brzegu wraki lodek ze starannie poprzebijanymi kadlubami.

Dalfiny nie podplywaly blisko do brzegu, ale i za bardzo sie oden nie oddalaly. Przy pomocy dobrej lornetki mozna bylo zobaczyc migajace w wodzie grzbiety czarnych wrzecion - kazdego dnia i w dowolna pogode.

- Chyba juz podlozyly swoje „miny” - warczal jakis obserwator, ktory na chwile odstapil Lidce swoja lornete. - Uch, bydlaki... wystrzelalbym wszystkie... I te ich przeklete jaja - bombami glebinowymi...

I obserwator, i Lidka doskonale wiedzieli, ze rozmowy o glebinowych bombach sa czcza gadanina. Jaja dalfinow zalegaly na glebokosciach, wobec ktorych wspolczesny orez byl bezradny.

W zwyklych szkolach egzaminy przeksztalcily sie w czysta formalnosc i tylko w liceum starano sie jeszcze zachowac jako taki poziom. Dyrektor i pedagodzy udawali, ze nic nadzwyczajnego sie nie dzieje. Egzaminy toczyly sie zwykla koleja.

Andriej zdal na samych piatkach - z wyjatkiem matematyki, ktora udalo mu sie wyciagnac ledwie na cztery. Nie byla to jego wina; matematyca uwazala instytut profesor Sotowej za siedzibe szarlatanow i nie cierpiala jej syna.

- Nie przejmuj sie - poradzila Lidka Andriejowi. - Na Akademii Medycznej matematyka sie nie liczy...

Syn bez slowa zgodzil sie z ta opinia.

Bal maturalny odbyl sie z pelnym przepychem. Przy wejsciu do szkoly - i na jej dachu - dyzurowali specjalnie na ten dzien wynajeci ochroniarze. Ich obecnosc byla jak najbardziej wskazana, poniewaz jednoczesnosc balow we wszystkich miejskich szkolach sama w sobie byla malenka apokalipsa. Niewielkie cwiczenia przed koncem swiata.

W przeddzien uroczystosci wszystkich mieszkancow miasta nie majacych dzieci poproszono, zeby najblizszy wieczor spedzili w swoich czterech scianach. I w zadnym wypadku zeby nie wychodzili z domu. Nie bez powodu mowiono, ze matury starszych grup to szczescie, srednich - radosc, a mlodszych - szalenstwo.

We wszystkich szkolach przeprowadzono zebrania rodzicielskie, rodzicom radzono, zeby do rana nie opuszczali terytorium szkoly, nie spuszczali z oczu swoich dzieci i nie dopuszczali do zadnych spacerow czy przechadzek. A mimo wszystko wiadomo bylo, ze nie da sie uniknac szumnego karnawalu, nasilenia gwaltow i samobojstw, swieta szalencow w przeddzien konca swiata; i nie bez podstaw dyrekcja liceum, ktore uznawano za twierdze rozsadku i spokoju, postanowila odgrodzic sie od nocnych szalenstw kordonem ochroniarzy.

Cale przedsiewziecie rozpoczelo sie rowno o dziewiatej; tym razem Lidke posadzono przy prezydialnym stole, obok dyrektora. Patrzac na sale, chwytala zaciekawione, a niektore wrogie i pelne nienawisci spojrzenia. Cala jej burzliwa dzialalnosc kilku ostatnich lat, pelna upokorzen pielgrzymka po urzedniczych gabinetach i podjecie wspolpracy z Szarym Kurduplem nie mogly przeciez pozostac niezauwazone - wszystko obroslo plotkami i otoczylo imie Sotowej nimbem wyjatkowej swini i oportunistki, ktora zdradzila naukowe idealy za miejsce na liscie uprzywilejowanych.

Lidka miala szczera nadzieje, ze te plotki nie dotra do Andrieja ani ze nie padnie na niego ich cien. Wymogla na synu przysiege, ze nikt sie nie dowie o jego metce i o tym, ze on takze zostal wlaczony do spisu. Nikt, nawet Sasza. Syn w koncu taka przysiege zlozyl i Lidka troche sie uspokoila - jeszcze sie nie zdarzylo, by zlamal dane jej slowo.

