podobaly sceny milosne, zapozyczone przez Maksyma glownie z filmow specjalnie po to, aby dac tubylcom jakies pojecie o emocjonalnym zyciu ludzkosci.

Taki stosunek do materialu budzil w Maksymie smutne mysli. Odnosilo sie wrazenie, ze Hipopotam wcale nie jest profesorem, lecz zwyczajnym inzynierem— mentokopista przygotowujacym materialy dla wlasciwej komisji kontaktowej, z ktora Maksym bedzie sie jeszcze musial zetknac, ale nie wiadomo kiedy. W takim razie Hipopotam musialby byc prymitywnym osobnikiem podobnym do chlopaka, ktorego w „Wojnie i pokoju” interesuja jedynie sceny batalistyczne. To budzilo protest: Maksym reprezentowal przeciez Ziemie i mial prawo liczyc na powazniejszego partnera w kontakcie!

Mozna bylo wprawdzie przypuszczac, ze ten swiat lezy na skrzyzowaniu nieznanych tras miedzygwiezdnych i ze przybysze nie sa tu rzadkoscia. Do tego stopnia spowszednieli, ze nie tworzy sie specjalnych powaznych komisji dla kazdego nowo przybylego, lecz po prostu wyciaga sie z niego najbardziej efektywne informacje i na tym sie cala rzecz konczy. Za takim przypuszczeniem przemawiala sprawnosc, z jaka ludzie z blyszczacymi guzikami, najwyrazniej niefachowcy, zorientowali sie w sytuacji i bez zadnych zachwytow i korowodow od razu skierowali przybysza pod wlasciwy adres. Mozliwe tez, iz jacys niehumanoidzi, ktorzy tu byli wczesniej, pozostawili po sobie tak zle wspomnienia, ze teraz tubylcy odnosza sie do wszystkich mieszkancow obcych planet z pewna, zupelnie zreszta uzasadniona, podejrzliwoscia i wowczas cala ta krzatanina wokol mentoskopu, ktora zajmuje sie profesor Hipopotam, moze sie okazac jedynie pozorem kontaktu, zwloka, aby blizej nie znane wysokie instancje mialy czas zadecydowac o losie Maksyma.

Tak czy inaczej moja sytuacja jest paskudna — stwierdzil Maksym dlawiac sie ostatnim kesem. — Trzeba szybko nauczyc sie jezyka i wtedy sie wszystko wyjasni…

— Dobrze — powiedziala Ryba zabierajac pusty talerz. — Chodzmy.

Maksym westchnal i wstal. Wyszli na korytarz. Korytarz byl dlugi, brudnoblekitny z szeregami zamknietych drzwi po obu stronach, dokladnie takich samych, jak drzwi do pokoju Maksyma. Maksym nigdy nikogo tu nie spotykal, ale chyba ze dwa razy uslyszal zza drzwi jakies dziwne, podniecone glosy. Mozliwe, ze tam rowniez „przechowywano” przybyszow oczekujacych na decyzje o swoim losie.

Ryba szla pierwsza szerokim, meskim krokiem, prosta, jakby polknela kij, i Maksymowi nagle zrobilo sie jej zal. Ten kraj najwidoczniej nie znal jeszcze salonow pieknosci i biedna Ryba byla pozostawiona samej sobie. Z tymi rzadkimi, bezbarwnymi wlosami wysuwajacymi sie spod czapeczki; z tymi chudymi lopatkami sterczacymi spod kitla i z okropnie cienkimi nozkami pewnie nie mozna sie bylo czuc dobrze, chyba ze w obecnosci istot z obcych planet i to pod warunkiem, ze nie beda humanoidalne. Asystent odnosi sie do niej lekcewazaco, a Hipopotam w ogole jej nie zauwaza i zwraca sie do niej wylacznie przy pomocy dzwieku „Yyy…”, co prawdopodobnie odpowiada interkosmicznemu „Eee…” Maksym uswiadomil sobie, ze sam ja nie lepiej traktowal i poczul wyrzuty sumienia. Dopedzil ja, pogladzil po koscistym ramieniu i powiedzial:

— Nolu dobra. Bardzo.

