- Tak.
- Po co mi to opowiadasz?
Lidka gleboko odetchnela:
- Wtedy, pod koniec przedostatniego cyklu, spora popularnoscia cieszyla sie pewna sekta. Oni wierzyli, ze tym razem Wrota sie nie otworza. Cytowali dawne przepowiednie. Okleili miasto swoimi ulotkami... Wtedy wydawalo sie nam, ze istotnie nastapi koniec swiata. Ze caly swiat zmierza ku zagladzie. Bylo strasznie i gdyby nie Zarudny...
Zajaknela sie na moment. Przypomniala sobie, ze chyba juz o tym synowi opowiadala. Nie tak szczegolowo, ale opowiadala, i - co najwazniejsze - nie pamieta teraz, co mu mowila, a czego nie.
Andriej czekal w milczeniu, dopoki matka nie pozbiera mysli, Lidka jednak, zamiast ciagnac dalej, polozyla na stole „Ostatnia ofiare” Wielikowa, kiedys lsniacy gladzia okladek, a teraz mocno juz podniszczony tom.
Andriej przeniosl wzrok z twarzy matki na ksiazke i z powrotem. I zmarszczyl brwi.
- Driuszka... - zaczela Lidka, starajac sie mowic spokojnie i lagodnie. - Witalik
Urwala. Andriej patrzyl w bok.
- Opowiedz mi - poprosila cicho. Dluga pauze wypelnilo brzeczenie muchy, ktora uwiezla miedzy oknem i firanka, i szum silnikow przejezdzajacych samochodow. Wreszcie Andriej podniosl wzrok:
- Mamo... przeciez ja cie nie wypytuja o twoje... akademickie sprawy. Co ty tam robisz, z kim i po co...
Lidka odczekala, az ucichnie w powietrzu dzwiek bezglosnego, ale zamaszystego policzka. A potem oznajmila, pocierajac nieistniejacy slad wyimaginowanego uderzenia:
- Ja w Akademii nie robie niczego, o czym nie moglabym ci opowiedziec.
- Naprawde? - zdziwil sie Andriej.
Lidka zawrzala gniewem. W tej chwili niczego nie pragnela bardziej, niz mozliwosci zlapania smarkacza za wlosy i uderzenia jego twarza w przekleta ksiazke Wielikowa. Raz, drugi i trzeci...
Chyba sie przestraszyl. I pewnie bylo czego.
- Mamo...
- Milcz!
- Mamo... Czlowiek powinien miec prawo... To nie tragedia, a przeciwnie...
Lidka odwrocila sie i wyszla.
* * *
- Znaczy, tak... - zaczal Wielikow. - On nie wie niczego o twoich sprawach i w jego slowach nie nalezy sie doszukiwac zadnych aluzji. Po prostu zada prawa do wlasnego zycia; ja, powiada, w twoje sprawy nie bede sie wtracal, ale i ty nie pchaj nosa w moje... Zrozumiano?
Za oknem lal deszcz. Lidka stala przed otwartym lufciku i rzadkie, zimne krople ciely ja niczym lodowe iskry.
- Lido... zostalo naprawde niewiele czasu. Wez sie w garsc.
- Jestem absolutnie spokojna - Lidka odwrocila sie do wnetrza pokoju. - Rozmawiales z nim o tych wyglupach na brzegu?
Wielikow kiwnal glowa:
- Nic wielkiego. To swojego rodzaju proba, przechodza przez nia wszyscy chlopcy. Chodzi o udowodnienie, ze jestes godny i potrafisz zdobyc sie na wielka ofiare...
Lidka milczala. Podczas kilku ostatnich dni zdazyla sie juz przyzwyczaic do smaku nitrogliceryny.
- Przysiegaja, ze w razie potrzeby beda zdolni do zlozenia z siebie ofiary na oltarzu powszechnego dobra, w imie calej ludzkosci. I trenuja - ochotnika podwieszaja na skale. W samych tylko slipkach. Naprawde ofiara powinna byc naga, ale chlopaki troche sie wstydza...
Wielikow usmiechnal sie lekko i Lidka poczula nagle, jak zalewa ja fala wscieklosci i rozdraznienia. I nienawisci do tego pozera, ktory przed kilku laty napisal idiotyczna ksiazke.
- Stul pysk! Czego szczerzysz zeby?!
Wielikow skamienial. Po chwili usmiech splynal z jego twarzy, a w wytrzeszczonych oczach pisarza Lidka ujrzala swoje odbicie - stuknietej baby z twarza wykrzywiona grymasem nienawisci.
- Witalik... wybacz... Wybacz mi, bardzo prosze... Wyrwalo mi sie. Nie chcialam... naprawde nie chcialam...
- Ale palnelas... - stwierdzil Wielikow szeptem. - Lido... moze na razie wroce do siebie, do domu.
- Nie, nie - zachnela sie natychmiast. - Juz nie bede. Obiecuje. Juz sie wzielam w garsc. Mow dalej.
Wielikow milczal dlugo i Lidka pomyslala, ze pisarz jednak wyjdzie z przeprosinami i obietnica, ze zadzwoni wieczorem.
Wielikow zawahal sie, a potem spojrzal na Lidke z powaga w oczach:
- Ty myslisz... ze to wszystko moja wina? Ze to przez moja ksiazke?
Drgnela - i tym samym sie zdradzila.
- Nie... no, co za glupoty... Czemu akurat ty...
Ale slowa byly juz niepotrzebne.
- Wiesz... ja sam, niekiedy... - pisarz usmiechnal sie dziwnie. - Zreszta, masz racje, to glupoty. Gdyby nie bylo mojej ksiazki, znalezliby inna... Wracajac do sprawy... ochotnik wisi na skale od zachodu slonca do switu, ale jego towarzysze gotowi sa do uwolnienia go z pet na jego pierwsza prosbe. Wszyscy siedza obok, rozmawiaja o ludzkiej naturze, o tajemnicy milosci i smierci, o tym, czy jest Bog, a jezeli jest, to jaki - mowiac krotko, rozprawiaja o tym samym, o czym cala „oswiecona” mlodziez rozmawia obecnie przy stolach albo na biwakach podczas wycieczek... W ten sposob odwracaja uwage „ofiary” od niewygod, a sami siebie utwierdzaja w slusznosci obranej drogi. Z dziesieciu chlopakow jak na razie wytrzymalo probe czterech, w tym i Andriej...
Wielikow otworzyl jeszcze usta, jakby chcial cos dodac, ale umilkl, przypomniawszy sobie o niedawnym wybuchu Lidki.
- To wszystko? - zapytala Lidka gluchym glosem.
- Tak, w zasadzie wszystko. Nic powaznego. Takie tam... dzieciece zabawy...
Lidka przypomniala sobie, jak wygladala twarz Andrieja, kiedy syn wrocil po nocnej probie. Przypomniala sobie bandaze na nadgarstkach; teraz nosi sportowe ochraniacze, mowi, ze to modne. Ona zas ani razu nie sprobowala zdjac mu tych ochraniaczy i zobaczyc, co sie pod nimi kryje...
Dzieciece zabawy, akurat...
- Witalik... a ty bys zgodzil sie tak powisiec? Cala noc? Na lancuchach?
- Nawet bym nie probowal - przyznal sie szczerze pisarz. - Do tego mam w sobie za malo...
Znow umilkl.
- Czego? - zapytala Lidka zwodniczo lagodnym glosem. - Fanatyzmu?
- Wiary - odpowiedzial cicho Wielikow. - Jezeli prawdziwie i gleboko wierzysz, ze twoje cierpienia moga komus pomoc, kogos uratowac...
Ulewa za oknem powoli przechodzila. Lidka zamknela lufcik; bardzo glosno tykal scienny zegar, w ksztalcie pieknego, blyszczacego czajnika. Tykanie bylo wprost ogluszajace.
- W ciagu pary najblizszych dni mam otrzymac miejsce na liscie dla Andrieja - stwierdzila Lidka, mowiac przez zacisniete zeby. - I wtedy... niech juz jak najszybciej przychodzi
- Nie skonczy sie - ledwo slyszalnie stwierdzil Wielikow.
Lidka uniosla brwi:
- Mowiles cos?
- Nie, nie - zaprzeczyl pisarz, podkreslajac przeczenie ruchem glowy. - Nie...
* * *
Na szafie gniotly sie jedna na drugiej dzieciece zabawki. Osobliwosc godna uwagi. Nostalgiczne wspomnienia. Jezeli wszystko pojdzie dobrze i Lidka doczeka sie wnukow, wszystkie te zajaczki i myszki czeka drugie zycie...
Na stole Andruszki lezal stosik ksiazek. Glownie podreczniki chemii, biologii i anatomii - i nie wiadomo po co, broszura dotyczaca udzielania pierwszej pomocy.
- Zdajecie z pomocy medycznej? - zapytala Lidka, przerzucajac pozolkle kartki z budzacymi strach rysunkami.
- Nie... Sam wzialem z biblioteki. Walik spadl z kamienia, rozdarl sobie skore na rece, a ja nie potrafilem mu jej nawet przewiazac jak nalezy...
- Walik? - odruchowo zapytala Lidka. - Z jakiego kamienia?
Andriej milczal.
- Wiem - stwierdzila Lidka gluchym glosem. - Twoje slipki z kotwicami... sa jeszcze cale? Czy na lato trzeba ci kupic nowe?
Andriej odsunal gruby zeszyt, w ktorym obwiedzione ramkami, niczym napisy na klepsydrach, lezaly martwe chemiczne wzory i formuly.
- Mamo... wybacz...
Lidka milczala.
- Wybacz... myslelismy... chcielismy. Chcielismy cos zrobic. Uwierzylismy... Ale okazalo sie to zwykla dziecinada.
Andriej sie usmiechnal i Lidka nie bez zdziwienia stwierdzila, ze jej syn jest podobny do Wielikowa. W kazdym razie usmiech maja niemal taki sam...
Patrzyl na nia, oczekujac odpowiedzi, ona jednak milczala i nie spuszczala zen badawczego spojrzenia.
- Rozumiesz... swego czasu uparlismy sie na te mistyke... jakby niczego nas nie nauczono w szkole. Mistyczna natura Wrot - wszystko proste i jasne, nie trzeba sobie lamac glowy pytaniem, skad sie wziely...
Umilkl. Lidka nadal patrzyla.
- ...a przeciez jezeli Wrota sa podporzadkowane jakims prawom przyrody, to gwizdza koncertowo na wszelkie ludzkie rytualy. W takim przypadku wychodzi na to, ze niczym sie nie roznimy od dzikusow, ktorzy bija poklony blyskawicom.
Lidka nadal patrzyla - i nawet nie mrugnela okiem.
- No, mamo... A jezeli Wrota stwarza Bog, wtedy te cale rozwazania sa jeszcze bardziej smieszne. Bog przeciez nigdy nie bedzie zadal ludzkich ofiar? Sama mysl o tym jest grzechem i herezja...
- No, wiesz... rozni sa bogowie... - stwierdzila Lidka przez zeby.
Andriej zmarszczyl brwi: