przynajmniej dwa dni.

– Wydawalo mi sie… – zaczal, wzruszajac ramionami.

– Jakie tajniki zglebiles do tej pory? – spytal Derry. Siedzial z nogami zarzuconymi na biurko. We wtorki w niedzielnym pismie nie bylo nic do roboty.

– Rodzine Ronceyow. Tomcia Palucha – odparlem. Derry prychnal pogardliwie.

– Przedterminowy faworyt.

– Bedziesz go polecal? – spytalem z zainteresowaniem.

– Raczej nie. Wprawdzie wygral kilka gonitw, ale nie pokonal zadnego konia z klasa.

– Bert bardzo go zachwalal. Napisal niezwykle wymowny artykul, zeby chwytac okazje, zanim nie zmniejszy sie rozpietosc stawek. Napisal go w zeszly czwartek. Chyba tuz po opublikowaniu w kalendarzu wyscigow terminu tego handicapu. Artykul ukazal sie w jego gazecie juz w piatek. Roncey pokazal mi wycinek. Powiedzial, ze Bert zadzwonil do niego po pijanemu.

Jan Lukasz westchnal.

– To przesadza sprawe. Skoro Bert go typowal, to ja nie mam zamiaru oswiadczyl stanowczo Derry.

– A to dlaczego?

– Bo konie, ktore mocno typowal Bert na dlugo przed gonitwa, prawie nigdy nie stawaly pozniej na starcie.

Jan Lukasz wyciagnal szyje, az sciegna nabrzmialy mu jak postronki, i pomasowal wypukla grdyke.

– Zawsze istnieje takie ryzyko – powiedzial. – Moze sie zdarzyc kazdemu.

– Mowisz to serio? – spytalem Derry’ego.

– Jak najbardziej. Wspolczuje ci z powodu tego artykulu dla „Lakmusa” i tak dalej – powiedzial z usmiechem – ale przewiduje, ze mniej wiecej wtedy, kiedy go opublikuja, okaze sie, ze Tomcio Paluch zostal wycofany z Pucharu Latarnika.

Bawil sie beztrosko gumka recepturka, a Jan Lukasz kartkowal w roztargnieniu jakies papiery. Ani jeden, ani drugi nie poczul dreszczu, jaki przebiegl mi po plecach.

– Derry, jestes tego pewien? – spytalem.

– Czego?

– Ze Bert zawsze typowal w duzych gonitwach konie, ktore potem nie startowaly.

Derry pstryknal dwa razy gumka.

– Scislej mowiac, jezeli zalezy ci na scislosci, to wytypowal wiecej takich koni niz ktokolwiek inny na tej ulicy i pod tym wzgledem osiagnal szczyty, lub jesli wolisz, doly, a w kazdym razie byl w tym konsekwentny przez caly zeszly rok. Robil wielki szum wokol konia, zalecal wszystkim natychmiast go obstawiac, a potem bach! – na dzien, dwa przed gonitwa skreslano go z listy startowej.

– Nie zauwazylem – - rzekl Jan Lukasz takim tonem, jak gdyby nie moglo sie to zdarzyc bez jego wiedzy i zgody.

Derry wzruszyl ramionami.

– Ale tak wlasnie bylo – powiedzial. – A jezeli chcesz sie dowiedziec czegos rownie niepotrzebnego na temat tego nadetego Cannersleya z „Sunday Hemisphere”, to ma on dziwny zwyczaj typowania wylacznie koni, ktorych imiona zaczynaja sie na te sama litere, co jego nazwisko. Widocznie cierpi na manie wielkosci.

– Nabierasz nas – rzekl Jan Lukasz.

– Wcale nie – odparl Derry, potrzasajac glowa. – Nie mysl, ze ja tu tylko siedze i nic nie dostrzegam. Przeciez czytam gazety.

– Pojde po maszyne – powiedzialem nagle.

– A gdzie ja masz?

– Oddalem do czyszczenia – rzucilem przez ramie w drodze do drzwi.

Tym razem maszyna byla gotowa. Odebralem ja i poszedlem dalej ulica, do gazety Berta. Wjechalem winda na jego pietro. Przeszedlem przez ruchliwy dzial redakcji sportowej. Zatrzymalem sie przed biurkiem zastepcy kierownika dzialu sportowego, bywalca wyscigow i starego znajomego z baru.

– Ty! Mozna wiedziec, co sprowadza do nas konkurencje?

– Bert Checkov – odparlem krotko.

