drugiego wlazu. Sprobowala podniesc klape. Ta nie ustapila - najwyrazniej dozorca po raz kolejny zechcial sie wykazac. Oto problem: za dobre uczynki zawsze dostaje sie po uszach. Moglaby przeciez zostawic Swietke lezaca na podworku, ktos w koncu otworzylby okno i dostrzeglby lezaca dziewczyne. Ale nie, musiala pobiec z zadartym ogonem...

Nie wstajac z kolan, przedostala sie do trzeciego wlazu. Szarpniecie - i niewiele braklo, a zardzewiala klamka zostalaby jej w reku, ale klapa laskawie sie otworzyla. Cieszac sie z usmiechu losu, Lidka wsunela sie w szczeline. Podrapawszy sobie dlonie, zeszla po zelaznych uchwytach - i oblala sie potem, uslyszawszy za soba ponury chichot.

Stali na schodach, kilkoma rzedami zagradzajac jej droge w dol. No, a jak mieli stac, skoro bylo ich szesciu, zdrowych bykow, a schody bylo waskie, zas podest niezbyt obszerny?

Wszyscy palili, ale bijacy od nich zapach byl niedobry. Nieprawidlowy. Lidka az sie zakrztusila.

- No, no... to juz po strychach laza?

- Ej, mala, chcesz sie sztachnac?

- Mala, dawaj tu...

Za soba mieli drzwi mieszkan z piatego pietra. Gdyby tylko krzyknac dostatecznie glosno...

- Ide do deputowanego Zarudnego - odezwala sie, nie poznajac wlasnego glosu. - Jak powiem, wszystkich was wsadza! Ty - drzacym palcem tknela w piers najblizszego draba - mieszkasz pod sto drugim!

Prosto w twarz puszczono jej smuge paskudnie pachnacego dymu.

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату