– Rozmawia z doktorem – dokonczyl Maly Czarny ostroznie. Spojrzal na Petera i machnal dlonia, co razem zlozylo sie na pytajacy gest.

Peter kiwnal glowa.

– Ona wie – wyjasnil. – Czy ktos jeszcze…

– Powiedzialem bratu – odparl Maly Czarny. – Nikomu wiecej.

Duzy Czarny przysunal sie blizej.

– Nie widzi mi sie, zeby tamten facet byl morderca – oznajmil z przekonaniem. – To znaczy, ledwie sam je. Lubi siedziec i bawic sie lalkami. Czasem gapi sie w telewizje. On zbrodniarzem? Chyba ze sie bardzo wkurzy i komus przylozy. Silny z niego chlopak. Silniejszy niz sam wie.

– Francis powiedzial mniej wiecej to samo – poinformowal Peter.

– Mewa ma instynkt – zasmial sie Duzy Czarny.

– A wiec na razie nikomu ani slowa, dobrze? – wtracila Lucy.

Maly Czarny wzruszyl ramionami, ale przewrocil oczami, jakby chcial powiedziec, ze tu, gdzie wszyscy ukrywali jakies tajemnice przeszlosci, utrzymanie w sekrecie terazniejszosci jest po prostu niewykonalne.

– Sprobujemy – powiedzial. – Jeszcze jedno. Mewa, Pigula chce cie widziec.

Wiekszy pielegniarz spojrzal na Petera.

– Ciebie mam zaprowadzic do niego troche pozniej. Peter wygladal na zaintrygowanego.

– Jak pan mysli… – zaczal.

– Nie snujemy domyslow. – Maly Czarny pokrecil glowa. – Jeszcze nie.

Podczas gdy jego brat wyprowadzil Francisa przez glowne wejscie Amherst, zmierzajac do gabinetu doktora Gulptilila, Maly Czarny poszedl za Peterem i Lucy do pokoju przesluchan. Prokurator natychmiast wyjela z pudla teczke uposledzonego mezczyzny. Potem pospiesznie przejrzala swoja recznie spisana liste potencjalnych podejrzanych, az znalazla nazwisko czlowieka, ktory wedlug niej powinien sie nadac. Podala akta Malemu Czarnemu.

– Teraz z nim chce porozmawiac.

Maly Czarny zerknal na nazwisko i kiwnal glowa.

– Znam faceta. Wybuchowy sukinsyn – powiedzial i zajaknal sie zawstydzony. – Pani wybaczy, panno Jones. Mialem z nim po prostu kilka starc. To jeden z miejscowych chuliganow.

– Tym lepiej – skomentowala Lucy. – Dla tego, co wymyslilam.

Maly Czarny spojrzal na nia pytajaco, a Peter opadl na krzeslo i szeroko sie usmiechnal.

– Panna Jones najwyrazniej ma jakis pomysl – mruknal.

Lucy wziela olowek i zaczela przetaczac go w palcach, przegladajac teczke pacjenta. Mezczyzna byl stalym bywalcem roznych instytucji; wiekszosc zycia spedzil albo w wiezieniu, odsiadujac wyroki za imponujaca kolekcje napadow, rabunkow i wlaman, albo w osrodkach zdrowia psychicznego, skarzac sie na omamy sluchowe i cierpiac na napady szalu. Lucy podejrzewala, ze obie dolegliwosci byly czesciowo zmyslone. Prawdziwe bylo oczywiscie to, ze mial sklonnosci psychopatyczne, mniej lub bardziej odpowiednie do tego, co zamyslala. I wybuchowy temperament.

– W jaki sposob sprawial klopoty? – spytala Malego Czarnego.

– To jeden z tych, co zawsze przeginaja pale, wie pani, co mam na mysli? Prosi sie go, zeby poszedl w te strone, on idzie w druga. Kaze mu sie stac tu, on stoi tam. Jak sie go troche popchnie, krzyczy, ze jest bity, i sklada zazalenie do dyrektora. Lubi tez stawiac sie innym pacjentom. Zawsze ktoremus dokucza. Moim zdaniem podkrada ludziom rozne rzeczy. Zalosna kreatura, ot co.

– Coz, zobaczmy, czy uda mi sie go zmusic do tego, czego chce.

Nic wiecej jednak nie chciala powiedziec, chociaz zauwazyla, ze Peter wysluchal jej w skupieniu, a potem rozsiadl sie swobodnie na krzesle, jakby dostrzegl w planie cos w rodzaju mechanizmu z opoznionym zaplonem. Lucy byla pelna uznania dla jego zdolnosci analitycznych. Potem, kiedy zastanowila sie nad tym dokladniej, uswiadomila sobie, ze Peter ma kilka cech, ktore zaczynala podziwiac, co tylko zwiekszylo jej ciekawosc tego, skad sie tu wzial i dlaczego zrobil to, co zrobil.

Panna Laska przejela Francisa, kiedy tylko Duzy Czarny wprowadzil go do gabinetu dyrektora medycznego. Sekretarka jak zwykle byla skrzywiona, jakby chciala dac do zrozumienia, ze wszelkie zaklocenia skrupulatnie zaplanowanego rozkladu dnia, ktory wprowadzila zelazna reka, odbiera jako osobista uraze. Przekazala Duzemu Czarnemu wiadomosc, ze ma sie spotkac ze swoim bratem w budynku Williams, a potem szybko wepchnela Francisa do gabinetu.

– Spozniles sie – warknela. – Pospiesz sie.

Pigula stal przy oknie, obserwujac dziedziniec. Francis usiadl na krzesle naprzeciwko biurka i tez wyjrzal za okno, probujac dojrzec, co tak intrygujacego widzial tam doktor. Uswiadomil sobie, ze tylko tu moze spogladac przez okno, ktore nie jest zakratowane. Swiat wydawal sie o wiele lagodniejszy, niz byl w rzeczywistosci.

Doktor odwrocil sie niespodziewanie.

– Piekny dzien, Francis, nie sadzisz? Wiosna zadomowila sie juz chyba na dobre.

– Tutaj, w szpitalu, czasami trudno zauwazyc zmiane por roku – odparl Francis. – Okna sa bardzo brudne. Gdyby je umyto, na pewno wszystkim poprawilyby sie nastroje.

Gulptilil kiwnal glowa.

– Doskonala sugestia, Francis. Swiadczy o glebszych przemysleniach. Przekaze ja personelowi, zobacze, czy beda mogli dodac do swoich obowiazkow mycie okien, chociaz podejrzewam, ze juz sa przepracowani.

Usiadl za biurkiem, oparl lokcie o blat, a brode o splecione dlonie.

– A wiec, Francis, wiesz, jaki dzis dzien? – spytal.

– Piatek – odparl szybko Francis.

– Skad taka pewnosc?

– Na obiad byl tunczyk z makaronem. Jak zwykle w piatek.

– Tak, a dlaczego?

– Podejrzewam, ze ze wzgledu na pacjentow katolikow – odparl Francis. – Niektorzy wciaz uwazaja, ze w piatek powinni jesc rybe. Moja rodzina tak robi. Msza w niedziele, ryba w piatek. To naturalny porzadek rzeczy.

– Ary?

– Ja chyba nie jestem religijny – powiedzial Francis. Gulptilil uznal, ze to interesujace, ale nie pociagnal tematu.

– Znasz dzisiejsza date? – spytal. Francis pokrecil glowa.

– Jest chyba piaty albo szosty maja – odparl z wahaniem. – Przykro mi. W szpitalu dni zlewaja sie ze soba. Poza tym zazwyczaj licze, ze z biezacymi wydarzeniami zapozna mnie Gazeciarz, ale dzisiaj go nie widzialem.

– Jest piaty. Zapamietaj to, prosze.

– Dobrze.

– Kto jest prezydentem Stanow Zjednoczonych?

– Carter.

Gulptilil sie usmiechnal, ale nie poruszyl broda oparta na czubkach palcow.

– A wiec – ciagnal, jakby to, co zamierzal powiedziec, bylo logicznym dalszym ciagiem dotychczasowej rozmowy. – Pan Evans doniosl mi, ze poczyniles pewne postepy w kontaktach z innymi i w rozumieniu swojej choroby oraz wplywu, jaki ma ona na ciebie i twoich bliskich. Mimo to wciaz uwaza, ze caly czas slyszysz glosy naklaniajace cie do konkretnych zachowan oraz masz silne zludzenia co do pewnych wydarzen.

Francis nie odpowiedzial, poniewaz nie uslyszal pytania. W jego glowie rozlegaly sie przemieszane szepty, ale ciche, ledwie slyszalne, jakby obawialy sie, ze doktor je wychwyci.

– I co, Francis? – odezwal sie znow Gulptilil. – Uwazasz, ze ocena pana Evansa jest trafna?

– Trudno powiedziec – odparl Francis. Poruszyl sie niepewnie na krzesle, swiadom, ze wszystko, co teraz zrobi, moze posluzyc doktorowi za podstawe do wydania opinii. – Mysle, ze pan Evans kazda wypowiedz pacjenta, z ktora sie nie zgadza, automatycznie uznaje za zludzenie i omam, wiec tak naprawde nie wiadomo, co mu mowic.

Dyrektor medyczny usmiechnal sie i wreszcie odchylil na oparcie fotela.

Вы читаете Opowiesc Szalenca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату