podskoczyla do podbrodka wielka chrzastkowata grdyka.
— No? — powiedzial Andrzej.
— Nie wiem — odparl ochryple Ciota. — Nic takiego nie pamietam.
Bydle, pomyslal Andrzej. Zwierze.
— Jak panu sie to udaje? — zapytal. — Obrabial pan spozywczy w zaulku Welnianym; kiedy — pamieta pan, z kim — tez pan pamieta. Dobrze. Kawiarnie Drejdusa pan obrabial, kiedy i z kim — pamieta pan doskonale. A o sklepie Hoffstattera pan, nie wiedziec czemu, zapomnial. A przeciez to panska ostatnia sprawa, Blok.
— Ja nic nie wiem, panie sledczy — powiedzial Ciota z obrzydliwym szacunkiem. — Ktos mnie, za przeproszeniem, wrabia. Jak po Drejdusie zesmy z tym skonczyli, jak my, znaczy, wybralismy droge ostatecznej poprawy i pozytecznej pracy, to, znaczy sie, ja juz wiecej nic takiego nie robilem.
— Hoffstatter pana rozpoznal.
— Ja bardzo przepraszam, panie sledczy — teraz w glosie Cioty! wyraznie slychac bylo ironie. — Ale przeciez kazdy wie, ze pan Hoffstatter jest tego… ten… Jemu sie, znaczy, wszystko poplatalo. W sklepie u niego bywalem, to prawda, po kartofle, po cebule… Juz wczesniej zauwazylem, ze z jego glowa nie wszystko jest w porzadku! Gdybym wiedzial, co z tego wyjdzie, przestalbym do niego chodzic a tak to tego…
— Corka Hoffstattera tez pana rozpoznala. To pan grozil jej nozem.
— Nic takiego nie bylo. Cos tam owszem, ale co to, to nie. To ona do mnie z nozem leciala! Przycisnela mnie tam kiedys u nich w spizarni, ledwie sie wyrwalem. Ona jest przeciez szurnieta na tle seksualnym, przed nia mezczyzni z okolicy po katach sie chowaja… — Cioti znowu sie oblizal. — Mowi do mnie: chodz do magazynu, sam sobie mowi, kapuste wybierzesz…
— To juz slyszalem. Niech pan lepiej powtorzy jeszcze raz gdzie pan byl i co pan robil w nocy z dwudziestego czwartego na dwudziesty piaty. Szczegolowo, poczawszy od momentu wlaczenia slonca.
Ciota wniosl oczy do sufitu.
— Znaczy sie, tak — zaczal. — Gdy wlaczyli slonce, siedzialem w piwiarni na rogu Dziewiarskiego i Drugiego i gralem w karty. Potem Jack Liver zaproponowal, zebysmy poszli do innej piwiarni. Poszlismy, a po drodze wstapilismy do Jacka. Chcielismy zabrac jego babe, ale zostalismy tam i zaczelismy pic. Jack nachlal sie, jego kobita polozyla go spac, a mnie wygonila. Poszedlem do domu, a bylem ciezko nagrzany i po drodze wpadlem na jakichs, tez pijanych, nie znam ich, nigdy wczesniej nie widzialem. Tak mnie stlukl ze potem to juz nic wiecej nie pamietam, przecknalem sie rano nad i urwiskiem, ledwo sie doczlapalem do domu. Polozylem sie spac i wtedy po mnie przyszli…
Andrzej przejrzal akta sprawy i znalazl ekspertyze medyczna. Swistek byl juz lekko podniszczony.
— Potwierdza sie tylko to, ze byl pan pijany. Ekspertyza nie stwierdza pobicia. Na panskim ciele nie znaleziono zadnych sladow.
— Znaczy sie, porzadna robota — powiedzial z aprobata Ciota. — Znaczy sie, mieli ponczochy z piaskiem… Do tej pory wszystkie zebra mnie bola… a nie chca mnie odeslac do szpitala. Zdechne tu i bedziecie za to odpowiadac…
— Przez trzy dni nic pana nie bolalo, a jak tylko przedstawili panu akt ekspertyzy, od razu zaczelo bolec…
— Jak to nie bolalo? Tak mnie bolalo, ze juz nie moglem wytrzymac, no to zaczalem sie skarzyc.
— Niech pan przestanie klamac, Blok — powiedzial zmeczonym glosem Andrzej. — Przykro sluchac…
Niedobrze mu bylo przez tego wstretnego typa. Bandyta, gangster, przylapany na goracym uczynku, a nijak nie mozna go podejsc… Doswiadczenia nie mam, ot co. Inni rozwalaja takich blyskawicznie. Ciota zaczal tymczasem zalosnie wzdychac, skrzywil sie, przewrocil oczami i, cicho jeczac, pokrecil sie na krzesle, majac najwyrazniej zamiar jakos sprytnie zemdlec, zeby dali mu wody i odeslali do celi. Andrzej przez szczeliny miedzy palcami z nienawiscia obserwowal te jego obrzydliwe manipulacje. No, dawaj, dawaj, pomyslal. Sprobuj tylko zarzygac podloge, juz ja cie, sukinsynu, zmusze, zebys wszystko bibula wytarl…
Drzwi sie otworzyly i do gabinetu wszedl pewnym krokiem starszy sledczy Fritz Heiger. Spojrzal obojetnie na skulonego Bloka, podszedl do stolu i przysiadl bokiem na dokumentach. Bez pytania wytrzasnal z paczki Andrzeja kilka papierosow, wsunal jednego miedzy zeby, reszte starannie ulozyl w plaskiej srebrnej papierosnicy. Andrzej zapalil zapalke, Fritz zaciagnal sie, podziekowal skinieniem glowy i wydmuchal klab dymu.
