nazajutrz jej prawdopodobnego powrotu.
Paryz, mimo scen terroru, rozgrywajacych sie w jego murach, pozostal w dalszym ciagu miastem uciechy i noz gilotyny spuszczal sie moze rzadziej niz kurtyna w antraktach.
W ten zimny wieczor 27 niv~ose'a drugiego roku republiki, czyli raczej 16 stycznia 1794 wedle starego stylu, teatr „National” wypelniala wytworna publicznosc.
Wystep ulubionej aktorki w roli molierowskiej bohaterki przyciagnal caly rozbawiony Paryz na wznowienie sztuki „Mizantrop” z nowa inscenizacja i kostiumami, a zapowiedziany wspoludzial czarujacej artystki dodawal uroku zlosliwemu humorowi autora.
„Monitor”, ktory bardzo bezstronnie notowal owczesne wypadki, donosil pod data tego dnia, ze Konwencja oglosila nowe prawo, nadajace pelna wladze jego szpiegom.
Mogli od tej chwili przeprowadzac rewizje po domach prywatnych i wtracac do wiezienia wrogow szczescia ludzkiego bez poprzedniego zawiadomienia komitetu bezpieczenstwa publicznego. Obiecywano im sume 35 liwrow za kazda sztuke zwierzyny zdobytej dla gilotyny. Pod ta sama data „Monitor” donosil, ze teatr „National” byl wypelniony po brzegi na wznowieniu komedii obywatela Moliera.
Po wydaniu tego prawa, skazujacego tysiace ludzi na laske i nielaske kilku okrutnikow, zamkniete zostalo posiedzenie Konwencji, ktora udala sie na ulice Richelieu.
Milczenie pelne uszanowania zapanowalo na sali, gdy ojcowie ludu, ktorych imiona wzbudzaly postrach i groze, przeciskali sie przez waskie przejscia i zajmowali miejsca w lozach teatru.
Wkrotce ukazala sie postac obywatela Robespierre'a w towarzystwie nieodstepnego przyjaciela St. Justa i siostry Charlotty. Danton, podobny do wielkiego plowego lwa, posuwal sie ku lozom, podczas gdy Santerre, piekny rzeznik i ulubieniec ludu, rozsiadal sie w fotelu, ubrany w wytworny mundur gwardii, wsrod glosnych oklaskow zgromadzenia.
Publicznosc w gornych galeriach i na parkiecie szeptala z ozywieniem; postrach siejace nazwiska przelatywaly z ust do ust wsrod dusznego powietrza sali. Kobiety wykrecaly szyje na wszystkie strony, aby ujrzec glowy, ktore moze nazajutrz stoczyc sie mialy do strasznego kosza u stop gilotyny.
W jednej z malych loz, najbardziej zblizonych do sceny, dwoch mezczyzn zajelo juz dawno miejsca, zanim teatr sie zapelnil. Wnetrze lozy bylo pograzone w cieniu i waski otwor, pozwalajacy obserwowac zaledwie jedna czesc sceny, maskowal raczej, niz odslanial siedzace w niej osoby.
Mlodszy z tych dwoch mezczyzn wydawal sie obcy w Paryzu, gdyz ile razy zjawial sie jakis dygnitarz lub znany czlonek rzadu, zwracal sie do towarzysza o wyjasnienia co do tych osobistosci.
– Powiedz mi, de Batz – rzekl, wskazujac grupe mezczyzn, wchodzacych wlasnie na sale – kim jest ten obywatel w zielonym ubraniu, trzymajacy reke przy twarzy?
– Gdzie? O ktorym mowisz?
– Tam, patrzy wlasnie w te strone i trzyma w reku program; ma taka wystajaca brode i wypukle czolo, a twarz i oczy jak szakal. Widzisz?
Jego towarzysz wychylil sie z lozy i malymi, ruchliwymi oczkami zaczal przebiegac po szczelnie zapelnionej sali.
– Juz widze! – zawolal, gdy poznal twarz wskazana mu przez przyjaciela – to obywatel Fouquier Tinville.
– Prokurator?
– On sam, a obok niego stoi H~eron.
– H~eron? – zapytal mlodzieniec.
– Tak. On jest glownym agentem w „komitecie bezpieczenstwa publicznego”.
– Co to znaczy?
Obaj cofneli sie w glab lozy i ciemne ich postacie znikly w mroku. Od czasu, gdy nazwisko prokuratora zostalo miedzy nimi wymienione, instynktownie glosy ich znizyly sie do szeptu.
Starszy mezczyzna, barczysty ospowaty czlowiek, o malych przenikliwych oczach, wzruszyl ramionami na pytanie przyjaciela, a potem rzekl z pogardliwa obojetnoscia:
– To znaczy, moj drogi St. Just, ze ci dwaj ludzie, ktorych tam widzisz na dole spokojnie czytajacych program dzisiejszego wieczora i zamierzajacych zabawic sie w towarzystwie s.p. Moliera, sa dwoma psami mysliwskimi, rownie wszechwladnymi jak chytrymi.
– Tak, tak – odrzekl St. Just i mimo woli dreszcz przeszyl go na wylot – Fouquier Tinville, wiem, znam jego chytrosc i znaczenie, ale tamten?
