Nie prowadze dyskusji, nie zadaje pytan i nie udzielam odpowiedzi komus, kogo nie ma. A to, obawiam sie, wedlug pana rodziny robi pan od wielu lat.
– Tak powiedzieli? – zdziwil sie Francis przebiegle. – Dziwne. Doktor pokrecil glowa.
– Mniej dziwne niz moze sie panu wydawac, panie Petrel.
Wyszedl zza biurka, zmniejszajac dzielacy ich dystans. Oparl sie o blat, na wprost wciaz unieruchomionego w wozku Francisa; mozliwosc ruchu ograniczaly chlopakowi kajdanki, ale rowniez dwie czarne postacie – zaden z pielegniarzy nie poruszyl sie ani nie odezwal, ale stali tuz za nim.
– Moze wrocimy za chwile do pana rozmow – kontynuowal doktor Gulptilil. – Nie do konca bowiem rozumiem, jak moze je pan prowadzic, nie slyszac zadnych odpowiedzi, i to mnie autentycznie martwi.
Francis pokiwal glowa. Potem uswiadomil sobie, ze doktor mogl to widziec. Zesztywnial i zobaczyl, ze Gulptilil zapisuje cos na kartce.
– W takim razie sprobujmy pojsc w innym kierunku, panie Petrel – podjal lekarz. – Mial pan dzisiaj trudny dzien, nieprawdaz?
– Tak – przyznal Francis. Potem domyslil sie, ze powinien rozwinac te mysl, bo doktor milczal i przeszywal go wzrokiem. – Poklocilem sie. Z matka i ojcem.
– Poklocil sie pan? Tak. Nawiasem mowiac, czy moze mi pan powiedziec, jaki mamy dzien?
– Date?
– Zgadza sie. Date klotni, ktora dzisiaj wybuchla.
Francis przez chwile mocno sie zastanawial. Potem znow spojrzal w okno i zobaczyl drzewo wyginajace sie na wietrze, spastycznie machajace galeziami, jakby szarpal je niewidoczny lalkarz. Na galeziach zawiazaly sie juz paczki i Francis szybko wykonal w glowie kilka obliczen. Skoncentrowal sie w nadziei, ze ktorys z glosow moze znac odpowiedz, ale, jak to irytujaco mialy w zwyczaju, akurat wszystkie umilkly. Rozejrzal sie po pokoju, szukajac kalendarza czy innej pomocy, ale nic nie znalazl, spojrzal wiec znow za okno, na kolyszace sie drzewo. Zaokraglony czlowieczek wciaz cierpliwie czekal na odpowiedz, jakby od zadania pytania minelo kilka minut. Francis gwaltownie wciagnal powietrze.
– Przepraszam… – zaczal.
– Zamyslil sie pan? – spytal doktor.
– Przepraszam – powtorzyl Francis.
– Wygladalo na to, ze przez jakis czas byl pan myslami gdzie indziej – oznajmil lekarz powoli. – Czesto zdarzaja sie takie epizody?
– Nie. Wcale nie.
– Naprawde? Zaskakujace. Mniejsza z tym, panie Petrel, mial mi pan cos powiedziec.
– Pytal pan o cos? – spytal Francis. Byl na siebie zly, ze stracil watek.
– Data, panie Petrel?
– Mysle, ze jest pietnasty marca – odparl Francis spokojnym tonem.
– Ach, idy marcowe. Pora slynnych zdrad. Niestety, nie. – Doktor pokrecil glowa. – Ale byl pan blisko. A rok?
Francis znow zrobil w myslach kilka obliczen. Wiedzial, ze ma dwadziescia jeden lat i ze miesiac wczesniej obchodzil urodziny. Zaryzykowal.
– Tysiac dziewiecset siedemdziesiaty dziewiaty.
– Dobrze – odparl doktor Gulptilil. – Doskonale. A jaki jest dzien?
– Jaki dzien?
– Pytam o dzien tygodnia, panie Petrel. Jest… – Znow sie zawahal. – Sobota.
– Nie. Przykro mi. Dzisiaj jest sroda. Moze to pan zapamietac?
– Tak. Sroda. Oczywiscie.
Doktor potarl dlonia podbrodek.
– Wrocmy teraz do dzisiejszego poranka i pana rodziny. To bylo cos wiecej niz zwykla klotnia, prawda?
Doktor podniosl wzrok z wyrazem lekkiego zaskoczenia na twarzy.
– Czyzby? To ciekawe. Bo z policyjnego raportu wynika, ze grozil pan swoim dwom siostrom, a potem oznajmil, ze zamierza sie zabic. Ze nie warto zyc i ze wszystkich pan nienawidzi. A potem grozil pan ojcu i matce, jesli nie bezposrednim atakiem, to czyms rownie niebezpiecznym. Powiedzial pan, ze chce, zeby caly swiat zniknal. To chyba pana dokladne slowa. Raport stwierdza dalej, ze poszedl pan do kuchni, wzial duzy noz i zaczal wymachiwac tak, ze rodzina uwierzyla, iz zamierza pan ta bronia zaatakowac. Potem mocno rzucil pan nozem, a ostrze wbilo sie w sciane. Kiedy przyjechala policja, zamknal sie pan w swoim pokoju i odmowil wyjscia. Glosno pan w nim rozmawial i klocil sie, chociaz byl pan tam zupelnie sam. Policjanci musieli wywazyc drzwi, prawda? Na koniec raport stwierdza, ze stawial pan opor takze sanitariuszom z karetki, ktora przyjechala panu pomoc. Bronil sie pan tak zaciekle, ze jeden z policjantow sam wymagal pomocy medycznej. Czy to krotkie podsumowanie dzisiejszych wydarzen, panie Petrel?
– Tak – odparl ponuro Francis. – Przykro mi z powodu tego policjanta. Trafilem go przypadkiem, nad okiem. Bylo duzo krwi.
– Owszem, bardzo niefortunny przypadek – przyznal doktor Gulptilil. – Dla pana i dla niego.
Francis pokiwal glowa.
– A teraz moze mi pan wyjasni, dlaczego do tego wszystkiego doszlo?
– Moi rodzice uwazaja, ze powinienem cos z soba zrobic. Od tego zaczela sie klotnia.
– Zdaje pan sobie sprawe, ze osiaga bardzo dobre wyniki we wszystkich testach? Zadziwiajaco wysokie, interesujaco wysokie. Byc moze wiec ich nadzieje, zwiazane z panem, nie sa pozbawione podstaw?
– Pewnie tak.
– Czemu wiec sie pan z nimi kloci?
– Rozmowa z moja rodzina nigdy nie wyglada tak rozsadnie jak nasza teraz – odparl Francis.
Doktor Gulptilil usmiechnal sie.
– Ach, panie Petrel, podejrzewam, ze ma pan co do tego slusznosc. Ale wciaz nie widze powodu, dla ktorego dzisiejsza dyskusja tak dramatycznie sie rozwinela.
– Moj ojciec byl bardzo kategoryczny.
– Uderzyl go pan, prawda?
– On mnie pierwszy uderzyl – odparl poslusznie Francis.
Doktor Gulptilil zrobil kolejna notatke na kartce. Francis sie poruszyl. Doktor spojrzal na niego.
– Co pan pisze? – spytal Francis.
– Czy to wazne?
– Tak. Chce wiedziec.
– To tylko notatki z naszej rozmowy – wyjasnil doktor.
– Mysle, ze powinien mi pan je pokazac – stwierdzil Francis. – Chyba mam prawo wiedziec, co pan pisze.