— Szef kazal wziac od ciebie sprawe Czarnych Czterdziestonozek — powiedzial polglosem. — Oczywiscie, jesli nie masz nic przeciwko temu. — Jeszcze bardziej sciszyl glos i znaczaco wykrzywil wargi. — Najwidoczniej szef zdrowo oberwal od Glownego Prokuratora. Teraz wszystkich do siebie wzywa i objezdza. Wkrotce dojdzie i do ciebie…
Zaciagnal sie znowu i popatrzyl na Ciote. Ten, jeszcze przed chwila nadstawiajacy gorliwie ucha, o czym szepcze wladza, od razu zwinal sie i zalosnie zajeczal. Fritz zapytal:
— Z tym to juz chyba skonczyles?
Andrzej pokrecil glowa. Bylo mu wstyd. W ciagu ostatniej dekady Fritz juz drugi raz przychodzil odebrac mu sprawe.
— Nie? — zdziwil sie Fritz. Przez kilka sekund przygladal sie Blokowi, po czym zapytal polglosem: — Pozwolisz? — Nie czekajac na odpowiedz, zeskoczyl ze stolu.
Podszedl do przesluchiwanego i pochylil sie nad nim, trzymajac papierosa w wyciagnietej rece.
— Boli? — zapytal ze wspolczuciem.
Blok zajeczal twierdzaco.
— Pic sie chce?
Ciota znowu zajeczal i wyciagnal drzaca reke.
— I palic pewnie tez?
Ciota z niedowierzaniem otworzyl jedno oko.
— Wszystko go, biedaka, boli! — powiedzial glosno Fritz, nie odwracajac sie do Andrzeja. — Przykro patrzec, jak sie czlowiek meczy. I tutaj go boli… i tutaj go boli… i tutaj pewnie tez go boli…
Powtarzajac to na rozne sposoby, Fritz robil krotkie, niezrozumiale ruchy reka. Zalosne jeki Bloka ucichly, zastapily je charczace, jakby zdziwione okrzyki. Zbladl jak papier.
— Wstan, bydlaku! — wrzasnal nieoczekiwanie Fritz i cofnal sie o krok.
Blok natychmiast sie zerwal i wtedy Fritz z calej sily uderzyl go w brzuch. Ciota zgial sie wpol, a Fritz otwarta dlonia z gluchym stukiem uderzyl go od dolu w podbrodek. Bloka odrzucilo do tylu. Przewrocil taboret i upadl na plecy.
— Wstac! — ryknal znowu Fritz.
Ciota, zachlystujac sie i sapiac, pospiesznie probowal wstac z podlogi. Fritz doskoczyl do niego, chwycil za kolnierz i szarpnieciem i postawil na nogi. Twarz Cioty byla juz teraz zupelnie biala, po prostu zielonkawa. Oczy wyszly mu na wierzch i zmetnialy. Lal sie z niego pot.
Andrzej, krzywiac sie z obrzydzenia, opuscil oczy i drzacymi palcami zaczal pospiesznie grzebac w paczce, probujac wyjac papierosa. Cos trzeba bylo zrobic, tylko nie wiadomo bylo co. Z jednej strony metody Fritza byly ohydne i nieludzkie, ale z drugiej — nie mniej ohydny i nieludzki byl ten bandyta, zlodziej, bezczelnie drwiacy z prawa, wrzod na ciele spoleczenstwa…
— Zdaje sie, ze jestes niezadowolony z traktowania? — mowil tymczasem przymilnie Fritz. — Odnosze nawet wrazenie, ze masz zamiar zlozyc skarge. No wiec, nazywam sie Friedrich Heiger. Starszy sledczy Friedrich Heiger…
Andrzej zmusil sie do podniesienia oczu. Ciota stal przegiety do tylu. Fritz, tuz obok, lekko sie nad nim nachylal. Rece mial oparte na bokach.
— Mozesz sie skarzyc, znasz moich aktualnych zwierzchnikow… A wiesz, kto byl wczesniej moim przelozonym? Pewien reichsfuhrer SS Heinrich Himmler! Slyszales to nazwisko? A wiesz, gdzie wczesniej pracowalem? W przedsiebiorstwie zwanym gestapo! A wiesz, z czego tam zaslynalem?…
Zadzwonil telefon i Andrzej podniosl sluchawke.
— Sledczy Woronin, slucham — wykrztusil przez zeby.
— Martinelli — odezwal sie gluchy glos z zadyszka. — Niech pan do mnie przyjdzie. Natychmiast.
Andrzej odlozyl sluchawke. Wiedzial, ze u szefa czeka go kolosalne opieprzanie, ale cieszyl sie, ze moze wyjsc z tego pokoju, jak najdalej od nieprzytomnych oczu Cioty, od okrutnie wysunietej szczeki Fritza, od gestniejacej atmosfery katowni. I po co on to… gestapo, Himmler…
— Szef wzywa mnie do siebie — powiedzial nieswoim, skrzypiacym glosem, machinalnie wysunal szuflade i