Rozdzial dwudziesty piaty

STRACONY CZAS

Stracili sporo czasu przez biurokracje. Tanny Brown poczul sie schwytany w pulapke pomiedzy procedure a strach. Gdy stwierdzil, ze mieszkanie Fergusona jest puste, musial napisac raport o zaginieciu Wilcoxa dla lokalnej policji, zdajac sobie sprawe, ze kazda mijajaca chwila oddala go od poszukiwanego. Razem z Shaeffer spedzili pozostala czesc nocy w towarzystwie gliniarzy z Newark, z ktorych zaden nie potrafil zrozumiec, dlaczego przybyli z innej czesci Stanow tylko po to, zeby zadac pare pytan czlowiekowi nie podejrzanemu obecnie o zadna zbrodnie. Dwaj gliniarze wysluchali obojetnie jej sprawozdania z obserwacji domu podejrzanego i zdziwili sie, gdy opisala, jak Wilcox zniknal w ciemnosci podazajac za Fergusonem. Ich stosunek do sprawy wyrazal, ze cokolwiek stalo sie Wilcoxowi, zaslugiwal na to. Nie mialo dla nich sensu, ze czlowiek z dala od swego terenu, z dala od znajomego obszaru, kierowany gniewem, sciga faceta w kraju, ktory wyraznie nie jest czescia Stanow Zjednoczonych, lecz jakims wyobcowanym terytorium kierowanym wlasnymi regulami, prawami i kodem zachowania. Ich podejscie wkurzylo Tanny’ego Browna. Odniosl wrazenie, ze rozmawia z rasistami, mimo ze z logicznego punktu widzenia mieli racje. Shaeffer dziwila ich gruboskornosc. Obiecala sobie, ze bez wzgledu na to, jak straszne rzeczy moga jej sie przytrafic jako policjantce, nigdy nie ulegnie temu, co slyszala w ich glosach. Stracili duzo czasu zabierajac ich do miejsca, gdzie widziala Wilcoxa po raz ostatni, i pokazujac im szlak, ktorym podazala w swoim poszukiwaniu. Powrocili do mieszkania Fergusona, ale tam rowniez nie odkryli zadnego znaku jego obecnosci. Mimo to dwaj gliniarze wyraznie nie uwierzyli, ze opuscil miasto.

Tuz przed switem powiedzieli Brownowi, ze rozesla rysopis Wilcoxa i wyznacza ekipe poszukiwawcza. Nalegali, zeby Brown skontaktowal sie ze swoim biurem, jak gdyby wierzyli, ze Wilcox pojawi sie w okregu Escambia.

Cowart przez cala noc oczekiwal powrotu detektywow. Nie mial pojecia, jak wielkie niebezpieczenstwo moze zagrazac jemu i corce, wiedzial jednak, ze z kazda przemijajaca minuta jego sytuacja pogarsza sie, a jedyna bron, jaka posiadal – nowy artykul – oddala sie coraz bardziej. Zaden artykul nie odniesie skutku, dopoki Cowart nie dowie sie, gdzie jest Ferguson. Ten artykul musi stac sie dla niego pulapka. Facet musi zostac natychmiast otoczony pytaniami, a wtedy bedzie mial klopoty ze znalezieniem przekonujacego wytlumaczenia. Tylko w taki sposob Cowart mogl zyskac na czasie, zeby ochronic siebie. Ferguson na wolnosci stanowil ciagle, niewidzialne niebezpieczenstwo. Cowart wiedzial, ze musi odnalezc Fergusona, zanim cokolwiek ukaze sie w gazecie.

Spojrzal na zegarek i widzac, jak dluzsza wskazowka pokonuje tarcze, przypomnial sobie zegar w celi smierci.

Teraz zaczyna sie pan troche domyslac…

Zrozumial, ze nie moze tego odkladac na pozniej. Nie zwazajac, ze telefon w srodku nocy moze kogos wystraszyc, podniosl sluchawke i wykrecil numer do bylej zony.

Po drugim sygnale uslyszal burkliwy glos jej meza.

– Tom? Tu Mart Cowart. Przepraszam, ze przeszkadzam, ale mam problem i…

– Matt? Jezu! Czy wiesz, ktora jest godzina? Chryste! Rano musze byc w sadzie. Co, do diabla, sie stalo?

Nastepnie uslyszal glos swojej bylej zony dolatujacy z ciemnosci. Nie potrafil rozroznic poszczegolnych slow, ale uslyszal odpowiedz jej meza:

– To twoj byly. Ma jakas pilna sprawe, tak przypuszczam.

Nastapila chwila ciszy, po czym uslyszal w sluchawce dwa glosy.

– W porzadku, Matty? Co jest, do diabla? – Glos prawnika dominowal jednak, zirytowany, naglacy. Zanim Cowart zdazyl od powiedziec, mezczyzna dodal: – O Chryste, dziecko sie budzi. Cholera.

Matthew Cowart zalowal, ze nie wyjasnil tego szczegolowo.

