– Co ja bym bez ciebie zrobila!

Oboje znalismy odpowiedz. Beze mnie spedzilaby reszte zycia w szpitalu, jak wiezien pozbawiony mozliwosci ucieczki. Nie mogla oddychac bez elektrycznej pompy, pomrukujacej u stop jej lozka. Nie mogla sama pokroic sobie jedzenia ani dotrzec o wlasnych silach do lazienki. Elzbieta, moja zona, byla w dziewiecdziesieciu procentach sparalizowana po heinemedinie.

ROZDZIAL TRZECI

Mieszkalismy nad rzedem garazy w zaulku na tylach Grays Inn Road. Jakas spolka budowlana zburzyla niedawno stare domy naprzeciwko, dzieki czemu przynajmniej od czasu do czasu zalewalo nas wieczorne slonce, ale teraz wznosila fundamenty pod blok mieszkalny. Gdyby po jego zbudowaniu otoczyly nas zewszad mury zaciemniajace nam mieszkanie, musialbym szukac innego. Niezbyt mila perspektywa. Przeprowadzalismy sie juz dwukrotnie i zawsze byly z tym trudnosci.

Mieszkalismy dziesiec minut spacerkiem od redakcji „Famy”, zeby skrocic do minimum czas mojej wedrowki do pracy i z powrotem, jak rowniez dlatego, ze pociagi na wyscigi odjezdzaly przewaznie z Londynu. Okazalo sie, ze w Londynie o wiele lepiej jest mieszkac w jakims cichym zakatku, niz przy glownej ulicy. W naszym malym zaulku wszyscy sasiedzi wiedzieli o chorobie Elzbiety, wiec przechodzac pod jej oknem zadzierali glowe do gory i machali do niej reka, a wielu z nich wpadalo na pogawedke i robilo nam zakupy.

Codziennie rano przychodzila pielegniarka rejonowa, zeby robic masaz parowy zapobiegajacy odlezynom, ktory ja powtarzalem wieczorem. Pani Woodward, pielegniarka czesciowo kwalifikowana, lecz bez dyplomu, dyzurowala przy Elzbiecie przez szesc dni w tygodniu, od dziewiatej trzydziesci do szostej po poludniu, a w razie potrzeby zgadzala sie zostac dluzej. Najwiecej trudnosci nastreczalo to, ze Elzbieta nie mogla zostac w mieszkaniu sama nawet na piec minut, ze wzgledu na mozliwosc przerwy w dostawie pradu. Gdyby wysiadlo glowne zrodlo zasilania, moglismy podlaczyc jej respirator do baterii, albo tez obslugiwac go recznie, ale zawsze ktos musial byc na miejscu, zeby zrobic to predko. Pani Woodward byla kobieta w srednim wieku, mila, rzetelna i spokojna, a Elzbieta lubila ja. Byla rowniez bardzo kosztowna, a poniewaz panstwo ubezpieczen spolecznych przymyka swoje kaprawe oczy na niezdolne do samodzielnego zycia zony, nie moglem starac sie chocby o ulge podatkowa z tytulu niezbednych uslug pani Woodward. Musielismy ja zatrudniac, a ona utrzymywala nas w biedzie – oto jak sie sprawy mialy.

W jednym z garazy pod naszym mieszkaniem stala stara furgonetka marki bedford, ktora byla jedynym odpowiednim dla nas srodkiem transportu. Wyposazylem ja wiele lat temu w przenosna kozetke, tak zeby mogla przewiezc Elzbiete, pompe, baterie i cala reszte. Wprawdzie cotygodniowy wyjazd bylby zbyt meczacy, ale od czasu do czasu pozwalalo to Elzbiecie zmienic otoczenie i odetchnac wiejskim powietrzem. Dwukrotnie wybralismy sie nad morze w przyczepie campingowej, ale dla Elzbiety bylo to niewygodne i czula sie nieswojo, a poza tym za kazdym razem padalo, wiec dalismy sobie z tym spokoj. Oswiadczyla, ze wystarczaja jej jednodniowe wycieczki. Chociaz lubila je, to jednak ja wyczerpywaly.

