humoru. A teraz smial sie wesolo, jak poblazliwy nauczyciel, patrzacy na wrodzone popedy okrucienstwa zepsutego chlopca.

– Dlatego tez musimy wyratowac z tego piekla rozpetanego na ziemi – zawolal goraco St. Just – tonacych w tej powodzi krwi.

Policzki jego palaly, oczy blyszczaly szlachetnym ogniem. Wygladal bardzo mlodo: Armand St. Just, brat lady Blakeney, przypominal siostre, ale rysy jego, choc meskie, nie odznaczaly sie energia, cechujaca urocza twarz Malgorzaty. Czolo zdradzalo raczej marzyciela niz mysliciela, niebieskoszare oczy – idealiste, a nie czlowieka czynu.

Niewatpliwie bystre oczy de Batza spostrzegly to, gdy spogladal na mlodego przyjaciela z ta dobroduszna poblazliwoscia, ktora wydawala sie u niego tak naturalna.

– Musimy myslec o przyszlosci, kochany St. Just, a nie o terazniejszosci – ciagnal dalej po krotkiej przerwie, mowiac wolno i przekonywujaco, jak ojciec do porywczego dziecka. – Co znaczy pare ludzkich istot wobec wielkich zasad, ktorym holdujemy?

– Wskrzeszenie monarchii, wiem – odparl St. Just zywo – ale tymczasem…

– Tymczasem – przerwal mu de Batz powaznie – kazda ofiara, bedaca igraszka tych ludzi, stanowi krok ku wznowieniu praworzadnosci, czyli monarchii. Tylko przez te gwaltowne naduzycia, wykonywane w imieniu ogolnego dobra, narod przekona sie, jak bardzo zostal w blad wprowadzony przez zgraje ludzi, ktorych jedynym celem jest wlasny interes i kariera. Kiedy ludowi obrzydna orgie ambicji i nienawisci, zwroci sie przeciwko dzikim okrutnikom i z radoscia przyczyni sie do odbudowy wszystkiego, co staral sie przedtem zniszczyc. Oto nasza jedyna nadzieja na przyszlosc, i wierzaj mi, przyjacielu, ze kazda glowa wydarta gilotynie przez waszego romantycznego bohatera jest nowa cegielka, polozona pod gmach tej niegodziwej republiki.

– Nie wierze w to – zaprotestowal St. Just.

De Batz wzruszyl ramionami pogardliwie i z niezachwiana pewnoscia siebie, a jego krotkie, pulchne okryte pierscionkami palce zaczely niecierpliwie przebierac po poreczy lozy. Zachowanie sie Armanda draznilo go bardziej, niz bawilo. Ale nic nie odpowiedzial, czekajac na tradycyjny sygnal, zapowiadajacy podniesienie sie kurtyny.

Na odglos sygnalu niecierpliwosc widzow scichla, jakby za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki. Wszyscy usadowili sie wygodnie na swoich miejscach, przestali sledzic ruchy ojcow ludu i zwrocili cala uwage na aktorow.

Rozdzial II. Sprzeczne cele

Armand St. Just pierwszy raz odwiedzil Paryz od czasu, gdy zerwal z partia republikanska, ktorej on i jego piekna siostra Malgorzata byli swego czasu najszlachetniejszymi i najgorliwszymi zwolennikami. Juz poltora roku temu naduzycia partii przerazily go, choc daleko jeszcze bylo im do hanbiacych orgii, dochodzacych dzisiaj do szczytu w krwawych hekatombach niewinnych ofiar. Ze smiercia Mirabeau, umiarkowani republikanie, ktorych szlachetnym celem bylo wyswobodzenie ludu francuskiego spod autokratycznej tyranii Bourbonow, ujrzeli, ze wladza wymyka sie z ich czystych rak w rece demagogow, nie znajacych innego prawa, jak wlasne namietnosci.

Nie byla to juz walka na tle politycznym i religijnym, lecz walka klasy z klasa, czlowieka z czlowiekiem. Armand St. Just, jeden z apostolow wolnosci, braterstwa i rownosci, przekonal sie wkrotce, ze najokrutniejsze naduzycia tyranii byly dokonywane w imie idealow tak przez niego uwielbianych.

Jego siostra Malgorzata, ktora szczesliwie wyszla za maz w Anglii, byla powodem ostatecznego jego rozbratu z ojczyzna. Iskra zapalu, rozniecona przez nastepcow Mirabeau w sercach ucisnionego ludu, zamienila sie w niszczacy pozar. Wziecie Bastylii stalo sie haslem do rzezi wrzesniowej, ktorej cala potwornosc bladla wobec mordow dzisiejszych. Armand, wyratowany od zemsty rewolucjonistow dzieki poswieceniu „Szkarlatnego Kwiatu”, powrocil do Anglii i stanal pod sztandarem bohaterskiego wodza. Ale dotad nie mial sposobnosci do czynnego udzialu jako czlonek ligi. Wodz nie chcial narazac go na bezcelowe niebezpieczenstwo. Malgorzata oraz Armand St. Just zbyt dobrze byli w Paryzu znani. Malgorzata nie nalezala do kobiet, o ktorych latwo sie zapomina, i jej malzenstwo z angielskim arystokrata nie podobalo sie republikanskim kolkom, uwazajacym ja przedtem za swa krolowa. Wystapienie Armanda z partii i przylaczenie sie do szeregu emigrantow pociagalo za soba chec odwetu u przeciwnikow. Oboje, brat i siostra, mieli niezwykle zacietego wroga w kuzynie swym, Antonim St. Just, niedoszlym konkurencie Malgorzaty, a obecnie sluzalczym popleczniku Robespierre'a. Nic nie sprawiloby Antoniemu St. Just wiekszej radosci, jak sposobnosc okazania swej gorliwosci i patriotyzmu przez wydanie wlasnego kuzyna i kuzynki w rece trybunalu terroru. I „Szkarlatny Kwiat”, ktory trzymal piekna swa reke na pulsie rewolucji, nie chcial poswiecac dobrowolnie zycia Armanda lub niepotrzebnie go narazac. Dlatego tez choc rok mijal od tego czasu, Armand, zapalony czlonek ligi nie mogl byc w niczym pomocny. Cierpial z powodu tej przymusowej bezczynnosci, w jakiej utrzymywala go ostroznosc „Szkarlatnego Kwiatu”, podczas gdy on rwal sie do czynu u boku ukochanych towarzyszy i uwielbianego wodza.

Z poczatkiem roku 1794 uprosil Blakeney'a, aby pozwolil towarzyszyc sobie w majacej nastapic wyprawie do Francji. Jaki byl jej cel glowny, o tym czlonkowie ligi dotad nie wiedzieli, ale nie watpili, ze grozniejsze niz dotad niebezpieczenstwa czyhaly na ich drodze.

W ostatnich czasach okolicznosci bardzo sie zmienily. Z poczatku niezglebiona tajemnica, otaczajaca wodza, ulatwiala wielce jego plany. Ale teraz rabek tej zaslony zostal uchylony i Chauvelin, eksambasador przy dworze angielskim, nie mial zadnej watpliwosci o tozsamosci sir Percy'ego Blakeney'a. Cztery miesiace minely od tego dnia i „Szkarlatny Kwiat” prawie Francji nie opuszczal. Mordy w Paryzu i na prowincji powtarzaly sie coraz czesciej, tak ze poswiecenie malej garstki bohaterow stawalo sie z kazda chwila potrzebniejsze. Skupiali sie kolo wodza ze szlachetnym entuzjazmem i wrodzonym zamilowaniem angielskich gentlemenow do sportu, starajac sie o tym wieksza roztropnosc, im niebezpieczenstwo tych wypraw stawalo sie grozniejsze.

Na jedno slowo ukochanego wodza zlota mlodziez Londynu porzucala rozrywki, przyjecia, rozkosze stolicy i oddawala mlode zycie wraz z majatkiem i stanowiskiem na uslugi niewinnych i bezbronnych ofiar. Zonaci, jak sir Andrew Foulkes, lord Hastings, sir Wallscourt, na skinienie wodza zostawiali zony i dzieci. Armand, niczym nie zwiazany, o rownie szlachetnych porywach, nie chcial pozostawac w tyle. Mimo stosunkowo niedlugiej, bo zaledwie pietnastomiesiecznej nieobecnosci w stolicy, zastal ja bardzo zmieniona. Przygnebienie panowalo w jej murach, choc tlumy zalegaly ulice. Nie widywal znajomych, ktorych dawniej czesto spotykal. Obce twarze otaczaly go zewszad, twarze o blednym wyrazie jakby zdziwienia, ze smierc ich jeszcze nie dosiegla.

St. Just zlozyl rzeczy w wyznaczonym dla siebie mieszkaniu i o zmroku wyszedl na ulice. Instynktownie szukal znajomej twarzy, ktora by mu przypomniala wesole chwile, spedzone z Malgorzata w ich uroczym mieszkaniu na ulicy St. Honor~e.

Przez godzine blakal sie bez celu. Czasem zdawalo mu sie, ze widzi znana postac, przemykajaca sie wsrod ciemnosci, ale zanim zdolal sie o tym przekonac, postac znikala w waskiej uliczce, z obawa ogladajac sie poza siebie.

Armand uczul sie calkiem obcy we wlasnym rodzinnym miescie.

Straszne egzekucje na placu Rewolucji skonczyly sie z nastaniem nocy. Ustal turkot wozkow ze skazancami i przedsmiertne krzyki nieszczesliwych nie rozlegaly sie juz po pustych ulicach. Armand nie spostrzegl od razu upadku tej pieknej niegdys stolicy, ale ogolny jej wyglad zmrozil mu serce.

Nic wiec dziwnego, ze wracajac z wolna do domu, drgnal na dzwiek wesolego glosu. Bylo to jakby echo przeszlosci, kiedy to elegancki i zalotny baron de Batz, byly oficer gwardii w sluzbie zmarlego krola, a potem znany zwolennik wskrzeszenia monarchii, zabawial Malgorzate planami zrzucenia nowo powstalej wladzy ludu.

Armand ucieszyl sie bardzo na jego widok, a gdy de Batz zaproponowal mu dluzsza pogawedke o dawnych czasach, mlodzieniec z radoscia przyjal zaproszenie. Dwaj mezczyzni, choc nie podejrzewali sie wzajemnie, nie spieszyli sie zbytnio z wyjawieniem miejsc zamieszkania. Zaraz na wstepie de Batz zaproponowal spedzenie wieczoru w teatrze, jako w najbezpieczniejszym miejscu dla dwoch starych przyjaciol, gdzie by mogli pogawedzic spokojnie bez obawy przed szpiegami.

– Nie ma tu w obecnych czasach spokojnego kata, wierzaj mi, przyjacielu – rzekl – chronilem sie juz do wszystkich nor w tym przekletym miescie i przyszedlem do przekonania, ze loza teatralna jest jeszcze najlepsza kryjowka. Glosy aktorow i szmer rozmow na sali zagluszaja wszelka poufna rozmowe.

Nietrudno bylo namowic mlodzienca, czujacego sie osamotnionym w wielkiej stolicy, by spedzil wieczor w

Вы читаете Eldorado
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату