widziales bialego gline scigajacego czarnego faceta, jakies pol godziny temu? Odpowiedz, a moze nie odstrzele ci jaj.

Opuscila nieco bron, celujac teraz w jego krocze. Ruch sprawil, ze mezczyzna zawahal sie.

– Nie – powiedzial po przerwie. – Nikt tedy nie przechodzil.

– Jestes pewny?

– Jestem pewny.

– W porzadku – powiedziala. Zaczela powoli go omijac. – A zatem odchodze. Kapujesz? Milo i spokojnie.

Przeslizgnela sie obok niego, idac tylem. Obrocil sie wolno, obserwujac ja uwaznie.

– Lepiej stad znikaj, pani policjantko. Zanim przytrafi ci sie co zlego.

Zabrzmialo to zarowno jak grozba, jak i obietnica. Oddalajac sie zobaczyla, jak mezczyzna opuscil rece mamroczac cos pod nosem. Kompletnie zagubiona i wystraszona skierowala sie do miejsca, gdzie zostawila samochod.

Drzaca reka przekrecila kluczyk w stacyjce. Kiedy zamknela drzwi, poczucie bezpieczenstwa pozwolilo jej zlosci obudzic sie ponownie.

– Ten cholerny, glupi sukinsyn. Gdzie on sie podziewa, do diabla?

Wlasny glos wydal jej sie chrapliwy i skomlacy. Pozalowala, ze w ogole otworzyla usta. Potrzasnela mocno glowa i wyjrzala przez okno, przez moment pozwalajac sobie na pokrzepiajace marzenia, ze Bruce Wilcox wyjdzie z jakiegos cienia zdyszany, oblany potem, mokry i niezadowolony. Spogladala przez jakis czas na ulice, ale nigdzie go nie zauwazyla.

– Cholera – powiedziala ponownie, podniesionym glosem.

Nie chciala odjezdzac, bo z pewnoscia minute pozniej on by wylonil sie z ciemnosci i bedzie musiala sie tlumaczyc, ze zostawila go samego.

– Przeciez go nie zostawiam, do diabla – tlumaczyla sobie. – To on mnie.

Nie miala pojecia, co robic. Nad miastem zapadla gleboka noc. Deszcz padal teraz ze zdwojona sila, tworzac kaluze na ulicy. Bezpieczne i cieple wnetrze samochodu wzmacnialo w niej poczucie samotnosci. Polozyla reke na dzwigni zmiany biegow i ruszyla z przesadnym, bolesnym wysilkiem na twarzy. Przebycie jednej przecznicy wydawalo sie niezwykle wyczerpujace.

Jechala powoli, z powrotem do budynku, w ktorym znajdowalo sie mieszkanie Fergusona, rozgladajac sie uwaznie. Zatrzymala sie, spogladajac na nie wyrozniajacy sie dom, ale nie dostrzegla zadnych swiatel. Wjechala na kraweznik i czekala przez piec minut. Potem nastepne piec. Nie zauwazyla zadnego znaku zycia i pojechala do miejsca, gdzie po raz ostatni widziala Wilcoxa. Nastepnie sprawdzila kilka sasiednich ulic. Probowala wmowic sobie, ze zlapal taksowke lub zatrzymal jakis woz patrolowy i czeka teraz w motelu razem z Cowartem i Tannym Brownem. Ze jest na posterunku, przesluchuje Fergusona i zastanawia sie, gdzie, do diabla, jestem. Prawdopodobnie tak. Moze wlasnie sklonil go do mowienia i zamknal sie z nim w jakims malym pokoju, i nie ma czasu wyslac kogos po mnie. W kazdym razie uwaza, ze bede, do cholery, wiedziala, co robic. Skrecila w szeroka droge prowadzaca do centrum miasta. Po chwili znalazla wyjazd na rogatki, a kilka minut pozniej jechala z powrotem do motelu. Czula sie jak dziecko; mloda i strasznie niedoswiadczona. Zawalila rutynowe postepowanie; nie zastosowala sie do przepisow i spieprzyla wszystko fatalnie.

Oczekiwala, ze Bruce Wilcox nakrzyczy na nia za to, ze stracila go z oczu i nie ubezpieczala. Chryste! To jest pierwsza rzecz, jakiej ucza w akademii, przypomniala sobie.

Wjechala na motelowy parking, szybko uporzadkowala swoje rzeczy i pobiegla przez strugi deszczu w strone pokoju, w ktorym – jak oczekiwala – trzej mezczyzni beda czekali na nia niecierpliwie.

Cowart pomyslal, ze smierc zakradla sie blisko niego. Uciekl z mieszkania Fergusona przepelniony strachem i niepokojem, starajac sie powstrzymac emocje, jednak bez wiekszego powodzenia. Tanny Brown wypytal go o szczegoly rozmowy z Fergusonem, potem pozwolil Cowartowi zatopic sie w ciszy, gdy ten milczal uparcie. W umysle policjanta pojawilo sie przeczucie, ze cos sie jednak wydarzylo. Cos, czego Cowart naprawde sie przestraszyl.

Zatrzymali sie przy New Brunswick i Rutgers, zeby zobaczyc, gdzie Ferguson uczeszczal na zajecia. Szli skuleni w strugach deszczu i w wilgotnym zimnie, omijajac studentow spieszacych do domow. Cowart ostatecznie opisal przebieg rozmowy. Przedstawil zaprzeczenia Fergusona i jego interpretacje, przekazujac tresc rozmowy policjantowi jak najdokladniej, az do momentu gdy dotarl do punktu, w ktorym Ferguson grozil jemu i jego corce. To zatrzymal dla siebie. Widzial oczy detektywa wpatrzone w swoja twarz, czekajace na cos.

– Co jeszcze?

– Nic.

– Dalej, Cowart. Jestes przerazony. Co ci powiedzial?

– Nic. Cala ta rzecz mnie przerazila.

Teraz zaczyna sie pan troche domyslac, jakie to uczucie przebywac w celi smierci…

Tanny Brown chcial przesluchac tasme.

– Nie mozesz – odparl Cowart. – Zabral ja.

Detektyw poprosil, zeby Cowart pokazal mu swoj notes, ale reporter stwierdzil, ze po pierwszej stronie pismo przemienilo sie w bezuzyteczne bazgraly. Obaj poczuli sie schwytani w sidla, lecz nie chcieli przyznac sie do tego wrazenia.

Powrocili do motelu wczesnym wieczorem, znuzeni, zniecheceni godzinami szczytu i wzajemnym brakiem wspolpracy. Brown zostawil Cowarta w pokoju, a sam wyszedl zalatwic swoje sprawy i wykonac kilka telefonow, przyrzekajac wczesniej, ze przyniesie cos do jedzenia. Policjant wiedzial, ze wydarzylo sie wiecej, niz zostalo mu powiedziane, ale wiedzial takze, ze bedzie musial na swoj sposob zdobyc te informacje. Nie sadzil, zeby Cowart byl w stanie przetrzymac swoj strach i milczenie zbyt dlugo. Niewielu ludzi potrafilo tego dokonac. Pozostalo tylko kwestia czasu, zanim peknie i podzieli sie ta grozba.

Nie mial pojecia, jaki powinien uczynic nastepny krok, ale zakladal, ze bylaby to reakcja na jakies posuniecie Fergusona. Rozwazyl sens ponownego aresztowania, oskarzajac go o morderstwo Joanie Shriver. Wiedzial, ze to bedzie nielegalne, ale pozwoli sprowadzic Fergusona z powrotem na Floryde. Istnialo jeszcze inne wyjscie. Mogl kontynuowac swoja prace zajmujac sie wszystkimi nie rozwiazanymi sprawami w stanie, az do czasu gdy znajdzie cos, co mogloby sciagnac faceta na sale sadowa.

Westchnal ciezko. To moglo potrwac tygodnie, miesiace, a nawet dluzej. Czy masz tyle cierpliwosci? – zapytal sam siebie. Przez chwile probowal wyobrazic sobie zaginiona mala dziewczynke z Eatonville. Jak moje wlasne corki, pomyslal. Ile jeszcze innych umrze, podczas gdy ty bedziesz wykonywal te prace mula?

Nie mial jednak wyboru. Zaczal wykrecac numery telefonow, przesylajac wiadomosci do roznych wydzialow policji stanu Floryda, z ktorymi kontaktowal sie kilka dni wczesniej. Pracuj wedlug schematu, nakazywal sobie. Przeszukac kazde male miasteczko i wioske, ktore odwiedzil Ferguson w minionym roku. Znalezc zaginiona dziewczynke, nastepnie znalezc jakis dowod, ktory pozwoli go przymknac. Znajdzie sie jakis przypadek, gdzie dowod nie zostal ukryty badz zniszczony. To byla zmudna, staranna robota. Pomyslal, ze kazda godzina zbliza jakies dziecko, gdzies, nie wiadomo gdzie, do smierci. Nienawidzil kazdej uciekajacej mu sekundy.

Cowart siedzial w malym pokoju probujac podjac jakas decyzje. Przejrzal swoj notes, lecz bazgroly drwily sobie z niego. Odczytal liste miejsc, ktore odwiedzil Ferguson na Florydzie, odkad wyszedl z celi smierci i powrocil do Newark, do szkoly. Siedem podrozy. Czy umarlo siedem malych dziewczynek? Zastanowil sie.

Czy podczas kazdej podrozy ktos umieral?

Czy moze morderca powracal innym razem?

Joanie Shriver. Dawn Perry. Musialy byc jeszcze inne. Jego glowe wypelnil korowod malych dziewczynek – wszystkie idace do innego swiata; dziewczynki w krotkich spodenkach i podkoszulkach, w dzinsach, z wlosami spietymi w konskie ogonki, wszystkie samotne i niewinne. Oczami wyobrazni ujrzal Fergusona czolgajacego sie w ich kierunku z rozwartymi ramionami, z usmiechem na twarzy. Wzbudzajacego poczucie bezpieczenstwa, blefujacego i niosacego smierc. Potrzasnal glowa, jakby chcial uwolnic sie od przykrych wyobrazen i zastapily je slowa Blaira Sullivana. Przypomnial sobie bezwzglednego morderce wyrazajacego sie z latwoscia, z jaka pozbawial zycia.

Czy jestes zabojca, Cowart?

Czy jestem? – zastanowil sie.

Spojrzal ponownie na liste miejsc na Florydzie, ktore odwiedzil Ferguson, i poczul obezwladniajacy strach przechodzacy od barkow po koniuszki palcow.

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату