wcisnal Andrzejowi kilka banknotow. — Daj Ottonowi jakis koszyk i powiedz, co ma kupic, on pojdzie.
— Czekaj, czekaj, nie tak predko. — Andrzej zaprowadzil ich do stolowego. Gdy stukaly obcasy, schylaly sie przylizane fryzury i rozbrzmiewaly wojskowe komplementy, Andrzej odciagnal Izie i, nie pozwalajac mu sie opamietac, przeszukal mu kieszenie, czego Izia chyba nawet nie zauwazyl — bronil sie slabo i przez caly czas wyrywal sie, zeby dokonczyc dowcip. Zabierajac wszystko, co udalo mu sie znalezc, Andrzej odszedl na bok i zaczal liczyc zdobycz. Nie bylo tego zbyt duzo, ale i niemalo. Obejrzal sie. Selma caly czas siedziala na stole, majtala nogami i smiala sie. Melancholia zniknela. Fritz przypalal jej papierosa, Izia, dlawiac sie i pogwizdujac, szykowal nowy dowcip, Otto, czerwony z przejecia i niepewny swoich manier, ruszal wielkimi uszami, stojac na bacznosc posrodku pokoju.
— Obejda sie bez ciebie…
Andrzej wzial go za rekaw i pociagnal do kuchni. Otto nie sprzeciwial sie, byl chyba nawet zadowolony. Gdy tylko znalazl sie w kuchni, od razu zaczal dzialac. Wzial od Andrzeja koszyk na warzywa, wytrzasnal z niego smieci do wiadra (Andrzejowi nigdy nie przyszloby to do glowy), szybko i zrecznie wyscielil dno starymi gazetami, blyskawicznie znalazl kobialke, ktora Andrzej zgubil w zeszlym miesiacu, ze slowami „Moze bedzie sos pomidorowy…” wlozyl do koszyka sloik po kompocie (przedtem go oplukal), na wszelki wypadek wetknal kilka zlozonych gazet („A moze nie beda mieli w co zapakowac…”). Cala praca Andrzeja ograniczyla sie do przelozenia pieniedzy z kieszeni do kieszeni, niecierpliwego przestepowania z nogi na noge i smetnego:
— No juz dobrze… Starczy… Chodzmy juz…
— To ty tez idziesz? — zdziwil sie z szacunkiem Otto, konczac przygotowania.
— Tak, a co?
— Moge isc sam.
— Sam, sam…We dwoch bedzie szybciej. Ty staniesz przy ladzie, a ja pojde do kasy…
— No tak — zgodzil sie Otto. — Tak. Oczywiscie.
Wyszli kuchennym wyjsciem. Na schodach przestraszyli pawiana — biedak wylecial przez okno, nawet sie o niego przestraszyli, ale nic mu sie nie stalo — wisial na schodkach pozarowych i szczerzyl zeby.
— Trzeba by mu dac jakies resztki — powiedzial Andrzej w zadumie. — U mnie w domu resztek starczy dla calego stada.
— Isc przyniesc? — zaoferowal sie Otto.
Andrzej tylko na niego popatrzyl, powiedzial „Spocznij!” i poszedl dalej. Na schodach juz smierdzialo. Zreszta zawsze tu smierdzialo, ale teraz pojawil sie nowy odcien odoru. Schodzac pietro nizej, znalezli jego zrodlo, i to nawet niejedno.
— Tak, Wan bedzie mial sie czym zajac — odezwal sie Andrzej. — Nie daj Boze zostac teraz dozorca. Ty co teraz robisz?
— Jestem towarzyszem ministra — smetnie odpowiedzial Otto. — Juz trzeci dzien.
— Jakiego ministra? — zainteresowal sie Andrzej.
— Tego… wyksztalcenia zawodowego.
— Ciezko?
— Nic nie rozumiem — powiedzial przygnebiony Otto. — Strasznie duzo papierow, rozkazy, sprawozdania… kosztorysy, budzety… U nas nikt nic nie rozumie. Wszyscy biegaja, pytaja… Czekaj, dokad idziesz?
— Do sklepu.
— Nie. Chodzmy do Hoffstattera. U niego jest taniej, a poza tym w koncu to Niemiec…
Poszli. Hoffstatter mial na rogu Glownej i Staroperskiego cos posredniego pomiedzy warzywniakiem i sklepem spozywczym. Andrzej byl tutaj pare razy i za kazdym razem odchodzil jak niepyszny: u Hoffstattera towaru bylo malo, a w dodatku sprzedawca sam wybieral klientow.
Sklep byl pusty, na polkach w rownych rzedach staly jednakowe puszki z rozowym chrzanem. Andrzej wszedl pierwszy i Hoffstatter, podnoszac znad kasy obrzmiala blada twarz, powiedzial: „Zamykam”. Ale w tym momencie podszedl Otto, ktory zaczepil koszykiem o klamke, i blada twarz rozplynela sie w usmiechu. Zanikniecie zostalo, oczywiscie, odlozone. Otto i Hoffstatter skryli sie we wnetrzu sklepu, gdzie zaskrzypialy i zaszuraly przesuwane skrzynki, zabebnily przesypywane ziemniaki, dzwieknelo napelniane szklo, zabrzmialy przytlumione glosy…
Andrzej z nudow rozgladal sie po sklepie. Tak, prywatny interes pana Hoffstattera wygladal zalosnie. Waga nie przeszla odpowiedniej kontroli, z warunkami sanitarnymi tez nie bylo najlepiej. Zreszta co mnie to obchodzi, pomyslal Andrzej. Gdy wszystko bedzie juz urzadzone jak nalezy, tacy jak Hoffstatter po prostu znikna. Mozna nawet powiedziec, ze juz teraz prawie ich nie ma. W kazdym razie i nie sa w stanie obsluzyc kazdego klienta. Ale sie zamaskowal, chrzanu i wszedzie nastawial. Mozna by napuscic na niego Kensiego — czarny rynek bedzie tu urzadzal, nacjonalista parszywy. „Tylko dla Niemcow…”
Otto wyjrzal z glebi sklepu i zaszeptal:
— Pieniadze, szybko!