Podniosla ku niemu chuda twarz i zrobila sie jak nigdy podobna do zdziwionego leszcza en face. Odsunela jego reke, zmarszczyla swe prawie niewidoczne brwi i oswiadczyla surowo:

— Maksym niedobry. Mezczyzna. Kobieta. Nie trzeba.

Maksym zmieszal sie i znow pozostal w tyle.

W takim szyku doszli do konca korytarza. Ryba pchnela drzwi i znalezli sie w duzym, jasnym pokoju, ktory Maksym nazywal w mysli poczekalnia. Okna byly tu niepotrzebnie ozdobione prostokatnymi kratami z grubych metalowych pretow; wysokie, obite skora drzwi wiodly do laboratorium Hipopotama, a przy tych drzwiach nie wiadomo czemu siedzialo dwoch roslych, malo ruchliwych tubylcow — nie odpowiadajacych na pozdrowienia i stale jakby w transie.

Ryba jak zawsze od razu weszla do laboratorium, zostawiajac Maksyma w poczekalni. Maksym jak zwykle przywital sie i jak zwykle nikt mu nie odpowiedzial. Drzwi do laboratorium pozostaly uchylone i dobiegal przez nie donosny, rozdrazniony glos Hipopotama i dzwieczne trzaski wlaczonego mentoskopu. Maksym podszedl do okna, chwile patrzyl na zamglony mokry krajobraz, na lesista rownine przecieta wstega autostrady, na wysoka metalowa wieze ledwie widoczna we mgle, szybko sie znudzil i nie czekajac na wezwanie wszedl do laboratorium.

W laboratorium przyjemnie pachnialo ozonem, migotaly ekrany urzadzenia dublujacego, lysawy, zaglodzony asystent z imieniem niemozliwym do zapamietania i przezwiskiem Kinkiet udawal, ze reguluje aparature, a w rzeczywistosci przysluchiwal sie awanturze.

W fotelu Hipopotama siedzial nieznajomy czlowiek z kwadratowa, luszczaca sie twarza i czerwonymi, opuchnietymi powiekami. Hipopotam stal przed nim lekko pochylony, na szeroko rozstawionych nogach i z rekami wspartymi o boki. Wrzeszczal. Kark mial fioletowy, lysina plonela mu intensywna purpura, a z ust daleko pryskaly krople sliny.

Starajac sie nie zwracac na siebie uwagi Maksym cichutko przeszedl do swego stanowiska pracy i polglosem przywital sie z asystentem. Kinkiet, istota nerwowa i wystraszona, odskoczyl w przerazeniu i poslizgnal sie na grubym kablu. Maksym ledwie zdazyl uchwycic go za ramiona i nieszczesny Kinkiet zwiotczal z wywroconymi oczami. W twarzy nie pozostala mu ani jedna kropelka krwi. Ten dziwny czlowiek okropnie bal sie Maksyma. Nie wiadomo skad pojawila sie bezszelestnie Ryba z odkorkowana buteleczka, ktora natychmiast powedrowala pod nos Kinkieta. Kinkiet czknal i ozyl. Zanim znow zdazyl zemdlec, Maksym oparl go o zelazna szafe i pospiesznie cofnal sie na swoje miejsce.

