moga spokojnie zyc dalej.
Ojciec Grozdik wysluchal Petera, potem powiedzial bardzo spokojnie:
– Byc moze nie musisz isc do wiezienia, Peter.
– Nie rozumiem – mruknal Peter, powsciagajac szalejace uczucia.
– Archidiecezja ma wiele zmartwien zwiazanych z tym incydentem.
Peter nie odpowiedzial od razu, chociaz na usta cisnelo mu sie wiele sarkastycznych slow. Ojciec Grozdik probowal odczytac reakcje Petera z tego, jak Strazak balansowal na krzesle, przechylal cialo, ze spojrzenia jego oczu. Peter pomyslal, ze niespodziewanie zaczal rozgrywac najtrudniejsza w zyciu partie pokera.
– Zmartwien, ojcze?
– Tak, wlasnie tak. Chcemy zrobic to, co w tej sytuacji jest najwlasciwsze, Peter.
Ksiadz w dalszym ciagu uwaznie obserwowal pacjenta.
– To, co najwlasciwsze… – powtorzyl Peter powoli.
To skomplikowana sytuacja, z wieloma sprzecznymi aspektami.
– Nie jestem pewien, czy moge sie z tym zgodzic, ojcze. Czlowiek popelnial czyny, nazwijmy to, swiadczace o jego zdeprawowaniu. Nie grozila mu zadna odpowiedzialnosc. A wiec ja, goracoglowy, przepelniony slusznym gniewem, wzialem na siebie ciezar zrobienia z tym porzadku. Zupelnie sam. Jednoosobowy samosad, tak mozna by to nazwac, ojcze. Popelniono zbrodnie. Zaplacono cene. A teraz ja jestem sklonny poniesc kare.
– Mysle, ze sprawa jest o wiele bardziej zlozona, Peter.
– Moze ksiadz myslec, co chce.
– Pozwol, ze zapytam, czy ktokolwiek prosil cie, zebys podlozyl ogien?
– Nie. Dzialalem sam. Nawet moj bratanek tego nie proponowal, chociaz to on bedzie nosil blizny do konca zycia.
– Myslisz, ze twoj czyn mu to wynagrodzi? Peter pokrecil glowa.
– Nie. Co mnie smuci.
– Oczywiscie – powiedzial szybko ojciec Grozdik. – Czy po fakcie mowiles komukolwiek, dlaczego to zrobiles?
– Na przyklad policjantom, ktorzy mnie aresztowali?
– Wlasnie.
– Nie.
– A tutaj, w szpitalu, wyjawiles komukolwiek powody twojego dzialania?
Peter przez chwile intensywnie sie zastanawial.
– Nie. Ale mam wrazenie, ze sporo osob wie, dlaczego to zrobilem. Moze nie do konca, ale wie. Wariaci czesto dostrzegaja rozne rzeczy bardzo dokladnie, ojcze. Z precyzja, ktora nam, na ulicach, jest niedostepna.
Ojciec Grozdik nachylil sie lekko do przodu. Peter mial wrazenie, ze widzi drapieznego ptaka krazacego nad rozjechana na drodze padlina.
– Duzo czasu spedziles na wojnie, prawda?
– Troche.
– Z twojego przebiegu sluzby wynika, ze niemal cala ture przebywales w rejonach ogarnietych walkami. I ze niejeden raz zostales odznaczony za swoje czyny. Takze Purpurowym Sercem za odniesione rany.
– To prawda.
– Widziales, jak umieraja ludzie?
– Bylem sanitariuszem. Oczywiscie.
– A jak umierali? Zaloze sie, ze niejednokrotnie na twoich rekach.
– Wygralby ojciec ten zaklad.
– A wiec wrociles i uwazasz, ze nie mialo to na ciebie wplywu. Emocjonalnego.
– Tego nie powiedzialem.
– Wiesz cos o chorobie zwanej zespolem stresu pourazowego?
– Nie.
– Doktor Gulptilil moglby ci o niej opowiedziec. Kiedys nazywano to po prostu zmeczeniem walka, teraz dano temu o wiele bardziej uczona nazwe.
– Do czegos ksiadz zmierza?
– Choroba ta potrafi sprawic, ze ludzie zachowuja sie, jak to nazwalismy na poczatku naszej rozmowy, niepodobnie do siebie. Zwlaszcza jesli znajda sie pod wplywem naglego i duzego stresu.
– Zrobilem, co zrobilem. Koniec opowiesci.
– Nie, Peter. – Ojciec Grozdik pokrecil glowa. – Poczatek opowiesci. Obaj mezczyzni przez chwile milczeli. Ksiadz pewnie mial nadzieje, ze Peter pchnie rozmowe do przodu, ale Strazak nie zamierzal tego robic.
– Czy ktos ci mowil, co sie wydarzylo po twoim aresztowaniu?
– W jakim sensie, ojcze?
– Kosciol, ktory spaliles, zostal zburzony. Zgliszcza uprzatnieto i zabezpieczono. Przyszly darowizny. Bardzo duzo pieniedzy. Hojnosc wprost niespotykana. Spolecznosc parafialna stanela na wysokosci zadania. Sporzadzono plany. W tym samym miejscu ma powstac wiekszy, piekniejszy kosciol, taki, ktory odda istote chwaly i prawosci, Peter. Ustanowiono stypendium imienia ojca Connolly’ego. Mowi sie nawet, zeby do planow dodac dom kultury, oczywiscie ku jego pamieci.
Peter otworzyl lekko usta. Odebralo mu mowe.
– Nie co dzien widuje sie tyle milosci i uczucia – dodal Grozdik.
– Nie wiem, co powiedziec.
– Niezbadane sa wyroki boskie, prawda, Peter?
– Nie jestem pewien, czy Bog ma z tym cokolwiek wspolnego, ojcze. Bylbym spokojniejszy, gdybysmy nie mieszali do tego Jego imienia. A wiec, do czego ksiadz zmierza?
– Otoz, jak widzisz, rodzi sie duzo dobrego. Z popiolow, ze tak powiem. Tych, ktore ty stworzyles.
Wiec o to chodzi, uswiadomil sobie Peter. Dlatego kardynal siedzial na kanapie, obserwujac kazdy ruch podpalacza. Prawda o ojcu Connollym i jego slabosci do malego ministranta byla o wiele mniejsza prawda niz to, co zyskiwal na tym Kosciol. Peter odwrocil sie na krzesle i spojrzal wprost na kardynala.
Duchowny skinal mu glowa.
– Wielkie dobro, Peter – odezwal sie po raz pierwszy. – Ale moze byc w niebezpieczenstwie.
Peter natychmiast to zrozumial. Domow kultury nie wznosi sie ku pamieci pedofilow. A czlowiekiem, ktory mogl temu wszystkiemu zagrozic, byl wlasnie on. Odwrocil sie z powrotem do ojca Grozdika.
– Chce mnie ojciec o cos prosic, prawda?