Andrzej pospiesznie podal mu zmiete banknoty. Otto, rownie spiesznie, odliczyl kilka sztuk, reszte oddal Andrzejowi i znowu zniknal. Po minucie zjawil sie z powrotem, z rekami obciazonymi pelna kobialka i pelnym koszykiem. Z tylu zamajaczyla ksiezycowa fizjonomia Hoffstattera. Otto pocil sie obficie i nie przestawal usmiechac, a Hoffstatter dobrodusznie powtarzal:
— Przychodzcie, przychodzcie, mlodzi ludzie, zawsze do uslug, zawsze do uslug prawdziwych Niemcow… A panu Heigerowi przekazcie specjalne pozdrowienia… W przyszlym tygodniu obiecano mi przywiezc troche swininy. Prosze powiedziec panu Heigerowi, ze odloze dla niego ze trzy kilo…
— Tak jest, panie Hoffstatter — odpowiadal Otto. — Wszystko przekaze, prosze sie nie niepokoic, panie Hoffstatter… I prosze nie zapomniec przekazac serdecznych pozdrowien Elzie… od nas, a zwlaszcza do pana Heigera…
Wykonywali ten duet az do samego progu, gdzie Andrzej wzial od Ottona ciezka kobialke, pelna czystej jedrnej marchwi, pokaznych burakow, cebuli cukrowej, spod ktorych sterczala zalana lakiem szyjka butelki i wylazily rozne selery, pory, kopry i inna pietruszka.
Gdy skrecili za rog, Otto postawil kosz na chodniku, wyciagnal wielka chustke w krate i zaczal wycierac twarz, narzekajac przy tym:
— Poczekaj… Musze odpoczac…Uff…
Andrzej zapalil papierosa i podsunal paczke Ottonowi.
— A gdzie taka marcheweczke sprzedaja? — zapytala przechodzaca kobieta w skorzanym meskim plaszczu.
— Juz nie ma — powiedzial szybko Otto. — Ostatnia wzielismy. Juz zamkniete… Do licha, wykonczyl mnie ten lysy diabel… — poskarzyl sie Andrzejowi. — Czego ja mu tam naplotlem! Fritz mi glowe urwie, jak sie dowie… Juz nawet sam nie wiem, co gadalem…
Andrzej nic nie rozumial, wiec Otto pokrotce przedstawil mu sytuacje.
Pan Hoffstatter, sprzedawca warzyw z Erfurtu, przez cale zycie mial swoje marzenia i przez cale zycie nic mu z nich nie wychodzilo. Gdy w trzydziestym drugim jakis Zyd puscil go z torbami, otwierajac naprzeciwko wielki nowoczesny zieleniak, Hoffstatter poczul sie prawdziwym Niemcem i wstapil do oddzialu szturmowego. W tymze oddziale zrobil kariere. W trzydziestym czwartym osobiscie walil wspomnianego Zyda po mordzie i gdy juz prawie udalo mu sie przejac jego interes, zdemaskowano Rochma i Hoffstattera wyrzucili. A on byl juz wtedy zonaty i mial czarujaca jasnowlosa coreczke Elze. Przez kilka lat jakos tam sie przebijal, potem go zmobilizowali i wyruszyl na podboj Europy. Niestety, pod Dunkierka trafila go bomba wlasnego lotnictwa i spory odlamek utkwil mu w plucach. W ten sposob, zamiast w Paryzu, znalazl sie w wojskowym szpitalu w Dreznie, gdzie przelezal sie do czterdziestego czwartego i juz mial zostac wypisany, gdy nalot alianckich armad w ciagu jednej nocy zrownal Drezno z ziemia. Z przerazenia wypadly mu wszystkie wlosy i, jak wynika z jego opowiadan, troche sfiksowal. Gdy trafil do rodzinnego Erfurtu, najgoretszy okres, kiedy mozna jeszcze bylo zwiac na Zachod, przesiedzial w piwnicy wlasnego domu. Kiedy zdecydowal sie wreszcie wyjsc na bozy swiat, bylo juz po wszystkim. Uzyskal, co prawda, zgode na warzywniak, ale o zadnym rozwijaniu interesu nie bylo mowy. W czterdziestym szostym umarla mu zona. Wtedy, bedac w stanie; umyslowego zamroczenia, posluchal namow Nauczyciela i, nie bardzo rozumiejac, co wlasciwie wybiera, przeniosl sie tutaj z corka. Troche juz przyszedl do siebie, ale chyba jednak czasami podejrzewa, ze trafil do wielkiego specjalistycznego obozu koncentracyjnego gdzies w Azji Sredniej, gdzie zeslali wszystkich Niemcow z Niemiec Wschodnich.
Z jego glowa do tej pory nie wszystko jest w porzadku. Uwielbia prawdziwych Niemcow, jest przekonany, ze