Andrzej ostroznie wzial od niej pudeleczko i ze zdziwieniem zobaczyl, ze to radio.
— A to ci dopiero! — zamruczal. — Czyzby detektorowe?
— A skad ja mam wiedziec? — odebrala mu radio, rozleglo sie chrypienie i smetne wycie. — Nie dziala i tyle. A co, nigdy takiego nie widziales?
Andrzej potrzasnal glowa. Potem powiedzial:
— Tak w ogole to ono nie powinno dzialac. Tutaj i tak jest tylko jedna stacja, transmitowana od razu do sieci.
— O Boze — westchnela Selma. — No i co tu robic? Pudla tez nie ma…
— Jakiego pudla?
— No, telewizora!
— Aa… Tak, to u nas niepredko bedzie.
— Co za nuda!
— Mozna wlaczyc patefon — zaproponowal niesmialo Andrzej. Czul sie niezrecznie. Rzeczywiscie, co to jest — ani radia, ani telewizji, ani kina…
— Patefon? A co to takiego?
— Nie wiesz, co to jest patefon? — zdziwil sie Andrzej. — No, gramofon. Kladziesz plyte…
— A, adapter — powiedziala Selma bez zadnego zainteresowania. — A magnetofonu nie ma?
— I co jeszcze? — zirytowal sie Andrzej. — A co ja jestem, radiowezel, czy co?
— Dziki jakis jestes — oznajmila Selma. — No tak, Rosjanin. No dobrze, gramofonu sobie sluchasz, wodke pewnie pijesz, a poza tym co robisz? Na motorze jezdzisz? A moze motocykla tez nie masz?
Andrzej zdenerwowal sie jeszcze bardziej.
— Nie po to tu przyjechalem, zeby na motorze jezdzic. Jestem tu, zeby pracowac. A ciekawe, co ty masz zamiar tu robic?
— Pracowac przyjechal… — powtorzyla Selma. — Powiedz no, za co cie tlukli na posterunku?
— Nikt mnie nie tlukl na posterunku! Co ty sobie ubzduralas? A w ogole u nas na policji nikogo nie bija, tu nie Szwecja.
Selma gwizdnela.
— No, no — powiedziala drwiaco. — To znaczy, ze mi sie przywidzialo.
Rzucila niedopalek do popielniczki, zapalila nowego papierosa, podniosla sie i jakos tak zabawnie podrygujac, przeszla sie po pokoju.
— A kto tu wczesniej mieszkal? — zapytala, zatrzymujac sie przed ogromnym owalnym portretem liliowej damy z bolonczykiem na kolanach. — Bo u mnie jakis maniak seksualny. Po katach pornografia, na scianach zuzyte prezerwatywy, a w szafie cala kolekcja damskich podwiazek. Trudno dociec, czy to fetyszysta, czy moze minety lubil robic…
— Klamiesz — powiedzial Andrzej, speszony. — Caly czas klamiesz, Selmo Nagel.
— Po co mialabym klamac? — zdziwila sie Selma. — A kto tam mieszkal? Nie wiesz?
— Mer! Tutejszy mer tam mieszkal, rozumiesz?
— A — odparla obojetnie. — Rozumiem.
— Co rozumiesz? — zapytal. — Co ty rozumiesz?! — krzyknal, nakrecajac sie. — Co ty w ogole mozesz z tego zrozumiec!? -umilkl. O tym nie mozna bylo mowic. To trzeba bylo samemu przezyc.
— Ma pewnie pod piecdziesiatke — powiedziala Selma z mina znawczyni. — Starosc za pasem, czlowiek fiola dostaje. Klimakterium! — usmiechnela sie i znowu zaczela ogladac portret z bolonczykiem.
Zapanowalo milczenie. Andrzej z zacisnietymi zebami przezywal wiadomosc o merze. Mer byl postawny, dobrze sie prezentowal, mial wyjatkowo pociagajaca, okolona szlachetna siwizna twarz. Pieknie mowil na spotkaniach aktywu miejskiego — o wstrzemiezliwosci, o sile ducha, o wewnetrznym zapasie moralnosci i odpornosci. A gdy spotykali sie na schodach, zawsze wyciagal wielka, ciepla, sucha reke, aby z niezmienna zyczliwoscia i uprzedzajaca grzecznoscia spytac, czy Andrzejowi nie przeszkadza w nocy stuk jego, mera, maszyny do pisania…
— Nie wierzy! — zawolala nagle Selma Nagel. Okazalo sie, ze nie patrzyla juz na portret, tylko z jakas gniewna ciekawoscia przygladala sie Andrzejowi. — Nie wierzysz, to nie. Tylko ze niedobrze mi sie robi, jak mam to wszystko sprzatac. Nie mozna by tu kogos wynajac, co?