Usiadl w fotelu probnikowym i odkryl, ze luszczacy sie nieznajomy przestal sluchac Hipopotama i uwaznie patrzy na niego, to znaczy na Maksyma. Maksym usmiechnal sie przyjaznie. Nieznajomy lekko pochylil glowe. Wtedy Hipopotam z potwornym hukiem lupnal piescia w stol i zlapal za telefon. Korzystajac z powstalej w ten sposob pauzy nieznajomy powiedzial kilka slow, z ktorych Maksym zrozumial jedynie „trzeba” i „nie trzeba”, wzial ze stolu kartke grubego, blekitnego papieru z jaskrawozielona obwodka i pomachal nia w powietrzu przed twarza Hipopotama. Hipopotam machnal ze zloscia reka i zaraz zaczal szczekac w telefon. „Trzeba”, „nie trzeba” i niezrozumiale „massaraksz” sypaly sie z niego niczym z rogu obfitosci. Maksym zdolal uchwycic jeszcze jedno slowo: „okno”. Wszystko skonczylo na tym, ze Hipopotam rzucil z wsciekloscia sluchawke, jeszcze kilka razy wrzasnal na nieznajomego, opluwszy go przy tym od stop do glow, i wyskoczyl z laboratorium trzasnawszy drzwiami.

Wowczas nieznajomy wytarl twarz chusteczka, uniosl sie z fotela, otworzyl dlugie, plaskie pudlo lezace na parapecie i wyjal z niego jakas ciemna odziez.

— Prosze podejsc — powiedzial do Maksyma — i ubrac sie.

Maksym spojrzal na Rybe.

— Idz — powiedziala Ryba. — Ubierz sie. Trzeba.

Maksym zrozumial, ze w jego losie nastepuje wreszcie dlugo oczekiwany zwrot, ze ktos gdzies cos zdecydowal. Zapominajac o wskazowkach Ryby od razu zrzucil z siebie obrzydliwa kapote i przy pomocy nieznajomego ubral sie w nowy stroj. Stroj ten zdaniem Maksyma nie odznaczal sie ani pieknoscia, ani wygoda, ale byl dokladnie taki sam, jaki mial na sobie nieznajomy. Mozna bylo nawet przypuscic, ze nieznajomy podarowal mu swoje zapasowe odzienie, gdyz rekawy byly za krotkie, a spodnie wisialy z tylu jak worek i opadaly. Zreszta wszystkim obecnym wyglad Maksyma w nowej odziezy wyraznie przypadl do gustu. Nieznajomy mruczal cos z aprobata, Ryba, zlagodziwszy wyraz twarzy tak dalece, jak to jest tylko dla leszcza mozliwe, wygladzala mu rekawy i obciagala kurtke i nawet Kinkiet blado sie usmiechal ukryty za pulpitem.

— Chodzmy — powiedzial nieznajomy i skierowal sie ku drzwiom, przez ktore wytoczyl sie rozwscieczony Hipopotam.

— Do widzenia — powiedzial Maksym do Ryby. — Dziekuje — dodal w lincosie.

— Do widzenia — odpowiedziala Ryba. — Maksym dobry. Zdrowy. Trzeba.

Zdaje sie, ze byla wzruszona. Maksym skinal reka blademu Kinkietowi i pospieszyl za nieznajomym.

Przeszli przez kilka pokojow zastawionych niezgrabna, archaiczna aparatura, zjechali halasliwa, jazgoczaca winda na parter i znalezli sie w obszernym, niskim przedsionku, dokad Gaj kilka dni temu przyprowadzil Maksyma. Tak samo jak kilka dni temu znowu trzeba bylo czekac, zanim wypisze sie jakies papiery, zanim smieszny czlowieczek w zabawnym nakryciu glowy, nagryzmoli cos na rozowych blankietach, a czerwonooki nieznajomy nagryzmoli cos na zielonych blankietach i pannica ze wzmacniaczami optycznymi na oczach postawi na tych blankietach fioletowe pieczecie; potem zas wszyscy zamieniaja sie blankietami i pieczeciami, mylac sie przy tym, wrzeszczac na siebie i chwytajac za sluchawke telefoniczna; i wreszcie czlowieczek w zabawnym nakryciu glowy bierze sobie dwa zielone i jeden rozowy blankiet, przy czym rozowy blankiet rozdziera na dwie czesci i jedna z nich oddaje pannicy stawiajacej pieczecie; natomiast luszczacy sie nieznajomy dostaje dwa rozowe blankiety,

Вы читаете Przenicowany swiat
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×