– Tamten? – powtorzyl de Batz – H~eron? Pozwol mi powiedziec ci, przyjacielu, ze potega i chciwosc prokuratora bledna wobec wladzy H~erona.
– Jakim sposobem? Nie rozumiem.
– Bawiles tak dlugo w Anglii, ty szczesliwy czlowieku, ze choc wiesci o naszej tragedii niewatpliwie doszly do ciebie, nie znasz blizej aktorow, grajacych glowne role na krwawej arenie wzniesionej przez nienawisc. Przychodza i odchodza ci aktorzy, moj drogi St. Just, wstepuja na widownie i znikaja. Marat jest juz czlowiekiem przeszlosci, Robespierre – przyszlosci. Dzisiaj mamy jeszcze wciaz Dantona, Fouquier Tinville'a, P~ere Duch~esne'a i twego wlasnego kuzyna St. Justa, ale H~eron i jemu podobni beda zawsze z nami.
– Szpiedzy?
– Ma sie rozumiec – potwierdzil drugi – i jacy szpiedzy!
– Czy byles dzisiaj na posiedzeniu Konwencji?
– Nie.
– Ale ja bylem. Slyszalem nowy dekret, ktory stal sie od dzis prawem. Mowie ci, przyjacielu, ze nie proznowalismy w tych dniach. Robespierre obudzil sie rano z pewnym pomyslem, po poludniu ten pomysl stal sie prawem, przeszedlszy przez rade sluzalczej garstki ludzi, nie majacych odwagi oprzec sie jego woli ze strachu, by im nie zarzucono umiarkowania lub litosci, najciezszych zbrodni, ktore mozna popelnic w tych czasach.
– Ale Danton?
– Ach, Danton!… On chcialby powstrzymac pozoge przez niego rozniecona, okielznac dzikie zwierzeta, ktorym sam zaostrzyl kly. Powiedzialem ci, ze Danton jest jeszcze czlowiekiem doby obecnej. Jutro zarzuca mu umiarkowanie. Danton zbyt umiarkowany? Moj Boze! Danton, ktory uwazal, ze gilotyna pracowala zbyt wolno i uzbroil trzydziestu zolnierzy w miecze, aby sciac trzydziesci glow rownoczesnie! Danton, moj drogi, zginie jutro jako zdrajca republiki pod zarzutem zbytniej slabosci wzgledem nieprzyjaciol; a tacy nedznicy jak H~eron, beda napawali sie krwia Dantona i jego wspolnikow.
Umilkl na chwile, bo nie smial podnosic glosu, a szepty ich zagluszal zgielk, panujacy na sali.
Kurtyna, ktora miala sie podniesc o osmej, wciaz jeszcze byla spuszczona, choc juz dochodzilo pol do dziewiatej, a publicznosc zaczynala sie niecierpliwic. Daly sie slyszec glosne tupania, a z galerii odezwaly sie gwizdy niezadowolenia.
– Jezeli H~eron straci cierpliwosc – rzekl de Batz, gdy halas ustal na chwile – dyrektor teatru i rezyser, beda mieli jutro niemila przeprawe.
– Wciaz tylko H~eron! – rzekl St. Just z pogardliwym usmiechem.
– Tak, przyjacielu – odparl jego towarzysz spokojnie – zawsze H~eron, a dzis po popoludniu stal sie jeszcze potezniejszy.
– Wskutek nowego dekretu?
– Tak. Agenci komitetu bezpieczenstwa publicznego z H~eronem na czele otrzymali prawo rewizji w domach prywatnych i scigania nieprzyjaciol szczescia ogolnego. Jak to jasno brzmi, nieprawdaz? Kazdy moze sie stac wrogiem szczescia ogolnego, badz to wydajac za duzo pieniedzy, badz tez za malo, smiejac sie dzisiaj lub placzac jutro, noszac zalobe po smierci krewnego lub cieszac sie z powodu egzekucji drugiego. Moze byc zgubnym przykladem dla spoleczenstwa przez wytwornosc lub zaniedbanie, chodzac pieszo dzisiaj, a jezdzac powozem za tydzien. Agenci komitetu bezpieczenstwa publicznego sami rozstrzygac beda, na czym polega ten wrogi stosunek do szczescia ogolnego. Wszystkie wiezienia maja otwierac podwoje dla tych, ktorych oni wyznacza; maja prawo sadzic wiezniow prywatnie bez swiadkow i posylac ich przed trybunal bez dalszych upowaznien. Ich zadanie jest jasne – dostarczac zwierzyny dla gilotyny, zajecia dla prokuratora, ofiar dla trybunalow i ohydnych scen mordow na placu Rewolucji dla zabawy ludu. Za te robote dostaja po 35 liwrow za kazda glowe. Jezeli H~eron i jego pomocnicy wezma sie energicznie do pracy, to cieszyc sie beda ladnym dochodem, od czterech do pieciu tysiecy liwrow tygodniowo. Idziemy coraz dalej, przyjacielu St. Just, nie ma co mowic.
Nie podnosil glosu, opowiadajac o tych nieludzkich spiskach przeciw wolnosci i godnosci calego narodu. Zdawalo sie, ze nie odczuwa najmniejszego oburzenia; raczej przebijal w jego mowie pewien odcien triumfu i