okragla, ogorzala twarza wygladal na wesolego, prostego chlopaka.

– Dzien dobry – powiedzial. – Szuka pan kogos?

Glos mial beztroski naznaczony miejscowa wymowa.

– Pana Ronceya.

– Ujezdza konie. Radze przyjsc pozniej.

– Ile mu to zajmie?

– Jakas godzine – odparl, wzruszajac ramionami.

– Wobec tego zaczekam, jesli mozna – powiedzialem, wskazujac swoja furgonetke.

– Jak panu wygodniej.

Zrobil kilka krokow w strone domu, po czym zatrzymal sie i zawrocil.

– Ej, a czy pan przypadkiem nie jest tym facetem, ktory dzwonil?

– Jakim facetem?

– Jamesem Tyronem?

– Zgadza sie.

– No to czemu, do diabla, nic pan nie mowi? Myslalem, ze pan przejezdny… prosze do domu. Zje pan sniadanie?

– Sniadanie? Usmiechnal sie.

– Tak. Wiem, ze dochodzi jedenasta. Ale ja wstaje przed szosta. O tej porze jestem znow glodny.

Wprowadzil mnie do domu przez tylne drzwi, zignorowal cieknace mieso i wzmocnil won gumiakow czlapiac przez kuchnie do drugich drzwi, ktore nastepnie otworzyl.

– Mamo? – krzyknal. – Mamo!… Gdzies tu jest – powiedzial wzruszajac ramionami i zawracajac. – Niewazne. Zje pan jajecznicy?

Podziekowalem, ale kiedy wyciagnal gigantyczna patelnie i wrzucil do niej fure boczku, zmienilem zdanie.

– A pan zaparzy kawe – polecil, wskazujac reka. Kubki, zmielona kawa, cukier, mleko, czajnik i lyzeczki staly razem na lawie kolo zlewu.

– Mama wspaniale sie organizuje – wyjasnil z wesolym usmiechem.

Usmazyl fachowo szesc jaj i rozlozyl je po rowno na dwa talerze, dokladajac z boku po pajdzie swiezego bialego chleba.

Usiedlismy przy kuchennym stole i nie pamietam, kiedy ostatnim razem tak mi cos smakowalo. Chlopak zjadl z apetytem, popil kawa, a potem odsunal od siebie talerz i zapalil papierosa.

– Na imie mi Peter – przedstawil sie. – Zwykle nie jest u nas tak cicho, ale dzieciaki w szkole, a Pat z tata.

– Pat?

– Moj brat. Jedyny dzokej w rodzinie, chociaz startuje przewaznie w przelajach. Pewno pan o nim nie slyszal.

– Niestety, nie.

– Czytuje panska rubryke. Prawie co tydzien.

– Bardzo mi milo.

Palac papierosa przygladal mi sie, kiedy konczylem jesc.

– Niewiele pan mowi, jak na dziennikarza – rzekl.

– Za to duzo slucham – odparlem.

– Slusznie – powiedzial z usmiechem.

– Wobec tego prosze mi opowiedziec o Tomciu Paluchu.

– Zle pan trafil. Z tym musi sie pan zwrocic do taty albo Pata. Maja hopla na punkcie koni. Ja tu tylko prowadze gospodarstwo.

Nie spuszczal oka z mojej twarzy, chyba po to, zeby wyczytac w niej zaskoczenie, bo pomimo ze niemal dorownywal mi wzrostem, to jednak byl jeszcze bardzo mlody. Ile pan ma lat? Szesnascie? – sprobowalem zgadnac.

– Owszem. – Prychnal z gorycza. – Ale to prozny wysilek, zwyczajnie strata czasu.

– Dlaczego?

– Dlaczego? – powtorzyl. – Ano przez te cholerna autostrade. Juz prawie skonczyli te trzypasmowa cholere, a biegnie zaraz tam, po drugiej stronie naszych dziesieciu akrow. – Wskazal okno reka, w ktorej trzymal papierosa. – Tata az sie caly trzesie, bo nie wie czy Tomcio Paluch wytrzyma to nerwowo, kiedy zaczna tam huczec te wielkie ciezarowy. Od dwoch lat probuje sprzedac gospodarstwo, ale nikt go nie chce. I trudno miec o to do ludzi pretensje, no nie? – Na chwile sposepnial. – A poza tym, widzi pan, nigdy nie wiadomo, kiedy znow capna nam kawalek ziemi, juz zabrali piecdziesiat akrow, a to nie zacheca do prowadzenia gospodarstwa jak nalezy, prawda?

– No chyba.

– Gadali, ze zburza nasz dom – ciagnal. – Ze niby stoi w takim miejscu, ktore nadaje sie idealnie na stacje obslugi, restauracje, wielki parking i jeszcze jedna szose do Bishops Stratford. Z tej autostrady cieszy sie tylko moj brat Tony, bo chce byc kierowca rajdowym. Ma jedenascie lat. To maniak.

Dobiegl nas zgrzyt i stukot kopyt, ktory rozlegal sie coraz blizej. Wstalismy obaj od stolu i wyszlismy na podworze, przypatrujac sie trzem koniom, ktore kroczyly ciezko po nierownym zwirowanym podjezdzie i po sciagnieciu cugli zatrzymaly sie przed nami. Jezdziec dosiadajacy pierwszego konia zsunal sie z siodla, podal cugle drugiemu i podszedl do nas. Byl to schludny, zylasty mezczyzna po czterdziestce, z bujna czupryna kasztanowatych wlosow i plowymi wasami.

– Pan Tyrone? – spytal.

Skinalem glowa. Mocno i energicznie uscisnal mi dlon, co pasowalo do jego zachowania i glosu, a potem usunal sie na bok, odslaniajac mi widok na konia.

– Tamten gniady to Tomcio Paluch – powiedzial, wskazujac trzeciego konia, ktorego dosiadal mlody czlowiek bardzo podobny do Petera, tyle ze drobniejszy. – A to moj syn Pat.

Ladny kon – powiedzialem nieszczerze. Wlasciciele z reguly oczekiwali pochwal, ale Tomcio Paluch wykazywal na oko tyle wspanialych zalet, co nieoszlifowany diament. Mial pospolity leb, zapadajaca sie lekko szyje osadzona na slabych barkach, w dodatku brzuch gwaltownie zwezajacy sie przy pachwinach. Na swoim podworku wygladal rownie niezgrabnie, jak na torze wyscigowym.

– Ee – parsknal Roncey. – Wcale nie. On jest do wygrywania, a nie do pozowania. Prosze mi nie schlebiac. Nie bierze mnie to.

– Dobrze – powiedzialem spokojnie. – A wiec ma pospolity leb i szyje, kiepskie barki, a to, co jest za siodlem, tez nie piesci oka.

– Teraz to co innego. Wiec jednak zna sie pan na rzeczy. Pat, oprowadz go naokolo podworza.

Pat wykonal polecenie. Tomcio Paluch dreptal wokolo demonstrujac ciezki i niezgrabny chod, ktory niekiedy znamionuje mistrzowska klase. Ten kon, pochodzacy od klaczy czystej krwi z rodu koni przelajowych i ojca, medalowego ogiera, byl wybornym skoczkiem biegajacym z szybkoscia, ktorej wytlumaczenia prozno by szukac w jego rodowodzie. Kiedy niespodziewanie pojawial sie as tej miary, odkrycie jego walorow zabieralo wlascicielowi niemal tyle czasu, co publicznosci. Caly biznes wyscigow konnych, z czego nikt nie zdawal sobie sprawy, byl zorganizowany wbrew przekonaniu, ze szczerozlote talenty konskie moga wyjsc z malych stajni, w ktorych trenerem jest wlasciciel. Tomcio Paluch zdobyl slawe dopiero po trzech sezonach, podczas gdy startujac w barwach duzej modnej prywatnej stajni trafilby na szpalty gazet juz po pierwszym wyscigu.

– Hodowalem go liczac, ze moi synowie beda mieli konia do wyscigow przelajowych – rzekl Roncey. – Wiec przez jeden caly sezon puszczalismy go na przelaje i poza jednym przypadkiem, kiedy Pat sie wycofal, nie przegral ani razu. A w zeszlym roku postanowilismy sprobowac sil w gonitwach przeszkodowych, no i Tomcio Paluch pobiegl i wygral „bieg za lisem” w Cheltenham.

– Tak, pamietam – powiedzialem.

– Wlasnie. No wiec w zeszlym roku wyprobowalismy go w otwartych gonitwach handicapowych, tych pomniejszych…

– I wygral cztery z szesciu – dopowiedzialem za niego.

– Wiedziec to panski zawod. Pat – krzyknal. – Zaprowadz go do boksu. – I dodal zwracajac sie znow do mnie. – Chce pan obejrzec inne konie?

Skinalem glowa i poszlismy przez podworze za Patem z pozostalymi dwoma konmi, a potem skrecilismy za rog, zza ktorego wylonil sie na poczatku Peter.

Вы читаете Platne Przed Gonitwa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×