rozgrywkach. Martwmy sie o Fergusona i jego ofiary. Myslisz, ze trzy?
– Odbyl dziewiec podrozy na poludnie, w tym siedem, o ktorych wiemy.
– Siedem?
Cowart podniosl rece w gescie poddania.
– Nie wiemy, kiedy wyruszal na badanie terenu, a kiedy jechal, zeby popelnic zbrodnie. Wiemy jedynie… Chryste, podejrzewamy, ze trzy male dziewczynki. Jedna biala. Dwie czarne. I Bruce Wilcox.
– Cztery ofiary – szepnela cicho.
– Cztery – powiedzial ciezko Tanny Brown. Wstal, jak gdyby probowal pokazac, ze nie nalezy sie poddawac zmeczeniu, i zaczal przechadzac sie po malym pokoju, niczym wiezien przemierzajacy cele.
– Czy nie widzicie, co on robi? – powiedzial gwaltownie. – Co?
Jego glos niemal zatrzasl malym pokojem.
– Co my robimy? Zostaje popelniona zbrodnia, a my od razu zakladamy, ze bedzie ja mozna dokladnie dopasowac do okreslonego szablonu. Stwierdzamy, ze to jedna z setek typowych zbrodni. Tego nas ucza, tego wlasnie oczekujemy. Szukamy typowych podejrzanych. Podejrzanych, ktorzy w dziewiecdziesieciu dziewieciu procentach okazuja sie tymi wlasciwymi. Analizujemy zbrodnie majac nadzieje, ze jakis kawalek wlosa, probka krwi lub wlokno materialu wskaza na jednego z ludzi, ktorych nazwiska figuruja na naszej liscie. Robimy to, poniewaz inne rozwiazanie jest zbyt przerazajace: takie, ze jakis nieznany sprawca wkracza na scene. Ktos kogo nie znacie. Kogo nikt nie zna i kto moze znajdowac sie o setki lub tysiace kilometrow od miejsca zbrodni. I zrobil to z tej samej, tak wypaczonej przyczyny, ze nie potraficie nawet o niej pomyslec, nie mowiac juz o zrozumieniu. Macie jedna szanse na milion na poradzenie sobie z ta sprawa, a moze nawet nie. Z tego powodu najpierw udalismy sie do Fergusona, kiedy mala Joanie zostala zamordowana. Mielismy zbrodnie, a jego nazwisko figurowalo na tej krotkiej liscie…
Brown spojrzal najpierw na Shaeffer, a nastepnie na Cowarta.
– Teraz jednak to rozszyfrowal.
Detektyw pochylil sie do przodu, uderzajac piescia w otwarta dlon, zeby zaakcentowac swoje slowa.
– Wie juz, ze odleglosc daje mu poczucie bezpieczenstwa, ze kiedy przybywa do jakiegos malego miasteczka, zeby kogos zabic, nikt go nie rozpozna. Nikt nie poswieci mu krztyny uwagi i nikt nie przeszkodzi mu, gdy bedzie porywal swoje ofiary. A kogo on porywa? Dowiedzial sie, jak to dziala, kiedy zgarnal mala biala dziewczynke. Wiec teraz jezdzi do miejsc, gdzie policja nie jest tak wyczulona, a prasa tak swiadoma i chwyta w szpony mala czarna dziewczynke, poniewaz to nie zwroci niczyjej uwagi, a przynajmniej mniej niz w przypadku Joanie Shriver. Jedzie wiec i morduje, nastepnie wraca tutaj i podaza do szkoly, a tam nikt go nie szuka. Nikt. – Brown umilkl na chwile, po czym dodal: – Nikt, z wyjatkiem naszej trojki.
– A Wilcox? – zapytal Cowart. Brown westchnal gleboko.
– On nie zyje – odparl glucho.
– Nie jestesmy pewni – odezwala sie Shaeffer. Nie dopuszczala do siebie tej mysli. Wiedziala, ze Brown ma racje, ale prawda byla zbyt bolesna.
– Nie zyje – kontynuowal Brown nieco podniesionym glosem. – Gdzies niedaleko. I dlatego Ferguson zbiegl. To jest jego pierwsza zasada. Zabic w bezpieczny sposob. Zabic anonimowo. Wykorzystywac odleglosc. To taka cholernie latwa zasada.
Spojrzal na mloda policjantke.
– Nie zyl, jak tylko stracilas go z oczu.
– Nie powinnas byla go zostawiac – powiedzial Cowart. Odwrocila sie w jego strone z groznym blyskiem w oczach.
– Nie zostawilam go! To on mnie zostawil. Probowalam go zatrzymac. Do cholery, nie musze tego sluchac! Nie musze nawet byc tutaj!
