nocy. Nie podzielil sie z nikim swoimi przypuszczeniami; widzial, ze z kazda przemijajaca sekunda Brown zblizal sie do jakiegos kranca. Widzial, jak Shaeffer prowadzi samochod, i zrozumial, ze ona rowniez jest wstrzasnieta zniknieciem Wilcoxa. Z calej trojki on przejmowal sie najmniej. Nie lubil Wilcoxa, nie ufal mu, ale wciaz czul chlod na mysl, ze detektyw mogl zostac na zawsze polkniety przez ciemnosc.
Shaeffer zauwazyla katem oka jakis ruch i wjechala na kraweznik.
– Co to jest? – zapytala.
Spojrzeli na dwoch bezdomnych, walczacych o butelke. Jeden z nich kopal lezacego na chodniku przeciwnika po bokach i biodrach. W koncu przestal, siegnal po butelke lezaca na ziemi i chwycil ja mocno. Odchodzac, wrocil na chwile i kopnal pobitego w glowe. W koncu zniknal zza rogiem.
Tanny Brown pomyslal o tym, ze widzial biede, uprzedzenie, nienawisc, zlo i bezradnosc. Powedrowal wzrokiem wzdluz ulicy. Centrum miasta wygladalo jak zbombardowane resztki jakiejs cywilizacji, ktora przegrala w straszliwej wojnie. Chcial za wszelka cene wrocic do okregu Escambia. Tam ludzie mogli byc zli, powiedzial sobie, ale przynajmniej byli znajomi.
– Jezu – powiedzial Cowart, przerywajac mysli policjanta. – Ten facet moze juz jest trupem.
Zanim przebrzmialo echo tych slow, ujrzeli, jak pobity poruszyl sie, wstal i pokustykal w przeciwnym kierunku, zatapiajac sie w ciemnosci.
Shaeffer, zalujac, ze nie moze byc gdziekolwiek indziej, wrzucila bieg i po raz trzeci zawiozla ich do miejsca, gdzie po raz ostatni widziala Wilcoxa.
– Nic – powiedziala.
– Dobra – odezwal sie gwaltownie Brown – tracimy czas. Jedzmy do mieszkania Fergusona.
Budynek, przed ktorym sie zatrzymali, byl ciemny, chodniki pozbawione sladow zycia. Brown otworzyl drzwi, wyskoczyl na zewnatrz i szybko pokonal schody prowadzace do wejscia. Cowart staral sie dotrzymac mu kroku. Shaeffer przesiadla sie do tylu, ale zawolala za nimi:
– Drugie pietro, pierwsze drzwi!
– Co robimy? – zapytal Cowart. Nie uslyszal zadnej odpowiedzi.
Buty olbrzymiego detektywa stukaly po schodach niczym karabin maszynowy. Zatrzymal sie na chwile przed drzwiami mieszkania Fergusona, siegnal pod poly plaszcza i w jego reku ukazal sie duzy rewolwer. Stojac nieco z boku, zacisnal dlon w piesc i walnal nia kilka razy w zamkniete drzwi.
– Policja! Otwierac!
Walnal piescia ponownie, az cala sciana zadrzala pod uderzeniem.
– Ferguson! Otwieraj!
Cisza przytloczyla obu mezczyzn. Cowart zdawal sobie sprawe, ze Shaeffer stoi tuz za nim z wysunieta do przodu bronia. Slyszal jej przyspieszony oddech. Przylgnal mocniej do sciany, ktora nie dawala mu jednak poczucia bezpieczenstwa.
Brown powtornie naparl na drzwi. Uderzenia rozbrzmialy glosnym echem.
– Do diabla, policja! Otwieraj! Wewnatrz wciaz panowala cisza. Odwrocil sie do Shaeffer. – Jestes pewna…
– To te drzwi – powiedziala przez zacisniete zeby. – Gdzie, u diabla…
Nagle uslyszeli za plecami odglos szurajacych lapci. Cowart poczul, jak wnetrznosci sciskaja mu sie ze strachu. Shaeffer odwrocila sie blyskawicznie w kierunku dzwieku.
– Nie ruszac sie! Policja! Brown rzucil sie do przodu.
– Nic nie zrobilam – odezwal sie glos.
Cowart ujrzal czarna tega kobiete w postrzepionej niebieskiej podomce i rozowych pantofelkach, stojaca u podnoza schodow. Opierala sie o aluminiowa porecz kiwajac glowa, na ktorej miala czepek zrobiony z zaslonki od prysznica, spod ktorego przeswitywaly kolorowe papiloty. Widok ten wydawal sie na tyle zabawny i graniczacy z absurdem, ze napiecie Cowarta opadlo i opuscilo go paralizujace uczucie strachu. Nagle wydalo mu sie, ze wszyscy razem, z wycelowanymi pistoletami i napieciem na twarzach, wygladaja co najmniej komicznie.
– Po co ten caly halas? Tu mieszkaja ludzie pracujacy i chca w nocy spac. Ty, panie policjant, czego walisz jak mlotem?
Tanny Brown wpatrywal sie zaskoczony w kobiete. Andrea Shaeffer postapila krok w przod.
– Pani Washington? Pamieta mnie pani? Bylam tu kiedys. Detektyw Shaeffer. Z Florydy. Znowu szukamy Fergusona. To porucznik Brown i pan Cowart. Czy widziala go pani?
– Poszedl.
– Wiem. Tuz po osiemnastej. Widzialam, jak wychodzi.
– Nie. Wrocil i znowu wyszedl, byla dziesiata. Widzialam go z mojego okna.
– Gdzie poszedl? – zapytal Brown. Kobieta spojrzala na niego zdziwiona.
– Skad mam wiedziec? Niosl jakies torby. Poszedl i juz. Na tym koniec. Nie zatrzymywal sie na zadne „dzien dobry” i „do widzenia”. Po prostu wyszedl. Chyba wroci. Nie wiem. Nie pytalam sie. Slyszalam go tu, na gorze. Potem zobaczylam go za drzwiami, ale sie nie odwracal. – Zrobila krok do przodu. – A teraz moze dacie ludziom troche pospac, he?
– Nie – odpowiedzial natychmiast Tanny Brown. – Chce wejsc do srodka. – Wskazal rewolwerem drzwi Fergusona.
– Nie wolno – odparla kobieta.
– Chce wejsc – powtorzyl.
– Masz nakaz? – spytala chytrze.
– Nie potrzebuje zadnego pieprzonego nakazu. – Jego oczy rzucaly niebezpieczne blyski w kierunku kobiety.
Zawahala sie, najwyrazniej rozwazajac te slowa.
– Nie chce tu zadnych klopotow – odparla po chwili.
– Jak nie dasz kluczy, kobieto, i nie otworzysz tych drzwi, to doswiadczysz wiecej klopotow, niz zaznalas przez cale swoje zycie – rzucil Brown.
Dozorczyni zawahala sie ponownie, po czym odwrocila sie, kiwajac potakujaco glowa. Jej maz, ktorego nie bylo do tej pory widac, ukazal sie nagle, pobrzekujac kolkiem z kluczami. Mial na sobie stara gore od pizamy, wyblakle i zniszczone spodnie khaki, a na nogach rozwiazane buty. Wchodzil po schodach, szybko przebierajac zylastymi nogami.
– Nie powinien pan tego robic – powiedzial piorunujac Browna wzrokiem i zaczal wkladac kolejne klucze do zamka. Za trzecim razem trafil na wlasciwy i drzwi stanely otworem.
– Powinienes pan miec nakaz – powtorzyl z naciskiem Washington, podnoszac glos.
Tanny Brown przecisnal sie obok, nie zwazajac na jego slowa. Znalazl wylacznik swiatla, po czym szybko sprawdzil mieszkanie, nie wylaczajac lazienki i sypialni, z bronia wyciagnieta przed siebie i gotowa do strzalu.
– Pusto – odezwal sie ostatecznie. Slowa odbily sie echem i jakies silne uczucie targnelo nim w srodku.
Pusto i zimno jak w grobie.
Rozejrzal sie ponownie po pustym mieszkaniu przeczuwajac, co sie zdarzylo, lecz wciaz nie dopuszczajac do siebie przerazajacej mysli. Podszedl do biurka Fergusona. Student, pomyslal. Kartki papieru walaly sie bezladnie po podlodze. Kopnal je nienawistnie i podniosl wzrok. Matthew Cowart wpatrywal sie w pusta przestrzen przed soba.
– Zwial – odezwal sie w koncu reporter glosem spokojnym, a zarazem wyrazajacym zdumienie. Westchnal gleboko. Spodziewal sie zastac tu Fergusona.
Spodziewal sie, ze morderca bedzie sobie drwil z nich wszystkich, sadzac, ze na zawsze jest poza ich zasiegiem. Teraz juz nie ma czasu, zdal sobie nagle sprawe. Poczul, jak zaplanowany artykul przeslizguje mu sie przez palce. Nie ma czasu. On jest gdzies tam i zrobi, co zechce. W umysle Cowarta pojawialy sie kolejne obrazy.
Nie mial pojecia, co zamierza Ferguson. Czy jego corce zagraza niebezpieczenstwo? Czy moze jakiemus innemu dziecku? Nikt nie wydawal sie bezpieczny. Spojrzal na Tanny’ego Browna i stwierdzil, ze detektyw mysli dokladnie o tym samym. Noc zapadla gwaltownie, lecz otaczajaca ich ciemnosc nie przynosila ulgi.