aniolowi udawalo sie zatopic noz w ciele Petera; Strazakowi przemknelo przez glowe, ze zostanie wolno pokrojony na plasterki. Uniosl ramiona, odpierajac cios za ciosem, kopiac i probujac znalezc jakis wrazliwy punkt w calkowitej ciemnosci.
Czul oddech aniola, jego sile. Pomyslal, ze nie sprosta smiertelnie groznemu polaczeniu noza i obsesji. Mimo to walczyl, drapiac i szarpiac. Mial nadzieje trafic napastnika w oczy, a moze w krocze – w cokolwiek, co daloby mu chwile wytchnienia od spadajacego raz za razem noza. Pchnal lewa reke w gore; otarla sie o podbrodek aniola. Juz po chwili Peter celnie siegnal wrogowi do gardla. Zacisnal dlon na krtani przeciwnika. Ale w tym samym momencie poczul, ze noz zaglebia sie w jego boku, rozdziera cialo i miesnie, szukajac zoladka, serca… Bol zamglil Peterowi oczy; Strazak na poly sapnal, na poly zaszlochal na mysl, ze umrze, tu i teraz, w ciemnosci. Noz parl na spotkanie smierci. Peter zlapal reke aniola, probujac spowolnic ten niepowstrzymany, zdawaloby sie, marsz.
Wtedy, niespodziewanie jak wybuch, uderzyla w nich obu jakas potezna sila.
Aniol jeknal, odepchniety w bok; jego uchwyt nagle zelzal, a on sam plunal wsciekloscia.
Peter nie wiedzial, jakim cudem Francisowi udalo sie zaatakowac aniola od tylu, ale chlopak to zrobil; teraz siedzial mordercy na plecach, szalenczo probujac zacisnac mu rece na gardle.
Francis wydawal jakis wojenny okrzyk, piskliwy, przerazajacy, zawierajacy w sobie skumulowany strach i wszystkie watpliwosci. Przez cale zycie nigdy nie stawial oporu, nie walczyl o nic waznego, nie zaryzykowal, nigdy nie rozumial, ze dana chwila moze byc jego najlepsza albo ostatnia – az do teraz. Rzucil wiec do boju kazdy gram nadziei, okladajac aniola piesciami. Wykorzystal cale swoje szalenstwo, by wspomoc miesnie, strachem dodawal sobie sil. Sciskal aniola z zaciekloscia zrodzona z desperacji, nie chcac pozwolic, by koszmar albo morderca zabral mu jedynego przyjaciela.
Aniol wil sie i trzasl, straszliwie walczac. Byl uwieziony miedzy dwoma mezczyznami, jednym zranionym, drugim oszalalym z przerazenia i gniewu. Zawahal sie, nie wiedzac, z ktorym ma walczyc; czy zakonczyc pierwsza bitwe, a potem dopiero zwrocic sie ku drugiej. Ale to wydawalo sie coraz bardziej niemozliwe pod gradem ciosow zadawanych przez Francisa. Potem zostal unieruchomiony, kiedy chlopakowi udalo sie wykrecic mu reke. Nagla zmiana zmniejszyla nacisk, jaki aniol wywieral na tkwiacy w boku Petera noz. W naglym przyplywie sily, wydobytej z glebokich, wewnetrznych rezerw, Strazak zatrzymal ostrze, przedzierajace sie ku jego smierci.
Francis nie wiedzial, jak dlugo zdola utrzymac przewage. Aniol byl od niego silniejszy na wiele sposobow i jesli Francis mial cos zdzialac, musial tego dokonac na samym poczatku, zanim morderca skupilby na nim cala swoja uwage. Ciagnal najmocniej, jak mogl, cala energie kierujac w pragnienie uwolnienia Petera spod aniola. I ku wlasnemu zaskoczeniu udalo mu sie to, przynajmniej czesciowo. Aniol wykrecil sie w tyl, potem runal na plecy, przygniatajac soba Francisa. Chlopak oplotl go nogami i zawisl tak na nim ze smiertelna determinacja, jak ichneumon walczacy z kobra. Aniol probowal go z siebie strzasnac.
W tej chwili zametu Peter scisnal rekojesc noza i z wrzaskiem czerwonego bolu wyszarpnal go z ciala. Czul, jak zycie uchodzi z niego z kazdym uderzeniem serca. Przywolujac resztki sil pchnal nozem z nadzieja, ze nie zabija Francisa. A kiedy czubek ostrza napotkal cialo, Peter naparl na trzonek calym ciezarem, liczac na lut szczescia.
Aniol, trzymany kurczowo przez Francisa, nagle wrzasnal. To byl piskliwy, nieludzki jazgot, jakby cale zlo, ktore morderca wyrzadzil innym, zlaczylo sie i wystrzelilo, potem odbilo sie od scian, rozswietlajac ciemnosc smiercia, cierpieniem i rozpacza. Zdradzila go wlasna bron. Peter nieustepliwie wbijal noz w piers aniola, az znalazl serce.
Peter postanowil wykorzystac na ten ostami atak cala furie i energie; nieustepliwie napieral na noz, az uslyszal, ze w oddechu aniola grzechocze smierc.
Potem padl bez sil. Pomyslal o dziesieciu, moze stu pytaniach, ktore chcial zadac, ale nie mogl. Zamknal oczy, czekajac na wlasny koniec.
Francis poczul, ze aniol sztywnieje, umiera w jego uscisku. Znieruchomial, trzymajac trupa przez bardzo dlugi czas, jak mu sie wydawalo, choc w rzeczywistosci trwalo to zaledwie kilka sekund. Glosy, ktore slyszal od tak dawna, w tej chwili go opuscily. Zabraly ze soba swoje obawy, rady, zyczenia i rozkazy. Chlopak byl swiadom tylko tego, ze wciaz jest ciemno i ze jego jedyny przyjaciel nadal oddycha, choc plytko i chrapliwie, jakby zblizal sie do konca, o ktorym Francis nie chcial myslec.
Dlatego ostroznie wyplatal sie z objec aniola, szepnal do Petera: trzymaj sie, chociaz nie sadzil, ze Strazak go slyszy, i zlapal przyjaciela za ramiona. Pociagnal go za soba i troche jak dziecko wypuszczone z ramion matki wolno, niepewnie, zaczal pelznac przez czarna jak noc piwnice, szukajac swiatla, polujac na wyjscie, majac nadzieje znalezc pomoc.
Rozdzial 35
–
– Francis? – krzyknal Duzy Czarny, stajac w drzwiach prowadzacych w dol, do piwnicy cieplowni i tuneli grzewczych. Obok pojawil sie jego brat, tuz za nim doktor Gulptilil. – Mewa? Jestescie tam?
Zanim zdazyl wyciagnac reke i znalezc wlacznik lampy przy chybotliwych schodach, uslyszal slaby, ale znajomy glos, dobiegajacy z ciemnosci:
– Panie Moses, niech nam pan pomoze!
Zaden z braci nie wahal sie ani chwili. Cienkie wolanie, ktore z trudem wydostalo sie z czarnej jamy, mowilo