– Mysle, ze Becky zagraza niebezpieczenstwo – powiedzial.

Na linii zapanowala cisza, potem dwoje ludzi jeknelo jednoczesnie.

– Jakie niebezpieczenstwo? O czym ty mowisz? – zapytala jego byla zona.

– Czlowiek, o ktorym pisalem. Ten z celi smierci. On zagraza Becky. Wie, gdzie mieszkacie.

Powtornie zapanowala cisza, po czym odezwal sie Tom:

– Ale dlaczego? Napisales, ze on nikogo nie zabil…

– Moglem sie pomylic.

– Ale dlaczego Becky?

– Facet nie chce, zebym napisal sprostowanie.

– Posluchaj, Matt, co ten czlowiek dokladnie powiedzial? Powiedz dokladnie. W jaki sposob grozil?

– Nie wiem. Sluchaj, to nie jest… Nie mam pojecia. To wszystko jest… Zdal sobie sprawe, ze to, co mowi, wydaje sie niemozliwe.

– Matt, Chryste. Dzwonisz w srodku cholernej nocy i… Zona przerwala prawnikowi.

– Matty, czy mowisz powaznie? Czy to prawda?

– Sandy, zaluje, ze nie moge ci powiedziec, co jest prawda, a co nie jest. Wiem jedynie, ze ten czlowiek jest niebezpieczny. Nie wiem, gdzie obecnie sie znajduje i dlatego musialem cos zrobic. I zadzwonilem do was.

– Matt – wtracil prawnik – musimy poznac jakies szczegoly. Musze miec jakies pojecie, o co w tym wszystkim, do diabla, chodzi.

Matthew Cowart poczul nagla fale szalu przeslizgujaca sie przez jego umysl.

– Nie, do cholery. Nie musisz. Nie musisz wiedziec zupelnie nic, z wyjatkiem tego, ze Becky moze zagrazac niebezpieczenstwo. Jeden cholernie niebezpieczny czlowiek, ktory przebywa na wolnosci, wie, gdzie mieszkacie, i chce zadac mi cios przez Becky. Kapujesz? Kapujesz na pewno? To wszystko co musisz wiedziec. A teraz, Sandy, pakuj cholerna torbe i zabierz gdzies Becky. Gdzies, gdzie ten czlowiek jej nie dostanie. W jakies neutralne miejsce. Na przyklad do Michigan, do twojej ciotki. Zrob to zaraz. Pierwszym porannym lotem. Niech zostanie u niej, dopoki tego nie wyprostuje, a zrobie to. Obiecuje ci. Nie moge jednak nic zrobic, dopoki Becky nie bedzie bezpieczna. Teraz szykuj sie. Rozumiesz? Nie warto ryzykowac.

Ponownie zapadla chwilowa cisza, po czym jego byla zona odparla:

– Dobrze.

Jej maz zareagowal natychmiast.

– Sandy! Jezu, nawet nie wiemy…

– Wkrotce dowiemy sie wiecej – powiedziala. – Matty, czy zadzwonisz do mnie? Czy mozesz zadzwonic do Toma i wytlumaczyc wszystko? Jak tylko bedziesz mogl?

– Zadzwonie.

– Jezu! – jeknal prawnik. – Matty, mam nadzieje, ze to nie jest jakies szalenstwo… – Zawahal sie. – W sumie to mam nadzieje, ze jest. Mam nadzieje, ze to wszystko jest szalone. I kiedy skontaktujesz sie ze mna, by wytlumaczyc mi te cholerna historie, okaze sie, ze tak jest. Nie rozumiem, dlaczego po prostu nie zadzwonic na policje, a moze wynajac prywatnego detektywa…

– Poniewaz cholerna policja nie moze zrobic niczego w przypadku grozby! Nie moga niczego zrobic, dopoki cos sie nie stanie! Becky nie bedzie bezpieczna, nawet jesli wynajmiesz cholerna Gwardie Narodowa. Musisz ja zabrac gdzies, gdzie facet jej nie dopadnie.

– To piekielnie ja wystraszy – zmartwila sie jego byla zona.

– Wiem – odparl Cowart. Desperacja i bezsilnosc wydawaly sie otaczac go niczym kleby dymu. – Inne mozliwosci sa jednak duzo gorsze.

– Ten czlowiek… – zaczal prawnik.

– Ten czlowiek jest morderca – powiedzial Cowart przez zacisniete zeby.

Prawnik umilkl, po czym westchnal.

– Dobrze. Poleca pierwszym lotem. W porzadku? Ja zostane tutaj. Ten facet mi nie grozil, prawda?

– Nie.

– No coz. Dobrze.

Ponownie na linii zapanowala cisza i dopiero po chwili Cowart dodal:

– Sandy?

– Tak, Matt?

– Jak odlozysz sluchawke, niech ci nagle nie przyjdzie do glowy, ze to jest glupie i nie musisz nic robic – rzekl powaznym i stanowczym glosem. – Wyjedzcie natychmiast. Ochraniaj Becky. Nie moge niczego zrobic, dopoki nie

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату