ktory nie potrafi utrzymac najprostszej pracy i ktorego rodzina pewnie chcialaby, zeby zniknal. Ciekawe, jak po francusku jest „puf!”

Chwile sie zastanawialem.

– Wiesz, ja osobiscie, o ile to cokolwiek znaczy, zawsze mialem wrazenie, ze byles cholernie dobrym francuskim cesarzem. Czy to falszywym, czy nie. A gdybys to naprawde ty rozkazywal oddzialom pod Waterloo, cholera jasna, wygralbys.

Napoleon zachichotal z ulga.

– Mewa, wszyscy zawsze wiedzielismy, ze umiales obserwowac swiat lepiej niz ktokolwiek inny. Ludzie cie lubili, chociaz bylismy wariatami i mielismy zwidy.

– Milo mi to slyszec.

– A Strazak? Byl twoim przyjacielem. Co sie z nim stalo? Znaczy, po wszystkim.

Milczalem chwile.

– Wyszedl. Wyprostowal wszystkie swoje sprawy, przeniosl sie na Poludnie i zbil duza kase. Zalozyl rodzine. Wielki dom, wielki woz. Ogolnie sukces cala geba. Kiedy ostatnio o nim slyszalem, byl szefem jakiejs fundacji charytatywnej. Szczesliwy i zdrowy.

Napoleon kiwnal glowa.

– Moge w to uwierzyc. A ta kobieta, ktora prowadzila sledztwo? Pojechala z nim?

– Nie. Zostala sedzia. Chwala, zaszczyty i tak dalej. Wspaniale sie jej poukladalo.

– Tak przypuszczalem.

Oczywiscie to wszystko byla nieprawda. Napoleon spojrzal na zegarek.

– Musze wracac. Przygotowac sie na wielka chwile. Zycz mi powodzenia.

– Powodzenia – powiedzialem.

– Dobrze bylo znow cie zobaczyc – dodal. – Widac, niezle sobie radzisz.

– Ty tez – odparlem. – Swietnie wygladasz.

– Naprawde? Nie wydaje mi sie. Zreszta nie sadze, zeby ktokolwiek z nas swietnie wygladal. Ale to nic. Dzieki za mile slowa.

Wstalem i stanalem obok niego. Obaj obejrzelismy sie na Amherst.

– Uciesze sie, kiedy wreszcie go zburza – odezwal sie Napoleon z nagla gorycza. – To bylo niebezpieczne, zle miejsce, nie wydarzylo sie tam nic dobrego. – Potem odwrocil sie do mnie. – Mewa, ty tam byles. Widziales wszystko. Opowiedz o tym.

– Kto by chcial sluchac?

– Ktos taki moglby sie znalezc. Spisz te historie. Potrafisz.

– Niektore historie lepiej zostawic niespisane – odparlem.

Napoleon wzruszyl waskimi ramionami.

– Jesli ja spiszesz, stanie sie prawdziwa. Jesli to wszystko zostanie tylko w twoich wspomnieniach, to tak, jakby nigdy sie nie wydarzylo. Jakby to byl jakis sen. Albo halucynacja wariatow. Nikt nam nie wierzy, kiedy cos mowimy. Ale jesli to spiszesz, no, wtedy nabierze tresci. Uwiarygodnisz to.

Pokrecilem glowa.

– Klopot w tym, ze wariatowi bardzo trudno odroznic, co prawdziwe, a co nie – powiedzialem. – I to sie nie zmienilo tylko dlatego, ze bierzemy dosc pigulek, zeby jakos sobie radzic.

Napoleon sie usmiechnal.

– Masz racje – przyznal. – A moze nie. Nie wiem. Ale moglbys to opowiedziec i moze pare osob by ci uwierzylo, a to by juz bylo dobrze. Dawnej, wtedy, nikt nam nie wierzyl. Nawet kiedy bralismy leki.

Znow spojrzal na zegarek i nerwowo zaszural nogami.

– Powinienes wracac – powiedzialem.

– Musza wracac – powtorzyl.

Stalismy w niezrecznym milczeniu, az sie odwrocil i odszedl. W polowie sciezki znow sie odwrocil i niepewnie pomachal, jak wtedy, kiedy po raz pierwszy mnie zauwazyl.

– Opowiedz! – zawolal. A potem szybko odszedl, swoim zwyklym, troche kaczkowatym chodem. Znow trzesly mu sie rece.

Bylo juz po zmroku, kiedy w koncu zamknalem sie w bezpiecznych czterech scianach swojego malego mieszkanka. W zylach pulsowalo mi nerwowe zmeczenie, plynace krwiobiegiem obok czerwonych i bialych krwinek. Spotkanie z Napoleonem i to, ze uzyl mojego szpitalnego przezwiska wzniecily we mnie rozne uczucia. Mocno sie zastanawialem, czy nie wziac jakichs proszkow. Wiedzialem, ze mam takie, ktore powinny mnie uspokoic, gdybym za bardzo sie wzburzyl. Ale nie zrobilem tego. „Opowiedz historie”, powiedzial.

– Jak? – spytalem na glos cisze mojego domu. Pytanie rozbrzmialo echem.

– Nie mozesz jej opowiedziec – przekonywalem sam siebie. A potem zadalem sobie pytanie: Dlaczego nie?

Mialem dlugopisy i olowki. Brakowalo mi papieru.

Wtedy przyszedl mi do glowy pewien pomysl. Przez chwile zastanawialem sie, czy to niejeden z moich glosow powrocil i szeptal do ucha szybkie sugestie i lagodne polecenia. Znieruchomialem, nasluchujac uwaznie. Spomiedzy odglosow ulicy probowalem wylowic charakterystyczne tony znanych mi przewodnikow przebijajacych sie przez mozolny warkot klimatyzatora w oknie. Ale nie umialem ich wychwycic. Nie wiedzialem zreszta czy naprawde sie pojawily. Przywyklem jednak do niepewnosci.

Wzialem stare, odrapane krzeslo i postawilem je w rogu pokoju. Nie mam papieru, myslalem glosno. Ale mam biale sciany, gole, bez plakatow ani obrazkow.

Balansujac na krzesle, siegalem prawie pod sam sufit. Scisnalem dlugopis i wychylilem sie do przodu. Potem zaczalem szybko pisac, drobnym, scisnietym, ale czytelnym pismem:

Francis Xavier Petrel przyjechal do Szpitala Western State karetka. Zaplakany, ze zwiazanymi i skutymi rekami i nogami. Padal ulewny deszcz, szybko zapadal zmrok. Francis mial dwadziescia jeden lat i byl przerazony bardziej niz kiedykolwiek w calym swoim krotkim i – az do tej pory - dosc nudnym zyciu…

Rozdzial 2

Francis Xavier Petrel przyjechal do Szpitala Western State karetka, zaplakany, ze zwiazanymi i skutymi rekami i nogami. Padal ulewny deszcz, szybko zapadal zmrok. Francis mial dwadziescia jeden lat i byl przerazony bardziej niz kiedykolwiek w calym swoim krotkim i – az do tej pory – dosc nudnym zyciu.

Dwaj mezczyzni, ktorzy przywiezli go do szpitala, podczas jazdy niewiele sie odzywali. Psioczyli tylko pod nosem na nietypowa pogode i rzucali jadowite uwagi pod adresem innych kierowcow, z ktorych zaden najwyrazniej nie dorastal do ich standardow doskonalosci. Mimo wlaczonego koguta ambulans sunal bez pospiechu. Obaj mezczyzni wygladali na znudzonych rutynowa jazda do szpitala. Jeden popijal gazowany napoj z puszki, mlaskajac glosno. Drugi gwizdal melodie popularnych piosenek. Pierwszy nosil presleyowskie baki, drugi mial gesta lwia czupryne.

Dla dwoch sanitariuszy mogla to byc nudna podroz, ale dla mlodego mezczyzny, z tylu samochodu sztywnego z napiecia, z trudem lapiacego powietrze sprintera, bylo to cos zupelnie innego. Kazdy dzwiek, kazde wrazenie cos mu sygnalizowalo, jedno bardziej przerazajace od drugiego. Rytmiczny stukot wycieraczek brzmial jak odglos bebnow gleboko w dzungli, dudniacych o zagladzie. Szum opon na sliskiej nawierzchni byl syrenia piesnia rozpaczy. Nawet swist wlasnego, pelnego wysilku oddechu wydawal sie echem w grobowcu. Wiezy wpijaly sie chlopakowi w cialo; otworzyl usta, by zawolac o pomoc, ale nie mogl krzyknac. Zagulgotal tylko rozpaczliwie. Symfonie bezladu przebijala tylko jedna mysl – jezeli przezyje ten dzien, nigdy nie spotka go juz nic gorszego.

Kiedy ambulans z dygotem zatrzymal sie przed wejsciem do szpitala, chlopak uslyszal jeden ze swoich glosow, wybijajacy sie z odmetow strachu: Zabija cie tu, jesli nie bedziesz uwazal.

Mezczyzni z ambulansu wydawali sie nieswiadomi wiszacego nad nimi niebezpieczenstwa. Z trzaskiem otworzyli drzwi samochodu i, nie silac sie na delikatnosc, wyciagneli Francisa na noszach na kolkach. Poczul krople deszczu na twarzy, mieszajace sie z potem na czole. Potem dwaj mezczyzni wwiezli go przez szerokie, podwojne

Вы читаете Opowiesc Szalenca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату