informujacych o wydarzeniach, ktore wydawaly im sie warte zamieszczenia na lamach. Westchnal uswiadamiajac sobie, ile pieniedzy marnuje sie na te wszystkie jalowe wysilki. Ale jedna z kopert przyciagnela jego wzrok. Wyciagnal ja z pliku pozostalych.
Byla cienka, biala. Na wierzchu mocnym, drukowanym pismem wypisane bylo jego nazwisko i adres. W narozniku widnial adres zwrotny, opatrzony numerem poczty w Starke, na Florydzie, w polnocnej czesci stanu. Natychmiast przyszlo mu na mysl wiezienie stanowe.
Polozyl go na innych listach i udal sie w strone swojego gabinetu, kluczac pomiedzy biurkami zapelniajacymi pomieszczenie, klaniajac sie kilku reporterom, ktorzy przyszli wczesniej i juz pracowali przy telefonach. Pomachal do redaktora dzialu miejskiego, ktory siedzial posrodku pokoju z nogami na biurku i czytal ostatnie wydanie. Nastepnie przeszedl przez szereg drzwi na tylach sali redakcyjnej, opatrzonych napisem DZIAL WYDAWNICZY. Byl w polowie drogi, gdy obok uslyszal glos.
– Ha, mlody Turek wczesnie przychodzi. Co cie tu sprowadza przed nadciagnieciem reszty ferajny? Denerwujesz sie klopotami w Bejrucie? Czy nie mozesz spac z powodu prezydenckiego programu odnowy gospodarczej?
Cowart wystawil glowe za przepierzenie.
– Dzien dobry, Will. Tak naprawde to chcialem po prostu wykorzystac bezplatna linie telefoniczna i zadzwonic do corki. Prawdziwie glebokie i bezuzyteczne zamartwianie pozostawie tobie.
Will Martin rozesmial sie i odgarnal z oczu kosmyk siwych wlosow ruchem, ktory latwiej mozna by przypisac dziecku niz staruszkowi.
– Idz. Wykorzystaj niezmierna hojnosc finansowa naszej ukochanej gazety. Jak skonczysz, to rzuc okiem na material w „Wiadomosciach Lokalnych”. Wyglada na to, ze jeden z naszych strozow sprawiedliwosci w czarnych togach niezle zalatwil sprawe dla starego kumpla, ktorego zlapano najezdzie pod wplywem. Moze by sie nadalo jako material do jednej z twoich popularnych krucjat na temat zbrodni i kary.
– Przejrze to – odparl Cowart.
– Cholernie zimny ranek – zauwazyl Martin. – Jaki pozytek z mieszkania tutaj, skoro i tak marznie sie po drodze do pracy? Rownie dobrze moglaby to byc Alaska.
– Moze by tak napisac material wystepujacy przeciwko pogodzie. I tak zawsze probujemy wplynac na wyroki niebios. Moze tym razem nam sie uda?
– Masz racje – usmiechnal sie Martin.
– A ty jestes najodpowiedniejszym do tego czlowiekiem – stwierdzil Cowart.
– Zgadza sie – odparl Martin. – Mam duzo lepsze uklady z Wszechmogacym, bo nie nurzam sie w grzechu jak ty. To sie przydaje w takiej pracy.
– To dlatego ze dolaczysz do niego znacznie wczesniej niz ja.
Jego sasiad wybuchnal:
– Dyskryminujesz ludzi z racji wieku – zaprotestowal, wygrazajac palcem. – I pewnie tez z racji plci, rasy i narodowosci, jak i wszelkich innych.
Cowart rozesmial sie, podszedl do swojego biurka, rzucil na srodek stos korespondencji, a na wierzchu polozyl te jedna koperte. Siegnal po nia, a druga reka zaczal wykrecac numer swojej bylej zony. Pomyslal, ze jesli dopisze mu szczescie, to akurat beda w trakcie spozywania sniadania.
Czekajac na polaczenie oswobodzil reke, przytrzymujac sluchawke przy uchu ramieniem. Gdy uslyszal sygnal dzwonka telefonu, otworzyl koperte i wyjal pojedyncza kartke zoltego papieru w linie.
– Halo?
Odlozyl list.
– Czesc, Sandy. Tu Matt. Chcialbym przez chwile porozmawiac z Becky. Mam nadzieje, ze nie przeszkadzam.
– Czesc, Matt. – Wyczul wahanie w jej glosie. – Nie. Tylko szykujemy sie juz do wyjscia. Tom musi byc wczesnie w sadzie, wiec zawiezie ja do szkoly i… – Przerwala na chwile, po czym ciagnela dalej: – Nie, w porzadku. I tak jest kilka spraw, o ktorych chcialam z toba porozmawiac. Ale musza niedlugo wyjsc, wiec postaraj sie nie gadac za dlugo.
Zamknal oczy i pomyslal, jakie to bolesne nie moc uczestniczyc w codziennym zyciu wlasnej corki. Wyobrazil sobie mleko rozlane przy sniadaniu, czytanie ksiazek do poduszki, trzymanie za reke w czasie choroby, podziwianie obrazkow namalowanych w szkole. Stlumil rozczarowanie.
– Jasne. Chcialem jej tylko powiedziec czesc.
– Zawolam ja.
Matthew Cowart uslyszal trzask sluchawki odkladanej na stol i w ciszy, ktora zapanowala, spojrzal na slowa: NIE POPELNILEM.
Przypomnial sobie swoja zone w dzien, kiedy sie poznali w siedzibie gazety Uniwersytetu Michigan. Byla drobna, ale jej energia wydawala sie przeczyc rozmiarom. Studiowala projekt graficzny i pracowala na pol etatu, wykonujac rozklady i naglowki. Sleczala nad probkami stron odgarniajac z twarzy ciemne falujace wlosy i skupiala sie tak intensywnie, ze rzadko docieral do niej dzwonek telefonu. Nie reagowala na niesmaczne zarty, ktore rozbrzmiewaly w rozpasanej atmosferze sali redakcyjnej. Cenila sobie dokladnosc i porzadek, podchodzila do zycia jak kreslarz. Jako corka kapitana strazy pozarnej, ktory zginal wykonujac obowiazki sluzbowe, i nauczycielki szkoly podstawowej, pochodzaca z jakiegos miasta na Srodkowym Wschodzie, pozadala dobr doczesnych i laknela wygod. Wydala mu sie piekna. Oniesmielala go i zdziwil sie, gdy zgodzila sie pojsc z nim na randke. Zdziwil sie jeszcze bardziej, gdy po kilku randkach przespala sie z nim.
On byl redaktorem sportowym, co ona uznawala za glupawe marnowanie czasu. W jej oczach sport sprowadzal sie do zmagan grupy mezczyzn o przerosnietych muskulaturach nad pilkami o roznych ksztaltach. Probowal ja rozmilowac w wydarzeniach sportowych, ale byla nieprzejednana. Po jakims czasie zaczal pracowac jako redaktor wiadomosci. Ich zwiazek stawal sie coraz trwalszy, a on coraz wytrwalej polowal na material. Uwielbial te nie konczace sie godziny, sledzenie rozwoju wydarzen, zniewolenie pisaniem. Twierdzila, ze bedzie slawny albo przynajmniej znany. Wyjechala z nim, gdy dostal od malej gazety ze Srodkowego Wschodu pierwsza propozycje pracy. Szesc lat pozniej wciaz byli razem. Tego samego dnia gdy powiedziala mu, ze jest w ciazy, otrzymal oferte pracy od „Journala”. Mial zajac sie sprawami sadow kryminalnych. Ona spodziewala sie Becky.
– Tatus?
– Czesc, skarbie.
– Czesc, tatusiu. Mama powiedziala, ze moge porozmawiac tylko chwilke. Musze isc do szkoly.
– U was tez jest zimno, skarbie? Wloz plaszczyk.
– Wloze. Tom kupil mi plaszczyk z pomaranczowym piratem, jak znaczek druzyny Bucksow. Wloze go. Poznalam tez niektorych graczy. Byli na pikniku, gdzie pomagalismy zebrac pieniadze na cele dobroczynne.
– To wspaniale – odparl Matthew. Cholera, pomyslal.
– Czy gracze futbolowi sa wazni, tatusiu?
Rozesmial sie.
– Na swoj sposob.
– Tatusiu, czy cos nie tak?
– Nie, skarbie. Dlaczego?
– Na ogol nie dzwonisz rano.
– Jak sie obudzilem, to strasznie za toba zatesknilem i chcialem tylko uslyszec twoj glos.
– Ja tez za toba tesknie, tatusiu. Zabierzesz mnie znowu do Disney World?
– Wiosna. Obiecuje.
– Tatusiu, musze isc. Tom na mnie kiwa. Och, tatusiu, jeszcze cos. W drugiej klasie mamy specjalny klub, ktory sie nazywa klubem stu ksiazek. Jak sie przeczyta sto ksiazek, to daja nagrode. Wlasnie przeczytalam setna!
– Wspaniale! Co dostalas?
– Specjalna odznake i na koniec roku wyprawia mi przyjecie.