— Wynajac… — tepo powtorzyl Andrzej. — A fige! -powiedzial ze zlosliwa satysfakcja. — Sama posprzatasz. Dla panienek z bialymi raczkami nie ma tu miejsca.
Przez jakis czas patrzyli na siebie z wzajemna wrogoscia. Potem Selma odwrocila oczy i wymamrotala:
— I po cholere ja tu przyjezdzalam! Co ja bede robic?
— Nic takiego — powiedzial Andrzej. Przezwyciezyl swoja antypatie. Trzeba czlowiekowi pomoc. On juz sie tutaj naogladal nowych. Roznych. — To co wszyscy. Pojdziesz na gielde, wypelnisz ksiazeczke, wrzucisz do pudelka… Tam jest zainstalowana maszyna rozdzielajaca. Kim bylas w tamtym swiecie?
— Fordanserka — odpowiedziala Selma.
— Kim?
— No, jak by ci to wyjasnic… Raz, dwa, nozka w bok…
Andrzej znowu zamarl. Klamie, pomyslal. Gada glupoty. Idiote ze mnie robi.
— 1 dobrze zarabialas? — zapytal sarkastycznie.
— Glupi — zabrzmialo to niemal czule. — Tego sie przeciez nie robi dla pieniedzy. Tak jest ciekawiej. Mniej nudno…
— Jak to? — powiedzial Andrzej z gorycza. — Co sobie twoi rodzice mysleli? Przeciez jestes mloda, moglabys sie uczyc…
— Po co? — zapytala Selma.
— Jak to po co? Wyszlabys na ludzi… Zostala inzynierem, nauczycielka… Moglabys wstapic do partii komunistycznej, walczyc o socjalizm…
— O Boze, Boze… — ochryple zaszeptala Selma, jak podcieta padla na fotel i zaslonila twarz rekami. Andrzej przestraszyl sie, a jednoczesnie poczul dume i ogromna odpowiedzialnosc.
— No co ty, co ty… — przysunal sie do niej niezgrabnie. — Co bylo, to bylo. No, juz. Nie denerwuj sie. Moze i dobrze, ze tak wyszlo: tutaj wszystko nadrobisz. Mam mnostwo przyjaciol, sami prawdziwi ludzie… — przypomnial sobie Izie Katzmana i skrzywil sie. — Pomozemy ci. Razem bedziemy walczyc. Roboty jest do diabla i troche! Balagan, rozgardiasz, lajdaki — liczy sie kazdy uczciwy czlowiek. Nie wyobrazasz sobie, ilu lobuzow tu przywialo! Jasne, ze tego nie robie, ale czasem mam ochote zapytac: co cie tu przynioslo, po jaka cholere, komu jestes potrzebny?
Juz mial poklepac dziewczyne po przyjacielsku — ba, nawet po bratersku — po ramieniu, gdy ona, nie odrywajac dloni od twarzy, zapytala:
— To znaczy, ze nie wszyscy sa tacy?
— Jacy?
— Jak ty. Idioci.
— No wiesz!
Andrzej zeskoczyl ze stolu i zaczal krazyc po pokoju. Przeciez to burzujka. Dziwka, i to tutaj. Ciekawi ja, patrzcie panstwo… A jednak szczerosc Selmy mu imponowala. Szczerosc zawsze jest dobra. Twarza w twarz, przez barykade. To nie to, co, powiedzmy, Izia: ani nasz, ani wasz — sliski jak glista i wszedzie sie wcisnie…
Selma zachichotala za jego plecami.
— No i co tak biegasz? — powiedziala. — Nie moja wina, ze z ciebie taki glupek. No, dobra, przepraszam.
Nie zamierzajac dac sie udobruchac, Andrzej przecial dlonia powietrze.
— Ty, Selma, strasznie jestes zaniedbana i duzo potrzeba czasu, zeby doprowadzic cie do porzadku. Nie mysl sobie, ze ja sie obrazilem na ciebie. Z tymi, ktorzy doprowadzili cie do takiego stanu… z tymi moge miec na pienku, ale z toba — nie. Jestes tutaj, to znaczy, ze jestes naszym towarzyszem. Bedziesz dobrze pracowac, zostaniemy przyjaciolmi. A tu trzeba dobrze pracowac. U nas jak w wojsku: nie umiesz — nauczymy, nie chcesz — zmusimy! — Podobaly mu sie wlasne slowa; od razu przypominaly mu sie wystapienia Aloszy Baldiejewa, komsomolskiego przywodcy na wydziale. Zauwazyl, ze Selma w koncu odslonila twarz i patrzy na niego zaciekawiona i przestraszona. Mrugnal do niej z aprobata. — Tak, zmusimy, a cos ty myslala? Do nas na budowe