Respirator miala nowoczesny, pancerzowy, tak zwany spiropancerz, a nie starego typu, calkowicie otaczajace cialo zelazne pluco. Spiropancerz przypominal nieco napiersnik zbroi. Przykrywal cala klatke piersiowa, oblamowany byl grubym walkiem z lateksu i przypiety opasujacymi cialo paskami. Oddychanie polegalo wlasciwie na zasysaniu powietrza. Polaczona ze spiropancerzem grubym, elastycznym wezem pompa na zmiane to wytwarzala wewnatrz niego czesciowa proznie, to znow tloczyla powietrze. W fazie prozni klatka piersiowa Elzbiety unosila sie, pozwalajac powietrzu wplynac do pluc. W fazie tloczenia jej piers zapadala sie, wypychajac z pluc zuzyte powietrze.

Spiropancerz, znacznie wygodniejszy i latwiejszy w obsludze niz respirator skrzynkowy, mial tylko jedna wade. Chocbysmy nie wiem jak sie starali i upychali niezliczone szaliki i swetry pomiedzy walek z lateksu a koszule nocna, i tak wciaz jej wialo. Jakos to znosila, o ile powietrze w mieszkaniu bylo cieple. Latem nie mielismy z tym klopotu. Trudno sie jednak dziwic, ze zimne powietrze, ustawicznie owiewajace jej piers, bardzo jej przeszkadzalo. Poza tym chlod ograniczal do zera te niewielka, jaka jej pozostala, zdolnosc wykonywania ruchow lewa reka i nadgarstkiem, a bez nich nie mogla sie obejsc. Rachunki za ogrzewanie placilismy astronomiczne.

W ciagu dziewieciu i pol roku od wyciagniecia jej ze szpitala, nabylismy niemal wszystkie wymyslne aparaty i urzadzenia, jakie tylko wynaleziono. Cale mieszkanie bylo zaslane drutami i bloczkami. Elzbieta mogla czytac ksiazki, zaciagac zaslony, zapalac i gasic swiatlo, radio, telewizor, korzystac z telefonu i pisac listy na maszynie. Wiekszosc tych czynnosci umozliwiala elektryczna magiczna skrzynka o nazwie Possum. Przy pozostalych dzialal system dzwigni uruchamianych musnieciem palca. Nasza ostatnia zdobycz stanowil elektryczny bloczek, ktory podnosil za lokiec lewa reke i przekrecal ja, umozliwiajac Elzbiecie samodzielne spozywanie niektorych potraw, bo inaczej trzeba ja bylo karmic lyzeczka. A dzieki elektrycznej szczoteczce na uchwycie mogla tez sama myc sobie zeby.

Ja spalem w drugim koncu pokoju na kanapie z dzwonkiem nad uchem na wypadek, gdyby potrzebowala mnie w nocy. Dzwonki zostaly takze zainstalowane w kuchni, lazience i malenkim pokoiku sluzacym mi do pracy, ktore to pomieszczenia wraz z duzym pokojem skladaly sie na nasze mieszkanie.

Kiedy Elzbieta zachorowala, bylismy trzy lata po slubie i oboje mielismy po dwadziescia cztery lata. Mieszkalismy w Singapurze, gdzie pracowalem jako poczatkujacy dziennikarz w biurze Agencji Reutera, a do Anglii przylecielismy na planowany miesieczny urlop.

W samolocie Elzbieta poczula sie zle. Razilo ja swiatlo, odczuwala piekielny bol z tylu glowy i bolesne klucie w piersiach. Wysiadla na lotnisku Heathrow, przeszla kawalek po asfalcie, upadla w polowie drogi do dworca i juz nigdy wiecej nie wstala o wlasnych silach.

