zaciagnac wampira, miescilo sie na koncu parkingu, tam gdzie galezie drzew zwisaly nisko nad samochodami. Skradalam sie wiec w tamtym kierunku, usilujac poruszac sie szybko i cicho.
Co kilka sekund zatrzymywalam sie i nadsluchiwalam. Wkrotce dotarl do mnie jek i sciszone glosy. Przecisnelam sie miedzy samochodami i zobaczylam wszystkich troje dokladnie tam, gdzie sie ich spodziewalam. Wampir lezal na ziemi na plecach, twarz mial wykrzywiona z powodu straszliwego bolu, a blyszczacy lancuch wiezil jego przeguby i kostki. Srebro! Dwie male fiolki z krwia lezaly juz na ziemi, u stop Denise. Dostrzeglam, ze Rattrayowa mocuje do igly nowa probowke prozniowa. Opaska uciskowa wbijala sie wampirowi okrutnie w ramie nad lokciem.
Osuszacze stali odwroceni do mnie plecami, wampir zas jeszcze mnie nie dostrzegl. Poluznilam zwiniety lancuch, totez prawie metr wisial teraz swobodnie. „Kogo zaatakowac najpierw?” – zastanowilam sie. Oboje Rattrayowie byli mali, ale niebezpieczni.
Przypomnialam sobie pogardliwe spojrzenie wychodzacego Macka i fakt, ze nigdy nie dal mi napiwku. Tak, Mack bedzie pierwszy.
Nigdy wczesniej tak naprawde z nikim sie nie bilam i odkrylam obecnie, ze ciesze sie spodziewana walka.
Wyskoczylam zza czyjegos pikapa, rozhustalam lancuch i przejechalam nim po grzbiecie kleczacego obok ofiary Macka. Mezczyzna wrzasnal i zerwal sie na rowne nogi. Denise lypnela na nas zlowrogo, po czym zabrala sie za zatykanie trzeciej fiolki. Mack siegnal do buta, a gdy podniosl reke, cos w niej lsnilo. Przelknelam sline. Mack mial noz.
– No, no, no – mruknelam i poslalam mu usmieszek.
– Ty stuknieta suko! – wrzasnal. Sadzac z jego tonu, rowniez znajdowal przyjemnosc w naszej potyczce. Bylam zbyt przejeta, by zablokowac naplyw jego mysli totez swietnie wiedzialam, co zamierza mi zrobic i fakt ten naprawde mnie rozzloscil. Ruszylam ku przeciwnikowi, pragnac zranic go jak najmocniej. Niestety, Mack byl przygotowany i skoczyl do przodu z nozem, gdy ja jeszcze wprawialam lancuch w ruch. Noz na szczescie chybil, ledwie muskajac moje ramie. Szarpnelam lancuchem, ktory niczym czula kochanka otoczyl chuda szyje Rattraya. Triumfalny krzyk mezczyzny predko zamienil sie w gulgotanie. Mack upuscil noz i zacisnal obie rece na ogniwach lancucha. Tracac powietrze, upadl kolanami na betonowy chodnik, wyszarpujac mi przy okazji lancuch z dloni.
Coz, stracilam wiec lancuch Jasona. Blyskawicznie schylilam sie jednak i siegnelam po noz Rattraya, udajac, ze wiem, jak nalezy go uzyc. Tymczasem ruszyla ku mnie Denise. W swiatlach i cieniach parkingu przypominala rozczochrana wiedzme.
Widzac w moim reku noz meza, zatrzymala sie w pol kroku. Klela i pomstowala, wykrzykujac straszne rzeczy. Czekalam, az sie zmeczy, po czym syknelam.
– Wynocha. Ale to juz!
Kobieta z nienawiscia wpatrzyla sie w moja twarz. Sprobowala zagarnac fiolki z krwia, ale warknelam, kazac jej je zostawic. Pociagnela zatem Macka do pionu. Mezczyzna nadal sie dusil, gulgotal i trzymal za lancuch. Denise niezdarnie zaciagnela go do ich samochodu, po czym wepchnela na siedzenie pasazera. Wyszarpnela z kieszeni kluczyki i osunela sie za kierownice.
Odglos uruchamianego silnika uprzytomnil mi nagle, ze Szczury maja teraz inna bron. Szybciej niz kiedykolwiek w zyciu nachylilam sie i szepnelam wampirowi do ucha:
– Wstawaj! – Zlapalam go pod ramiona i z calych sil szarpnelam w gore. Nieszczesnik zrozumial mnie, napial miesnie nog i pozwolil sie ciagnac. Gdy z rykiem nadjechal ku nam czerwony samochod, znalezlismy sie juz w rzedzie pierwszych drzew. Denise chybila o niecaly metr, musiala bowiem zboczyc, by nie wjechac w sosne. Pozniej uslyszalam, ze glosny warkot silnika auta Szczurow cichnie w oddali. – Och, swietnie – sapnelam, po czym kleknelam obok wampira, poniewaz ugiely sie pode mna kolana. Przez chwile oddychalam ciezko i zbieralam sily. Wampir poruszyl sie lekko. Przypatrzylam mu sie uwaznie. Ku swojemu przerazeniu dostrzeglam smugi dymu wznoszace sie z jego przegubow, w miejscach, gdzie dotykalo ich srebro. – Och, moj biedaku – jeknelam. Wsciekalam sie na siebie, ze nie zatroszczylam sie o niego natychmiast. Nadal probujac zlapac oddech, zaczelam rozwijac cienkie paski srebra, ktore wydawaly sie stanowic czesci jednego bardzo dlugiego lancucha. – Biedne malenstwo – szeptalam, wcale wowczas nie myslac, jak absurdalnie brzmia te slowa. Mam zwinne palce, dosc predko wiec uwolnilam nadgarstki nieszczesnika.
Zadalam sobie pytanie, w jaki sposob Szczurom udalo sie tak latwo go podejsc. Wyobrazajac sobie te scenke, poczulam na policzkach rumieniec.
Wampir otoczyl sobie ramionami piers, ja zas zabralam sie za uwalnianie ze srebra jego kostek. Nogi nieumarlego wygladaly lepiej, gdyz Rattrayowie nie owineli golego ciala, lecz nogawki dzinsow.
– Przepraszam, ze zjawilam sie tak pozno – oznajmilam ze szczerym smutkiem w glosie. – Poczujesz sie lepiej za minutke, prawda?…Chcesz, zebym odeszla?
– Nie. – Poczulam sie mile polechtana, w tym momencie jednak dodal: – Moga powrocic, a ja jeszcze nie mam sily walczyc. – Jego chlodny glos byl nieco chropawy, lecz nie bylam pewna, czy slysze w nim rzeczywiscie sapanie.
Zrobilam kwasna mine, a kiedy wampir odzyskiwal sily, zaczelam sie bacznie rozgladac. Usiadlam plecami do niego, dajac mu nieco prywatnosci. Wiem, jak nieprzyjemnie czuje sie cierpiaca osoba, gdy ktos sie na nia gapi. Przykucnelam na chodniku i obserwowalam parking. Kilka samochodow odjechalo, inne przyjechaly, zaden wszakze nie dotarl do naszego konca przy lesie. Z ruchu powietrza wokol siebie wywnioskowalam nagle, ze wampir usiadl prosto.
Nie odezwal sie. Obrocilam glowe w lewo, by mu sie przypatrzec. Byl blizej mnie, niz sadzilam. Jego duze ciemne oczy wpijaly sie w moje. Kly schowal, co mnie troche rozczarowalo.
– Dziekuje – powiedzial dretwo.
Wcale wiec nie przejal sie faktem, ze uratowala go kobieta. Typowy facet.
Skoro okazywal mi tak niewiele wdziecznosci, uznalam, ze tez moge sie zachowac nieuprzejmie i postanowilam podsluchac jego mysli.
Otworzylam calkowicie umysl… i nie uslyszalam… nic.
– Och – powiedzialam, slyszac we wlasnym glosie szok. – Nie slysze cie – dodalam bezwiednie, zupelnie nad soba nie panujac.
– Dziekuje! – powtorzyl wampir glosniej, poruszajac przesadnie wargami.
– Nie, nie o to mi chodzi… Slysze, co mowisz, tyle ze… – I w tym momencie z podniecenia zrobilam cos, czego normalnie nigdy bym nie zrobila, poniewaz takie posuniecie bylo bezczelne i zbyt osobiste, a poza tym ujawnialo fakt mojego „uposledzenia”…A jednak odwrocilam sie do wampira, polozylam rece po obu bokach jego bialej twarzy i przypatrzylam mu sie uwaznie. Skupilam cala swoja energie. I nic! Czulam sie, jakbym dotad przez caly czas musiala sluchac radia, rownoczesnie wielu stacji, ktorych nawet nie trzeba bylo wybierac… A teraz nastawiam odbiornik na pewna dlugosc fali i… nieoczekiwanie nie slysze nic.
Bylo mi jak w niebie.
Oczy wampira przez moment rozszerzaly sie i ciemnialy, on sam wszakze zachowal calkowite milczenie.
– Och, przepraszam cie – baknelam straszliwie zaklopotana. Oderwalam rece od jego twarzy i zapatrzylam sie na parking. Zaczelam cos paplac o Macku i Denise, caly czas myslac, jak cudownie byloby miec towarzysza, ktorego nie moge uslyszec, poki nie zdecyduje sie odezwac na glos. Jakiez piekne bylo jego milczenie. -…Wiec uznalam – ciagnelam – ze lepiej wyjde i zobacze, czy dobrze sie miewasz – podsumowalam, nie pamietajac, co mu wczesniej mowilam.
– Przyszlas tu mnie uratowac. Postapilas bardzo odwaznie – oswiadczyl glosem tak uwodzicielskim, ze DeeAnne na moim miejscu wyskoczylaby chyba ze swoich czerwonych nylonowych majtek.
– Przestan – mruknelam zgryzliwym tonem. Odnioslam wrazenie, ze z lomotem runelam na ziemie z chmur.
Przez kilka sekund spogladal na mnie ze zdumieniem, pozniej jego blada twarz ponownie zobojetniala.
– Nie boisz sie przebywac sam na sam z glodnym wampirem?
Wychwycilam jakas grozna nute pod tym pozornie zartobliwym pytaniem.
– Wcale nie.
– Wychodzisz z zalozenia, ze skoro przybylas mi z pomoca, jestes bezpieczna? Sadzisz, ze po tych wszystkich latach zywie jeszcze chocby uncje sentymentalnych uczuc? Wampiry czesto zwracaja sie przeciw osobom, ktore im ufaja. Wiesz przeciez, ze nie ma w nas cech ludzkich.
– Wielu ludzi rowniez obraca sie przeciwko tym, ktorzy im ufaja – stwierdzilam. Czasem potrafie myslec praktycznie. – Nie jestem kompletna idiotka – dodalam. Podnioslam reke i pokrecilam glowa. W czasie kiedy