slowo.

– Nie – odparl Cowart. – To tez moja praca.

Detektyw wzruszyl ramionami.

– Wprowadze cie, ale musisz mi cos przyrzec.

– Co takiego?

– Zobaczysz, co zrobil, potem ci go pokaze. Zadnych pytan, tylko mozesz na niego patrzec; siedzi w kuchni, ale masz napisac w gazecie, ze nie jest chlopakiem pokrzywdzonym przez zycie. Rozumiesz? Ze nie jest to biedny dzieciak, kopany przez los. Taka bajke zacznie jego prawnik, jak tylko sie tu pojawi. Chce inaczej. Napisz, ze jest morderca z zimna krwia. Lodowato zimna. Nie chce, zeby znalazl sie ktos, kto kupi gazete, spojrzy na jego zdjecie i pomysli: „Jak taki mily dzieciak mogl zrobic cos takiego”.

– Tyle moge – zgodzil sie Cowart.

– W porzadku. – Detektyw wzruszyl ramionami, podniosl sie i ruszyli w strone drzwi frontowych. Gdy juz mieli wejsc do srodka, detektyw odwrocil sie do Cowarta i zapytal: – Jestes pewien? Ci ludzie sa tacy jak ty czy ja. Nie zapomnisz tego widoku. Nigdy.

– Chodzmy.

– Matty, zaufaj raz staruszkowi.

– Daj spokoj, Vernon.

– W takim razie oto twoja nocna mara – oznajmil detektyw. Co do tego mial absolutna racje.

Cowart pamietal, jak wpatrywal sie w dyrektora i jego zone. Bylo tyle krwi, ze wygladali niemal, jakby byli ubrani. Za kazdym razem, gdy rozblyskal flesz fotografa, ciala blyszczaly przez ulamek sekundy.

Bez slowa poszedl za detektywem do kuchni. Chlopak siedzial tam, ubrany w dzinsy i w adidasy, z obnazonym rachitycznym torsem, za jedna reke przykuty do krzesla. Cialo pokrywaly mu smugi krwi, ale zupelnie sie nimi nie przejmowal i wolna reka niedbale palil papierosa. To sprawialo, ze wygladal jeszcze mlodziej, jak dziecko, ktore probuje nasladowac starszych, zachowywac sie swobodnie, zeby zaimponowac obecnym w pomieszczeniu policjantom. Cowart zauwazyl w jasnej czuprynie chlopaka krew zlepiajaca mu wlosy i smuge wyschnietej brazowej krwi na policzku. Dzieciak nawet jeszcze nie musial sie golic.

Gdy Cowart i detektyw weszli do pomieszczenia, chlopak podniosl glowe.

– Kto to jest? – spytal wskazujac broda Cowarta.

Przez chwile wzrok Matta skrzyzowal sie ze spojrzeniem chlopaka. Jego oczy mialy gleboki niebieski kolor i wyzieralo z nich nieskonczone zlo, jakby wpatrywaly sie w miecz kata.

– Jest reporterem „Journala” – odparl Hawkins.

– Czesc, reporterze! – rzucil dzieciak usmiechajac sie znienacka.

– Co?

– Powiedz wszystkim, ze nic nie zrobilem – powiedzial. Po czym rozesmial sie w piskliwy, skrzeczacy sposob, ktory wdarl sie w umysl Cowarta i na zawsze pozostal mu w pamieci. Hawkins wyprowadzil go z pomieszczenia na dwor, gdzie spiesznie nadciagal swit.

Cowart wrocil do biura i napisal artykul o mlodym dyrektorze, jego zonie i nastolatku. Opisal biala posciel, zmieta i pokryta brazowymi plamami krwi, czerwone slady krwi rozbryzganej na scianach jak makabreska Dalego. Opisal dzielnice, schludny dom i zaswiadczenie, oprawione w ramki i wiszace na scianie, potwierdzajace ukonczenie przez ofiare kursu zaawansowanej sprzedazy. Napisal o pragnieniach szarych ludzi i pokusie zakazanego seksu. Opisal deptak w Fort Lauderdale, gdzie co noc szwendaly sie dzieciaki, z kazda minuta obrastajac w doswiadczenia wykraczajace daleko poza ich wiek. I opisal wzrok chlopaka, umiejetnie eksponujac go w artykule, zgodnie z zyczeniem Hawkinsa.

Zakonczyl artykul slowami chlopaka.

Gdy wieczorem wrocil do domu niosac pod pacha egzemplarz porannego wydania, gdzie cala pierwsza strone zajmowal jego artykul, poczul wyczerpanie, ktore bylo czyms wiecej niz brakiem snu. Wslizgnal sie do lozka i przytulil do zony, mimo ze wiedzial, iz ma zamiar go opuscic. Trzasl sie, jakby mial grype, nie mogac znalezc w otaczajacym go swiecie ani krzty ciepla.

Cowart potrzasnal glowa i rozejrzal po swoim gabinecie.

Hawkins juz nie zyl. Gdy konczyl kariere, odbyla sie skromna uroczystosc. Dostal emeryture i rozedma wykonczyla go kaszlem. Cowart wzial udzial w uroczystosciach i klaskal, gdy szef policji wymienial zaslugi detektywa. Zwykl byl odwiedzac detektywa w jego malutkim mieszkaniu w Miami Beach, gdy tylko mogl. Bylo to surowe wnetrze, udekorowane starymi wycinkami z prasy zawierajacymi artykuly napisane przez Cowarta czy przez innych dziennikarzy.

– Pamietaj o zasadach – przypominal mu Hawkins na koniec kazdej wizyty – a jesli nie mozesz zapamietac, co ci powiedzialem o ulicach, ustal sobie wlasne reguly i zyj zgodnie z nimi.

Smiali sie. Pozniej jezdzil do szpitala tak czesto, jak tylko mogl, cichaczem wczesniej wymykajac sie z biura. Jezdzil do detektywa i opowiadali sobie rozne historie, az nadszedl ten ostatni raz, gdy dotarl tam i znalazl Hawkinsa bez przytomnosci, lezacego pod namiotem tlenowym i nie wiedzial, czy detektyw go slyszal, gdy wyszeptal jego imie, ani czy poczul, gdy wzial go za reke. Spedzil przy lozku detektywa bardzo dluga noc i nawet nie zauwazyl, kiedy zycie Hawkinsa ulecialo w ciemnosci. Potem poszedl na pogrzeb wraz z kilkoma starymi policjantami. Byla flaga, trumna, pare slow ksiedza. Hawkins nie mial zony. Nie mial dzieci. Nie bylo lez. Jedynie koszmarne wspomnienia spuszczane do grobu. Cowart zastanawial sie, czy gdy sam umrze, bedzie to wygladalo tak samo.

Ciekawe, co sie stalo z tym dzieciakiem, pomyslal. Pewnie wyszedl z zakladu dla nieletnich i znowu szwenda sie po ulicach. Albo siedzi w celi smierci wraz z autorem listu. Albo juz nie zyje.

Spojrzal na list. To powinno sie ukazac niejako artykul, ale jako wiadomosci codzienne. Powinien przekazac to komus z dzialu miejskiego, zeby sie tym zajeli. Ja juz sie tym nie param. Jestem komentatorem. Pisze z dystansem, jako czlonek rady, ktora glosuje, decyduje i zajmuje stanowisko, zamiast kierowac sie emocjami. Nie posluguje sie wlasnym nazwiskiem.

Na wpol podniosl sie z krzesla, zeby tak wlasnie postapic, i zatrzymal sie.

Niewinny czlowiek.

We wszystkich przestepstwach i procesach, o ktorych pisal, probowal przypomniec sobie jakiegos prawdziwie niewinnego czlowieka. Widzial mase orzeczen o niewinnosci, oskarzen oddalonych z braku dowodow, przegranych spraw z powodu elokwencji obrony lub nieporadnosci oskarzycieli. Ale nie mogl sobie przypomniec nikogo naprawde niewinnego. Spytal kiedys Hawkinsa, czy kiedykolwiek zdarzylo mu sie aresztowac kogos takiego, a tamten wybuchnal smiechem.

– Czlowieka, ktory naprawde tego nie zrobil? Na pewno wiele spraw spieprzylismy, na wolnosci zostalo sporo facetow, ktorzy powinni isc do pudla. Ale zamknac kogos, kto jest zupelnie niewinny? To najgorsze co mogloby sie zdarzyc. Nie wiem, czy moglbym zyc z czyms takim. O nie. To jest jedyny przypadek, jaki naprawde nie pozwolilby mi spac spokojnie.

Wzial list do reki. NIE POPELNILEM. Zastanawial sie, czy ktos nie moze spac spokojnie z powodu Roberta Earla Fergusona.

Poczul goraca struge podniecenia. Pomyslal, ze jesli to prawda… Nie dokonczyl mysli, ale szybko przelknal sline tlamszac nagly przyplyw ambicji.

Cowart przypomnial sobie wywiad, czytany lata wczesniej, o starzejacym sie koszykarzu, ktory w koncu mial zakonczyc dlugotrwala kariere. Czlowiek ten opowiadal o swoich osiagnieciach i porazkach takim tonem, jakby darzyl je rodzajem jednakowego, powsciagliwego szacunku. Zapytano go, dlaczego w koncu zdecydowal sie odejsc, i zaczal mowic o rodzinie i dzieciach, o potrzebie odsuniecia od siebie gry z czasow dziecinnych i kontynuowania zycia. Potem zaczal mowic o swoich nogach, jakby nie byly po prostu czescia ciala, ale dobrymi, starymi przyjaciolmi. Powiedzial, ze juz nie potrafi tak skakac jak niegdys, ze gdy zbiera sie, zeby wystrzelic w strone kosza, miesnie nog, ktore niegdys wybijaly go z taka latwoscia, jecza ze starosci i bolu, blagajac, zeby przestal. I powiedzial, ze bez wspolpracy nog dalsza gra nie ma sensu. Po czym rozegral swoj ostatni mecz i bez wysilku zdobyl trzydziesci osiem punktow – biegal, zwodzil i doskakiwal ponad kosz, jak lata wczesniej. Jakby cialo dalo temu czlowiekowi jeszcze jedna mozliwosc pozostawienia u ludzi niewypowiedzianego wrazenia. Cowart uwazal, ze to samo dotyczy pracy reporterskiej; ze potrzeba do niej tej mlodosci, ktora nie wie co to zmeczenie, tej woli, ktora pozwala zapomniec o potrzebie snu, o glodzie, o milosci, i skupic sie wylacznie na sledzonym watku. Nogi niektorych reporterow niosly ich dalej i wyzej niz innych, ktorzy potrzebowali odpoczynku.

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×