Porozmawialismy o nim przez chwile. Zastepca kierownika cos przede mna ukrywal. Zdradzaly go niewyrazne miny, zawisajace w powietrzu gesty, nieskutecznie tuszowane zaklopotanie. Mowil, ze jest wstrzasniety, zdruzgotany, strasznie przygnebiony smiercia Berta. Mowil, ze wszystkim bedzie go brak, jego brak odczuje gazeta, ze jego smierc to dla wszystkich wielka strata. Klamal jak z nut.

Nie dociekalem dlaczego. Spytalem ostroznie, czy moglbym zajrzec do ksiazki wycinkow Berta, bo bardzo chcialbym przypomniec sobie kilka jego artykulow.

Zastepca kierownika dzialu sportowego odparl uprzejmie, ze nie mam sie czego uczyc od Berta Checkova, a na dobra sprawe od nikogo, ale zajrzec, oczywiscie, moge, i zajal sie znow swoja robota. Przejrzalem polki z aktami stojace z boku pod sciana i w koncu znalazlem trzy bruliony z papieru pakowego z wklejonymi wycinkami artykulow Berta.

Wyjalem maszyne z walizeczki i odstawilem ja na nie rzucajaca sie w oczy polke. Trzy bruliony z wycinkami trafily do walizeczki, chociaz musialem ja scisnac, zeby sie zamknela, po czym, nie zatrzymywany przez nikogo, wyszedlem z budynku z przemyconym towarem.

Jan Lukasz i Derry wybaluszyli oczy na bruliony z wycinkami.

– Do licha! Jak je stamtad wyniosles? I do czego sa ci potrzebne? – spytal Derry.

– Derry bedzie mogl teraz przystapic do udowodnienia, ze Bert zawsze typowal w duzych gonitwach nie startujace konie.

– Zwariowales – powiedzial z niedowierzaniem Jan Lukasz.

– Nie – zaprzeczylem z ubolewaniem. – Jezeli mam racje, to „Fama” jest o krok od odkrycia skandalu w rodzaju tych, na jakich zerujemy. Naklad naszej gazety eksploduje. A wszystko dzieki dzialowi sportowemu.

Zainteresowanie Jana Lukasza skoczylo raptownie od zera do maksimum.

– No, to nie trac czasu, Derry. Jak Ty mowi, ze jest w tym skandal, to tak musi byc.

Derry popatrzyl na mnie z ukosa.

– Nasz pies od trufli znow chwycil trop, co? – spytal.

Zdjal nogi z biurka i z rezygnacja zabral sie do porownywania przepowiedni Berta z tym, co sie zdarzylo naprawde. Wyciagal coraz to nowe programy, roczniki i kalendarze wyscigow, a sporzadzana przez niego lista stopniowo sie wydluzala.

– Gotowe – oznajmil wreszcie. – Prosze bardzo, tak jak mowilem. Te bruliony obejmuja ostatnie trzy lata. Jeszcze poltora roku temu typowal konie, ktore pozniej wystartowaly lub nie wystartowaly, mniej wiecej w tych samych proporcjach co reszta z nas, biednych patalachow. A potem zaczal nagle na potege typowac konie, ktore w dniu wyscigu nie stawaly na starcie. I zawsze w duzych gonitwach, na ktore przyjmuje sie przedterminowe zaklady. – Na jego twarzy malowalo sie zaskoczenie. – Jest dla mnie jasne, ze nie moze to byc zwykly przypadek. Ale nie widze w tym sensu.

– Ty? – zagadnal mnie Jan Lukasz.

– Ktos tym manipulowal – odparlem, wzruszajac ramionami.

– Nie Bert – powiedzial tonem, ktory zdradzal, ze odrzuca taka ewentualnosc.

– Odniose te bruliony, zanim spostrzega, ze ich nie ma – powiedzialem pakujac je z powrotem do walizeczki.

– Ty! – wykrzyknal z irytacja Jan Lukasz.

– Powiem ci wiecej, jak wroce – odparlem.

W redakcji Berta nikt mnie nie zdemaskowal. Odstawilem bruliony na miejsce, odzyskalem swoja maszyne i podziekowalem zastepcy szefa dzialu sportowego za uprzejmosc.

– Jeszcze tu jestes? Myslalem, ze wyszedles – powiedzial i skinal mi przyjaznie reka. – Zawsze do uslug.

– No i co – odezwal sie zaczepnie Jan Lukasz, kiedy wrocilem do „Famy”. – Nie uwierze, ze Bert Checkov bral udzial w jakichs kantach.

– Zaprzedal dusze – powiedzialem prosto z mostu. – Zrobil to, co mi odradzal.

– Bzdury.

– Sprzedal swoja rubryke. Pisal co mu kazano.

– Nie Bert. Przeciez to byl dziennikarz i to ze starej gwardii.

Вы читаете Platne Przed Gonitwa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×