Laczace nas uczucie przetrwalo wszystko, co potem nastapilo, ubostwo, gniew, lzy, rozczarowania, desperacje. Po kilku latach wyszlismy z tego i wszystko sie jakos ulozylo – mieszkalismy wygodnie, ja mialem dobra prace i prowadzilismy w miare ustabilizowane zycie. Bylismy bliskimi i wiernymi przyjaciolmi.

Ale nie kochankami.

Na poczatku probowalismy. Naturalnie Elzbieta zachowala zmysl dotyku, poniewaz wirus polio atakuje jedynie nerwy ruchowe, czuciowe pozostawiajac nie tkniete. Ale po zdjeciu spiropancerza mogla oddychac najwyzej przez trzy, cztery minuty, a poza tym jej wyniszczone cialo nie wytrzymywalo najmniejszego obciazenia ani ucisku w ktorymkolwiek miejscu. Kiedy po kilku nieudanych probach zaproponowalem, zebysmy to na jakis czas odlozyli, usmiechnela sie do mnie z ogromna, jak mi sie wydalo, ulga i od tamtej pory wlasciwie nie wracalismy do tego tematu. Wychowanie jakie otrzymala w dziecinstwie, pozwolilo jej bez trudu pogodzic sie z pozbawionym fizycznych zblizen bytowaniem. Zupelnie jakby nie przezyla tych trzech lat szczesliwego malzenstwa.

Nazajutrz po moim wypadzie do Virginia Water wyszedlem z domu natychmiast po przyjsciu pani Woodward i pojechalem bedfordem na polnocny wschod od Londynu, do serca hrabsta Essex. Tym razem celem mojej wyprawy byl farmer, ktory na swoich polach wyhodowal zloto w postaci Tomcia Palucha, faworyta gonitwy o Zloty Puchar Latarnika w zakladach dlugoterminowych, przed ogloszeniem numerow startowych.

Chwasty porastaly bujnie brzegi wyboistej drogi prowadzacej od dwoch zmurszalych slupkow bramy wjazdowej bez skrzydel do obejscia Victora Ronceya. Sam dom, niczym nie wyrozniajaca sie konstrukcja z brunatnych cegiel, stal w naniesionej przez wiatr kupie rozmoklych, nie uprzatanych lisci i spogladal tepo symetrycznymi, brudnymi oknami. Nieokreslonego koloru farba spokojnie odlazila od stolarki, a nad kominami nie unosil sie dym.

Zapukalem do uchylonych tylnych drzwi i zawolalem, zagladajac do malego korytarza, skad glos moj rozszedl sie po domu, ale nikt mi nie odpowiedzial. Slychac bylo glosne tykanie taniego zegara. Moj zmysl powonienia zaatakowala bezpardonowo won gumiakow swietnie obeznanych z krowim lajnem. Na brzegu kuchennego stolu lezala pozostawiona przez kogos paczka z miesem, z ktorej, przesiakajac przez opakowanie z gazety, pociekla cienka strozka wodnistej krwi i utworzyla na podlodze mala rozowa kaluze.

Obrocilem sie na piecie, przeszedlem przez niechlujne podworze i zajrzalem do kilku przybudowek. W jednej stal traktor oblepiony mniej wiecej szescioletnia warstwa blota. W drugiej sterta przykurzonego koksu sasiadowala z bezladnym stosem starych polamanych skrzynek i popilowanych na kawalki galezi. Jeszcze jedna, wieksza szopa magazynowala kurz, pajeczyny i nic poza tym.

Kiedy stojac na srodku podworza zastanawialem sie, czy wypada dalej wsciubiac nos, zza rogu po drugiej stronie wylonil sie potezny mlodzian w robionej na drutach pasiastej czapce z czerwonym pomponem. Procz tego mial na sobie ogromny, niechlujny jasnoniebieski sweter i brudne dzinsy wetkniete w ciezkie gumiaki. Plowowlosy, z

Вы читаете Platne Przed Gonitwa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×