Uroczysta czesc balu dobiegla konca i z estrady ryknal, bedacy duma szkoly, zespol muzyczny. Powstal jeszcze w czasach, kiedy ze wzgledu na badania Lidki kazdego dzieciaka rodzice pchali do szkoly muzycznej, zeby okreslic jego zdolnosci muzyczne, a przy okazji je rozwinac - i przetrwal az do tej pory, pod dawna nazwa „Lidia”.

Tysiace razy usilowano zmienic mu nazwe. Ale nie wiadomo dlaczego, po zmianie nazwy zespol zawsze przepadal w rozmaitych konkursach i bywal zdejmowany z programow koncertowych; a po powrocie do starej nazwy wracalo powodzenie i koniec koncow wszyscy dali sobie spokoj, zostawiajac miano „Lidia” - tym bardziej, ze niewielu juz ludzi pamietalo, dlaczego zespol mlodziezowy, zamiast mlodziezowego miana, nazwano dosc rzadkim kobiecym imieniem.

Czlonkowie zespolu podorastali, skonczyli szkola rok temu lub jeszcze wczesniej, zespol jednak do tej pory trwal i dawal koncerty. Lidka uznala to za dobry znak.

Wszyscy zostali zaproszeni do stolow, ustawionych w auli sportowej. Na „rodzicielskim”, „profesorskim” i „mlodziezowych” stolach poustawiano w rownych odstepach butelki szampana; Lidka przypomniala sobie, ze przed dwudziestu laty, na maturalnym balu Maksymowa, alkohol byl zakazany pod rezimem okropnych kar.

Wspomnienie o Maksymowie naplynelo i odplynelo, nie zostawiwszy zadnego sladu.

Odszukawszy w tlumie Wielikowa, wsparla sie lekko na jego ramieniu i podeszla z nim do „rodzicielskiego” stolu. Wokol nich natychmiast zrobilo sie pusto - a moze jej sie tylko tak wydalo.

Podczas gdy Wielikow otwieral butelke i nalewal Lidce wino, ona sama odszukala wzrokiem Andrieja; na szczescie wokol syna nie bylo widac zadnej pustki. Przeciwnie, tloczyli sie przy nim jego rowiesnicy, on zas mowil cos do nich z usmiechem, trzymajac w dloni szklanke z pomaranczowym sokiem.

- No to wypijmy, Lido. Winszuje, winszuje...

Tracila sie z Wielikowem czarkami i wypila, nie czujac nawet smaku trunku.

Czlonkowie zespolu „Lidia” odlozyli instrumenty i przylaczyli sie do biesiadnikow. Wlaczono magnetofon.

Lidka wypila jeszcze jeden kielich; po trzecim cos miekko uderzylo ja w tyl glowy - od srodka. I swiatla w sali staly sie jakby bardziej jaskrawe.

- Witalik, ty mna chyba nie gardzisz, co?

- Nie - odpowiedzial pisarz z powaga.

- Ale mi nie wspolczujesz?

Tym razem Wielikow myslal nad odpowiedzia nieco dluzej:

- Nie... nie wspolczuje. Sama wybralas.

Lidka sie usmiechnela:

- Dziekuje ci... Sama tez sie nie lituje. Ale chyba wkrotce zaczne soba gardzic.

Wielikow ponownie zmilczal. W sali podnosil sie stopniowo coraz glosniejszy gwar; gdzies za stolem „mlodziezowym” juz spiewano, choc nie byl to wcale pijacki chorek - spiewano melodyjnie i na glosy. Lidka pomyslala, ze ci mlodzi ludzie sa bardzo muzykalni. I ze wejda we Wrota... obowiazkowo wejda...

- I jak. Lido, robimy podsumowanie?

Oblizala cierpkie od wina wargi:

- A co, juz pora?

- Nie wiem - odezwal sie pisarz po kolejnej chwili milczenia.

- Zdradzilam nauke - stwierdzila Lidka cichym glosem

- Wiem... Wielokrotnie.

- Zdradzilam Kostie Woronowa.

- Mozliwe.

- Zabilam w sobie uczonego.

- Nigdy nim nie bylas.

Lidka poczula sie dotknieta:

- No, przeciez idea selekcji... byla moja?

Wielikow usmiechnal sie niewesolo:

- Ech, Lida... Wiesz, ile ja mialem podobnych idei? Rozmowy z dalfinami, kosmiczne zdjecia oceanow, i co tam jeszcze chcesz... Aleja nie jestem uczonym, tylko marzycielem. I utalentowanym lgarzem.

Muzycy z „Lidii” najedli sie i napili. Wspiawszy sie na estrade, ujeli w dlonie instrumenty... co wywolalo lekkie ozywienie na sali.

- A ja jestem tubka - stwierdzila Lidka. - Tubka z pasta. I sama siebie wycisnelam. Teraz zostala ze mnie puste opakowanie. Z ladna zakretka.

Wielikow objal ja za ramiona.

- Ale przeciez nie zalujesz? Zatracilas sie dla Andrieja... a czy on nie jest tego wart?

„Lidia” szarpnela struny. W przeciwleglym krancu sali, pod pozostawionym przez nie wiadomo kogo i nie wiadomo po co koszem, natychmiast powstal zaimprowizowany krag taneczny.

- Zatanczymy? - zaproponowal Wielikow.

Lidka przeczaco pokrecila ciezka glowa.

Nagle zachcialo jej sie spac. Wyjechac na bezludna wyspe - i nigdy sie nie obudzic. I nareszcie sie wyspac.

- Lido, a moze wyjdziemy na powietrze?

Znow przeczaco pokrecila glowa.

Muzykanci przerwali rozpoczeta przez chwila szybka i skoczna melodie. Przez pewien czas w sali slychac bylo tylko brzek szklanek i gwar glosow, a potem nagle zabrzmial walc, dobrze Lidce znany i niezbyt dobrze jej sie kojarzacy, stary i troche sentymentalny.

- Mamo? - w nastepnej chwili tuz obok znalazl sie Andriej. Mial rozpieta marynarke, nieco poluzowany wezel cieniutkiego, modnego krawata, ale jego koszula wciaz razila biela - a moze tak sie tylko wydalo rozpalonym oczom Lidki.

- Mamusiu, zamowilem u chlopakow walc...

- Andriusza... - odparla bezradnie.

- Poczekaj, mamo, chce cie poprosic do tanca!

- Andriusza, ja...

Wielikow puscil jej ramie - i leciutko popchnal ja w strone syna.

Pod obcasami ich trzewikow szelescily zwoje pomietych, barwnych serpentyn. Deptali lawice konfetti; oprocz nich nikt chyba nie tanczyl. Wszyscy stali i patrzyli, twarze widzow zasnuwala mgielka, podobna do tytoniowego dymu - choc w sali nie wolno bylo palic.

Jedna reka Andrieja legla na jej talii, druga podtrzymywal jej ramie; dotkniecie bylo pewne, cieple i Lidka nagle sie uspokoila.

Bylo strasznie i wesolo.

Andriej poprowadzil ja po okregu - albo po jakiejs skomplikowanej spirali; za jego plecami migaly rozmazane plamki swiatla, pachnialo winem i latem, i jeszcze - nie wiadomo dlaczego - deszczem, deskami parkowego parkietu i ogorkami; Lidce krecilo sie w glowie, ale byl to mily, przyjemny zawrot, w takt niezwyklego walca.

Syn nalezal do niej. Tylko do niej. Nie bylo na swiecie zadnych apokalips, smierci ani zadnych dziewczyn o imieniu Sasza.

Lidka zrozumiala, ze jej droga dobiegla konca, spelnila swoj obowiazek i ze jest szczesliwa.

* * *

Dzien minal normalnie. Lidka dwa razy wszczela ostra sprzeczke - pierwszy raz w schronie cennych materialow, gdzie nie chcieli przyjac dodatkowych dokumentow dotyczacych jej projektu. „Wyczerpala pani swoj limit, wszystkie polki mamy zapelnione, a zreszta po co pani schron, skoro i tak jest pani na liscie uprzywilejowanych!”

Drugi raz - w kolejce po chleb. Ostatnio w miescie zdarzaly sie powazne opoznienia w dostawach i Lidki zadanie dwoch bulek, zamiast jednej, wywolalo burzliwy protest stojacych za nia klientow.

Ale i tak wziela dwie bulki.

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату