* * *

Przez dwa nastepne dni miala wrazenie, ze jest sledzona. Nie poddajac sie panice, zachodzila w te same miejsca, w ktorych bywala zwykle. Sil dodawaly jej gniew i poczucie niebezpieczenstwa - a wspolpracownicy rozplywali sie w komplementach: „Ach, Lidio Anatoliewna, jak pani dobrze wyglada!”

Trzeciego dnia Szary Kurdupel zadzwonil do niej do pracy:

- Pani syn zostal wpisany na liste - stwierdzil cichym, zwodniczo lagodnym glosem. - Bedzie pani musiala przyjechac z nim do sztabu ABP... To jest... ostatnio przywrocono mu nazwe OP. Piatek, czternasta trzydziesci, pokoj numer czterdziesci dwa. - I odlozyl sluchawke.

- Lidio Anatoliewna, co pani jest... Lidio Anatoliewna...

Za oknem lecial i kladl sie niczym snieg na chodniki, topolowy puch. Lidka czula, jak pala ja splywajace po policzkach lzy.

- Lidio Anatoliewna, czy cos sie stalo? Moze wody...

- Tak... - na chwilke zapomniala imie swojej nowej sekretarki. - Tak, Olu... Podaj mi wode...

W pokoju slychac bylo tylko warkot klimatyzatora. Lidka czula, jak w jej szerokim usmiechu pekaja spieczone wargi... ale bolu nic czula.

* * *

- Andriuszka, co robisz w piatek?

- Mam konsultacje. Z chemii.

- O ktorej?

- O dwunastej.

- A... zdazysz z tym do czternastej trzydziesci?

- Nie wiem... Mamo, co z toba?

- Andriuszka... - stwierdzila Lidka, starajac sie, by jej slowa brzmialy normalnie i beznamietnie. - W piatek o czternastej trzydziesci oboje musimy sie stawic w sztabie OP.

- Po co? - zapytal syn po chwili milczenia.

- Nowy rozkaz - Lidka z rozmyslnym spokojem lyknela herbate z filizanki. - W naszym oddziale krewni osob nalezacych do kierownictwa zostali wciagnieci na liste osob do ewakuacji w ramach „umowionego opoznienia”. Ciebie tez wciagna na te liste. Trzeba odebrac wszystko, co sie z tym wiaze - tabliczke identyfikacyjna, numer, instrukcje i tak dalej...

- Mamo, jakze to tak? - zapytal zbity z tropu Andriej i Lidka spiela sie wewnetrznie, przeczuwajac jakis sprzeciw. - Jakze to? Wszedzie sie mowi, ze na tej liscie sa tylko ludzie najwazniejsi ze wzgledow strategicznych, przedstawiciele rzadu, wojskowi, poslowie i deputowani. Po co tam ja, ode mnie nic waznego nie zalezy...

- Od ciebie zalezy bardzo wiele - odpowiedziala Lidka, krztuszac sie herbata. - Takie sa zasady, nie ja je wymyslilam. Jestem strategicznie wazna dla kraju, a ty jestes strategicznie wazny dla mnie. Bez ciebie cala moja strategia traci sens. Zrozumiales? Jezeli na konsultacjach beda cie zatrzymywac, to znajdz jakas wymowke i zwolnij sie.

- Mamo... - Andriej wodzil palcem po falistym brzegu talerza. - Mamo, moze... moze ja tam nie pojde? Jestem mlody, zdrowy, po co mi to? Mamo... co ty?!

„Wytrzymac! - pomyslala Lidka. - Mozna wszystko zepsuc... nie zdradzic sie. Wytrzymac”.

- Andriusza... Jezeli choc troche cenisz stan moich nerwow... wiesz co, zostawmy ten temat, dobrze?

To juz byl chwyt ponizej pasa. Nigdy przedtem sie nie zdarzylo, zeby probowala wywierac nan nacisk, odwolujac sie do stanu swego zdrowia. Obrzydliwy argument: „Jezeli mnie nie posluchasz, dostane zawalu...”.

- Mamo, ale ja sam nie moge... Po co mi miejsce na jakiejs tam liscie, jezeli...

Caly pokoj wywinal nagle kozla. Rog stolu mocno uderzyl ja w twarz, ale nie poczula bolu. W ogole niczego nie poczula; w nastepnej sekundzie w nosie okropnie zakrecilo jej amoniakiem i zeby sie nie udusic, musiala sie ocknac.

Wspaniale.

Kanapa w pokoju goscinnym. Krepy mezczyzna w bialym kitlu i mloda kobieta ze strzykawka w reku. Blada, sciagnieta trwoga twarz Andrieja:

- Mamo... gdybym wiedzial, ze to takie wazne...

Lidka skrzywila twarz w grymasie. Zastrzyk byl bolesny, piekacy, wlasciciel bialego kitla cos tam wpisywal do formularza, o cos pytal i radzil, by zajrzec do dzielnicowej polikliniki, poniewaz w jej wieku z cisnieniem nie ma zartow; mowil cos jeszcze, Lidka widziala, ze jest zmeczony i strapiony, ale smucilo go wcale nie jej zdrowie. Byc moze poklocil sie z zona. Nocowal u przyjaciela i rano sie nie ogolil...

Karetka odjechala. Andriej bez slowa przysiadl na kanapie i tak, w milczeniu, minelo ze dwadziescia minut.

„Nie wytrzymalam - myslala Lidka z odraza do samej siebie. - Wymieklam. Wstyd. I szkoda mi Andriuszki”.

- Mamo... niech bedzie, zwolnie sie z tych konsultacji. Pojdziemy...

* * *

Wszystko poszlo jak po masle. Andriej udawal milczacego, niespecjalnie ciekawego i nie za bardzo domyslnego chlopaka; co Lidce w pelni odpowiadalo. Do ostatniej chwili czula strach, ze stanie sie cos niespodziewanego.

Andrieja wpisano na liste kategorii „B” pod numerem pietnascie tysiecy sto dwunastym; Lidka zdazyla sie nawet zdziwic, jak wydluzyla sie ostatnio lista - jej osobistym numerem bylo dwa tysiace dziewiec.

Na „umowione opoznienie” pojdzie przynajmniej poltorej godziny, pomyslala Lidka. Duzo czasu. Kogoz oni powciskali na te liste? Jak zwykle, krewniakow, dzieci, wnukow?

Tym bardziej, pomyslala z gniewem i determinacja. Jezeli wszyscy wciagaja na listy swoich krewniakow, czemuz ona, profesor Sotowa, mialaby byc pozbawiona tego prawa? Czy wiele czasu zajmie dodatkowa ewakuacja jednego Andrieja?

Formalnosci wreszcie dobiegly do konca. Andriejowi wreczono tabliczke; chlopak zachowal beznamietny spokoj. Podziekowal bez szczegolnego entuzjazmu, jakby szlo o jakis dyplom czy pismo dziekczynne ze zwiazku milosnikow kaktusow.

Lancuszek z metka znikl pod kolnierzem koszuli. A dusza Lidki dala nura gdzies w brzuch - uczucie, jakiego w tej chwili doznawala profesor Sotowa, mozna byloby nazwac szczesciem tylko przy niezwykle szerokim rozciagnieciu granic tego pojecia.

„Nie wierze” - myslala Lidka, zstepujac po szerokich schodach.

„Nie wierze” - myslala, wychodzac z chlodnego polmroku bramy na zalany sloncem dziedziniec.

„Nie wierze, nie wierze...”

Zakrecilo sie jej w glowie.

- Mamo, znow sie zle czujesz?

- Przeciwnie, bardzo sie ciesze.

Andriej wzruszyl ramionami. Tez mi powod do radosci.

- Odprowadzic cie do Instytutu?

- Cos ty, Driuszka, nic mi nie jest. Sama dojde.

- No to polece sie przygotowywac...

- Odpoczalbys, pospacerowal... - odezwala sie Lidka, unoszac twarz ku sloncu. - Zobacz, jaka pogoda...

- Dobrze - zgodzil sie Andriej z podejrzana skwapliwoscia. - Pospaceruje...

Stala, oparlszy sie o zakurzony pien lipy i patrzyla, jak odchodzi. I jak poruszaja sie jego lopatki pod plotnem cienkiej koszulki...

* * *

I oto zasiada Pan nasz na wysokiej gorze, a po Jego prawicy staje Jasny Doradca, a po lewicy Doradca Mroku. I Mroczny szepce Panu w ucho: „Spojrz, Ojcze, na tych dwunogow, ktorzy sie rozplenili na ziemi Twojej. Wzgardzili Toba i nie przestrzegaja Twoich przykazan. Nie sa zdolni do milosci, kochaja tylko siebie samych, swoj pomiot - i nikogo wiecej. Sa pelni zadz, zdradliwi i nedzni; zetrzyj ich z powierzchni Ziemi!”

I slucha go Pan przez dwadziescia lat, az wreszcie konczy sie Jego cierpliwosc. I zsyla na ziemie ogien, smiercionosne wyziewy i morskie potwory.

I wtedy otwiera usta Doradca Swiatlosci. „Oszczedz ich, Panie - mowi Jasny. - Spojrz, jak sa przerazeni, jak patrza na Ciebie blagajac o litosc, posluchaj, jak przysiegaja, ze beda Cie szanowac i ze otworza swoje serca dla milosci!”

I Pan znow nie wytrzymuje, mieknie jego serce, zsyla Wrota, zebysmy w nie weszli i skryli sie przed napasciami.

Ale teraz Jego serce nie zmieknie.

Odstapil oden Doradca Swiatlosci, zalamal sie i upadl na duchu, od dwoch tysiecy lat patrzac w puste i szpetne ludzkie dusze. „Czy wy w istocie jestescie ludzmi? - zapytal Jasny. - Setki razy wstawialem sie za wami u Pana, ale tym razem nie bede, bo wszystkie moje prosby ida na marne! Pojdzcie wiec precz w ogien wieczny, w kotly pelne siarki, w morze i w plomienie!”

I oto siedzi Pan na gorze, a przy jego lewym uchu rozsiadl sie Doradca Mroku, przy prawym zas nie masz nikogo. Nikt sie za nami nie wstawi! Powiadam wam wiec, bracia, gotujcie sie na smierc, poniewaz nie otworza sie juz zadne Wrota!

[Czasopismo „Nadzmyslowiec”, kolumna „Slowo lacznika”,

4-ty czerwca 21-go roku]

* * *

Nastanie nowego, dwudziestego pierwszego roku swietowano hucznie i burzliwie. Jakby przekroczono niewidzialna linie - i znow, jak w minionym cyklu, znikad pojawily sie tlumy mrocznych prorokow i zwiastunow zaglady. Przepowiadali straszna, ostatnia na ziemi apokalipse, koniec swiata i upadek cywilizacji. Swiatynie, zwykle na poly puste o tej porze roku, teraz pekaly od natloku wiernych. Codziennie powstawaly nowe sekty - nikogo juz nie dziwily pojawiajace sie na ulicach grupy mlodych ludzi w brudnych, bialych chlatnidach i habitach, ktore jeszcze niedawno byly lnianymi przescieradlami. Samozwanczy bosonodzy prorocy radzili, by troszczyc sie nie o polisy ubezpieczeniowe, ale o dusze; co prawda, te rady rozni ludzie pojmowali nieraz opacznie.

Jedna z pracownic Lidki zwolnila sie z pracy i odeszla „do eremu”. Jak wyglada „erem” i gdzie mozna go znalezc, Lidka nie wiedziala i wcale nie pragnela sie dowiedziec. Sasiadka z klatki schodowej przystapila do kolejnej Sekty Milosci - i niedlugo trzeba bylo czekac, zeby stwierdzic, iz wychudla na szczape, a jej oczy nabraly niezdrowego, szklanego, nieobecnego blasku.

Wszelkiego rodzaju psychozy osobliwie bujnie rozkwitaly i gniezdzily sie wsrod mlodziezy. Nikt juz nie chcial sie uczyc ani pracowac; narkotykowych dilerow lapano tuzinami, ale wciaz wyrastaly tuziny nowych, poniewaz popyt na narkotyki smignal w gore niczym rakieta. Zapanowala moda na samobojstwa; zapoczatkowana przez trojke mlodych ludzi, ktorzy zostawiwszy pozegnalne listy, wyplyneli jachtem w morze na odleglosc setki kilometrow od brzegu i przebili dno lodzi. Wypadkowi nadano rozglos: i za przykladem pierwszej trojki desperatow podczas burzliwych dni cale flotylle lodzi wychodzily w morze, gdzie mlodych samobojcow wylawialy zalogi kutrow patrolowych. Jednych zatrzymywano, innych nie nadazano wyciagac z wody, a po jakims czasie fale przyganialy do

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату