– Luke? – upewnil sie przybysz.
– Sam? – powital go farmer.
Tamten nie nazywal sie Sam, tylko Khamel, ale to nie mialo znaczenia.
Khamel nie powiedzial nic wiecej, zrozumieli sie bez slow. Szybko wlaczyl motor i skierowal ponton ku plazy. Luke ruszyl gora i spotkali sie przy polciezarowce. Khamel wrzucil czarna sportowa torbe adidasa na tylne siedzenie i zajal miejsce dla pasazera. Luke usiadl za kierownica. Jechali w milczeniu, ignorujac sie nawzajem. Nie wymienili ani jednego spojrzenia. Twarz ubranego w czarny golf Khamela, okolona gesta broda i przeslonieta ciemnymi okularami, miala zlowrogi wyraz. Luke nie chcial mu sie przygladac, choc wiedzial, ze faceta poszukiwano w dziewieciu krajach.
Gdy przejezdzali przez most w Manteo, Luke zapalil lucky strike’a i nagle przypomnial sobie, gdzie widzial te twarz. Jesli dobrze pamietal, bylo to jakies piec czy szesc lat temu na lotnisku w Rzymie. Spotkali sie dokladnie o wyznaczonej porze. Wtedy tez nie przedstawili sie sobie. Wszystko wydarzylo sie w toalecie. Luke – wowczas jako nienagannie ubrany amerykanski biznesmen – postawil skorzana aktowke pod sciana obok umywalki, nad ktora spokojnie myl rece. Nagle aktowka zniknela. Spojrzawszy w lustro, ujrzal oddalajacego sie szybko mezczyzne – tego samego, ktory teraz jechal z nim polciezarowka. Wtedy w Rzymie, po uplywie polgodziny, bomba w aktowce eksplodowala, zabijajac brytyjskiego ambasadora.
W zamknietych kregach, w jakich obracal sie Luke, imie Khamela wymawiano szeptem. Byl to bowiem czlowiek o wielu nazwiskach i twarzach, poslugujacy sie wieloma jezykami, zabojca dzialajacy szybko i nie zostawiajacy za soba sladow, przemyslny morderca grasujacy po calym swiecie, terrorysta, ktorego nikt nie potrafil schwytac.
Jechali na polnoc wsrod zupelnych ciemnosci. Luke usadowil sie wygodniej w fotelu, nasunal kapelusz gleboko na oczy i prowadzil samochod reka luzno oparta na kierownicy. Usilowal przypomniec sobie zaslyszane historie dotyczace pasazera. W wiekszosci byly to przerazajace opowiesci o zamachach terrorystycznych. Sam pomogl w zabojstwie brytyjskiego ambasadora. Khamelowi przypisywano jednak znacznie wiecej, jak chocby zorganizowanie zasadzki na siedemnastu izraelskich zolnierzy na Zachodnim Brzegu Jordanu w 1990 roku. Byl takze jedynym podejrzanym o podlozenie bomby w samochodzie bogatego niemieckiego bankiera. W zamachu – a byl to rok 1985 – oprocz bankiera zginela cala jego rodzina. Mowilo sie, ze Khamel wzial za te robote trzy miliony w zywej gotowce. Wiekszosc specjalistow od wywiadu podejrzewala, ze byl tez mozgiem nieudanego zamachu na papieza w roku 1981. Na Khamela zwalano kazdy atak terrorystyczny, do ktorego nikt sie nie przyznawal, i kazde nie wyjasnione zabojstwo. Latwo bylo go oskarzac, nikt bowiem nie mial pewnosci, ze naprawde istnieje.
Wszystko to ekscytowalo Luke’a. Khamel mial zamiar uderzyc teraz na amerykanskiej ziemi! Luke nie mial pojecia, kim beda ofiary, wiedzial jednak, ze poplynie krew nie byle kogo.
O swicie polciezarowka zatrzymala sie w Georgetown, na skrzyzowaniu Trzydziestej Pierwszej; M. Khamel zlapal sportowa torbe i bez slowa wyskoczyl na chodnik. Ruszyl na wschod. Minal kilka przecznic, wszedl do hotelu Cztery Pory Roku, gdzie w kiosku kupil “Post”, i wjechal winda na szoste pietro. Dokladnie o siodmej pietnascie zastukal do drzwi na koncu korytarza.
– Tak? – odezwal sie jakis nerwowy glos.
– Szukam pana Snellera – powiedzial wolno Khamel pozbawiona akcentu, idealna amerykanska angielszczyzna i zakryl kciukiem wziernik w drzwiach.
– Pana Snellera?
– Tak. Edwina F. Snellera.
Galka w drzwiach pozostala nieruchoma i przez chwile nic sie nie dzialo. Po kilku sekundach przez szpare u dolu drzwi wysunela sie biala koperta. Khamel podniosl ja.
– W porzadku – rzucil na tyle glosno, by mogl go uslyszec Sneller czy ten, kto podawal sie za niego.
– Pokoj obok – odezwal sie domniemany Sneller. – Bede czekal na telefon.
Mowil jak Amerykanin. W przeciwienstwie do Luke’a nigdy nie widzial Khamela i tak naprawde wcale nie chcial go zobaczyc. Luke, ktory dwukrotnie spotkal sie z zabojca, mial sporo szczescia, wciaz cieszac sie zyciem.
W pokoju staly dwa lozka i maly stolik pod oknem. Wczesniej ktos dokladnie zaslonil okna. Do srodka nie przedostawal sie ani jeden sloneczny promien. Khamel postawil torbe na lozku, obok dwoch wypchanych teczek. Podszedl do okna i wyjrzal na zewnatrz, a nastepnie podniosl sluchawke.
– To ja – powiedzial do Snellera. – Co z samochodem?
– Stoi na ulicy. Bialy ford z tablicami rejestracyjnymi Connecticut. Kluczyki leza na stole. – Sneller starannie wymawial slowa.
– Kradziony?
– Oczywiscie, ale ma nowe papiery. Jest czysty.
– Zostawie go na lotnisku Dullesa zaraz po polnocy. Chce, zeby zostal zniszczony, rozumiemy sie? – Jego angielski byl naprawde doskonaly.
– Dostalem takie polecenie. Zrobie, co mi kazano. – Sneller mowil krotko i nie odbiegal od tematu.
– Podkreslam: to bardzo wazne. Zamierzam zostawic pistolet w samochodzie. Pistolety maja to do siebie, ze zostaja po nich kule, a samochody widuja rozni ludzie, dlatego jeszcze raz przypominam, ze auto i wszystko, co sie w nim znajduje, musi zostac zniszczone. Czy wyrazam sie jasno?
– Dostalem takie polecenie – powtorzyl Sneller. Nie podobal mu sie ten wyklad. Nie byl nowicjuszem.
Khamel usiadl na krawedzi lozka.
– Cztery miliony wplynely na moje konto przed tygodniem z jednodniowym opoznieniem. Poniewaz jestem w miescie, chce dostac nastepne trzy.
– Zostana przelane przed poludniem. Tak jak uzgodniono.
– Owszem, ale ktos nie trzyma sie naszych uzgodnien. Pierwsza rata, prosze nie zapominac, nadeszla z opoznieniem.
Zarzuty Khamela zirytowaly Snellera, a poniewaz zabojca byl w pokoju obok, z ktorego nie powinien wychodzic, zleceniodawca dal upust wscieklosci.
– To wina banku, nie nasza – warknal.
Uwaga ta rozwscieczyla Khamela.
– Rozumiem. Zadam przelania nastepnych trzech milionow na konto w Zurychu, gdy tylko otworza oddzial waszego banku w Nowym Jorku, czyli za dwie godziny. Sprawdze to.
– W porzadku.
– Dobrze. Chce uniknac problemow po wykonaniu zadania. Za dwadziescia cztery godziny bede w Paryzu, a stamtad polece prosto do Zurychu. Chce miec te pieniadze, kiedy sie tam zjawie.
– Beda, jesli zadanie zostanie wykonane.
Khamel usmiechnal sie do siebie.
– Panie Sneller, zadanie zostanie wykonane przed polnoca. O ile, rzecz jasna, dostarczyliscie mi wlasciwe dane.
– Jak do tej pory, nic sie nie zmienilo. Dzisiaj rowniez nie spodziewamy sie nowosci. Nasi ludzie pilnuja wszystkiego. W teczce sa mapy, diagramy, rozklad zajec i zamowione przez pana artykuly.
Khamel rzucil okiem na dwie lezace za jego plecami teczki. Prawa reka potarl oczy.
– Musze sie przespac – burknal do telefonu. – Cala dobe jestem na nogach.
Sneller nie wiedzial, co odpowiedziec. Mieli jeszcze duzo czasu i jesli Khamel pragnie sie zdrzemnac, to on mu w tym nie przeszkodzi. Placili mu dziesiec milionow.
– Zamowic cos do jedzenia? – spytal ni w piec, ni w dziewiec.
– Nie. Prosze zadzwonic do mnie za trzy godziny, dokladnie o wpol do jedenastej. – Odlozyl sluchawke i wyciagnal sie na lozku.
Drugiego dnia jesiennej sesji Sadu Najwyzszego na ulicach panowal spokoj i cisza. Sedziowie spedzili caly dzien w lawach, wysluchujac kolejnych prawnikow referujacych skomplikowane i nudne sprawy. Rosenberg spal przez wieksza czesc posiedzenia. Ozywil sie na krotko, gdy prokurator generalny z Teksasu domagal sie, by wiezniowi skazanemu na kare smierci podano przed wykonaniem smiercionosnego zastrzyku narkotyki rozjasniajace umysl.
– Jesli ow czlowiek jest psychicznie chory, to jak mozna wykonywac na nim egzekucje? – dopytywal sie, nie