– A wlasnie ze musisz – powiedzial Cowart. – Nie kapujesz, detektywie? Tam na zewnatrz krazy naprawde zly facet; z powodu wypadkow, zlego osadu, bledow, braku szczescia, czegokolwiek. A kiedy pozbierasz to do kupy, on pozwoli mu odejsc… – wskazal ostro Tanny’ego Browna -… i ja pozwole mu odejsc… – postukal palcem wskazujacym w klatke piersiowa, potem skierowal reke w kierunku dziewczyny, mierzac niczym z pistoletu. -… Ty rowniez pozwolilas mu odejsc. Tak po prostu.
Wziela gleboki oddech.
– W rezultacie tylko jeden z nas go dogonil. Wilcox. A teraz…
– On nie zyje – powiedzial ponownie Brown. Stal na srodku pokoju zaciskajac piesci, wreszcie rozluznil powoli dlonie. – A my jestesmy jedynymi ludzmi, ktorzy naprawde go poszukuja. – On rowniez wskazal na nia palcem. – Teraz ty jestes winna.
Poczula nagly zawrot glowy, jakby podloga w motelowym pokoju zakolysala sie pod jej stopami niczym rybacka lodz ojczyma. Wiedziala jednak, ze i Cowart, i Brown powiedzieli prawde. Ona stworzyla problem i teraz do nich nalezalo znalezienie rozwiazania.
Wilcox i male dziewczynki, powiedziala do siebie.
Ci dwaj nie maja pojecia, pomyslala. Nie wiedza, jakie to uczucie byc przypartym do muru i zaatakowanym, zdawac sobie sprawe, ze mozesz umrzec i ze nie mozesz nic na to poradzic. W przerazeniu, ktore odbieralo jej oddech, a rownoczesnie podsycalo determinacje, wyobrazila sobie ostatnie chwile, jakich doswiadczyly male dziewczynki.
– Najpierw trzeba go znalezc – powiedziala. – Kto ma jakis pomysl?
– Floryda – powiedzial powoli Cowart. – Mysle, ze on wrocil na Floryde. Doskonale zna te tereny i tam na pewno poczuje sie bezpieczny. Wydaje mi sie, ze facet ma dwa zmartwienia. Obawia sie mnie i obawia sie detektywa Browna. Mysle, ze nie przypuszcza, abys ty byla z tym zwiazana. Czy widzial cie z Wilcoxem?
– Nie sadze.
– No coz, to dobrze.
Cowart obrocil sie w strone Browna przypominajac sobie slowa Blaira Sullivana: „Zeby byc dobrym zabojca, trzeba byc wolnym czlowiekiem, Cowart”. On to wie, zdal sobie sprawe reporter.
– Ale ty i ja to roznica. On musi byc pewny, ze uwolnil sie od nas. Wtedy zacznie robic to, co robil bez ciaglego ogladania sie w tyl.
– Jak on to robi?
Reporter odetchnal gleboko.
– Kiedy sie z nim widzialem, grozil mojej corce. Zna jej dokladny adres w Tampa.
Tanny Brown zaczal cos mowic, ale przerwal prawie natychmiast.
– To dlatego…
– Powiedz mi o tej grozbie – zazadal detektyw.
– Po prostu powiedzial, ze wie, gdzie ona mieszka. Nie powiedzial, co zamierza zrobic. Jedynie ze wie, kim ona jest i ze to powstrzyma mnie od napisania czegos o nim. W szczegolnosci chodzilo mu o nie udowodnione zarzuty laczace go z innymi zbrodniami.
– A powstrzyma?
– No coz, co ty bys zrobil? – odparl reporter gniewnym glosem.
– Myslisz, ze teraz pojechal wlasnie tam? Do Tampa? Do…
– Wyrwac mi serce. To sa jego slowa.
– Czy tak myslisz?
Cowart potrzasnal glowa.
– Nie. Mysle, ze on wierzy, ze ma mnie w garsci. Ze nie musi niczego robic, zebym siedzial cicho.
Tanny Brown spojrzal na niego ciezko.
– Tez mam corki – powiedzial. – Czy im rowniez grozil? Cowart poczul lekkie mdlosci.
– Nie. O nich nie wspomnial.
– Rowniez wie, gdzie mieszkaja, Cowart. Kazdy w Pachouli wie, gdzie mieszkam.
– Nigdy o tym nie wspominal.
– Czy kiedy zajmowal sie straszeniem ciebie, wiedzial, ze czekam pod domem? Czy wiedzial, ze jestem tak blisko?
– Nie wiem.
– Dlaczego o nich nie wspomnial, Cowart? Czy ta sama grozba nie podzialalaby rowniez na mnie?
Cowart potrzasnal glowa.