– To dobrze – rzekl Chauvelin ze swa zwykla uprzejmoscia. – A zatem, moj drogi, egzaltowany mlodziencze, idzmy razem do kancelarii mego kolegi H~erona, ktory jest glownym agentem komitetu bezpieczenstwa publicznego. Zlozysz zeznania i postawisz warunki, pod ktorymi oddasz sie w rece komitetu, a posrednio i w rece jego wykonawcy.
Armand zanadto byl pochloniety wlasnymi planami i myslami, aby zauwazyc ironie, z jaka te slowa byly wypowiedziane. Zdawalo mu sie, ze jego osobiste sprawy byly tak wazne dla narodu, jak dla niego samego. W takim usposobieniu trudno zapatrywac sie trzezwo na rzeczy, a zakochanemu mlodziencowi los wybranej nigdy nie zdaje sie przesadzony, dopoki on jeszcze przy zyciu, gotow na wszelkiego rodzaju poswiecenia.
– „Moje zycie za nia!” – oto wzniosly, a czesto szalony krzyk bojowy, ktory doprowadza prawie zawsze do najgorszych nastepstw. Armand, ukladajac sie z najprzebieglejszym i najchytrzejszym szpiegiem rzadu, zapomnial zupelnie o wodzu, towarzyszach i lidze, do ktorej nalezal. Zapal i pragnienie poswiecenia ponosily go. Przygladal sie swemu wrogowi palajacymi oczyma, jakby od niego zalezalo cale jego przyszle szczescie.
Chauvelin skinal na towarzysza, aby szedl za nim. Znalezli sie niebawem w tym samym korytarzu, przez ktory przed dwoma dniami przechodzil de Batz, idac w odwiedziny do H~erona.
Armand szedl z lekkim sercem i sprezystym krokiem, jakby zdazal na spotkanie z
Janka. Zdawalo mu sie, ze niebawem kleknie u jej stop i wyprowadzi ja triumfalnie ku wolnosci i szczesciu.
Rozdzial XVIII. Wyprowadzka
Chauvelin uwazal za zbyteczne prowadzic Armanda dluzej za ramie. W swej dlugiej karierze szpiegowskiej nauczyl sie po mistrzowsku studiowac nature ludzka; choc swego czasu bal sie pobic w slawnym zajsciu z sir Percym Blakeney'em, szczycil sie, ze umie czytac w takich duszach, jak Armanda St. Justa, niby w otwartej ksiedze.
Porywcze usposobienie takich ludzi znal na wyloty, wiedzial dokladnie jak daleko sentymentalna sytuacja zaprowadzi Armanda, ktory byl w gruncie rzeczy rycerski i namietny. Dlatego tez szedl naprzod, nie ogladajac sie nawet, czy Armand podaza za nim.
Mysli jego pochloniete byly mlodym entuzjasta, ktorego nazywal w glebi duszy glupcem; pragnal wyciagnac z tej sytuacji jak najwieksza korzysc dla siebie. Ze „Szkarlatny Kwiat” bawil obecnie w Paryzu, o tym Chauvelin byl przekonany. W jaki sposob wyzyska uwiezienie Armanda do swoich celow to sie dopiero mialo okazac.
Nie watpil, ze „Szkarlatny Kwiat”, ktorego dokladnie poznal, ktorego sie lekal i pod pewnym wzgledem podziwial, nie opusci swego towarzysza. Brat Malgorzaty, uwieziony w Temple, bedzie najlepszym zakladnikiem dla pochwycenia wodza, uragajacego w dalszym ciagu calej armii szpiegow.
Chauvelin slyszal lekki, sprezysty krok Armanda na kamiennych plytach posadzki i nadzieja blysnela w jego ciemnej duszy. Niepohamowana ambicja, tak bardzo upokorzona, wezbrala znow w jego piersi ze zdwojona sila. Poprzysiagl sobie niegdys, ze pokona Blakeney'a i nie zapomnial tej przysiegi; teraz na widok Armanda pragnienie odwetu po ostatniej porazce obudzilo sie na nowo.
Podworze bylo puste i ponure; nieustajacy deszcz, splywajacy z olowianego nieba, spowijal jakby w zaslone kazda kolumne i brame. Korytarz byl zle oswietlony ciemnymi oliwnymi lampami, ale Chauvelin dobrze znal droge. Mieszkanie H~erona wychodzilo na drugie podworze, a droga do niego prowadzila kolo glownej wiezy, gdzie niekoronowany krol Francji przezywal ciezkie dni jako ofiara prostackiego szewca i jego zony.
Pod tym poteznym bastionem Chauvelin zwrocil sie do Armanda. Wskazal palcem w gore.
– Tam znajduje sie Kapet – rzekl sucho. – Wasz rycerski „Szkarlatny Kwiat” nie odwazyl sie jeszcze dotrzec do niego, jak widzisz.
Armand milczal; nietrudno mu bylo zostac obojetnym wobec tej uwagi, gdyz malo go na razie obchodzil Bourbon i losy Francji.
Dwaj mezczyzni doszli teraz do izby posterunkowej. Paru zolnierzy stalo na strazy, a przez otwarte drzwi dochodzil zgielk, halas, przeklenstwa i glosne smiechy.
Pokoj byl jasno oswietlony i Armand mogl dojrzec grupy ludzi stojacych i siedzacych wkolo stolu, zastawionego pucharami i kartami.
Ale halas dochodzil nie tyle z izby posterunkowej, ile ze schodow powyzej.
Zaciekawiony Chauvelin zwrocil sie w te strone wraz ze swym towarzyszem. Otwarte drzwi izby posterunkowej rzucaly oslepiajacy blask na schody, potegujac jeszcze ciemnosc panujaca wkolo. Tu snuly sie jak duchy rozne postacie, przybierajace przy swietle recznych latarn tajemnicze ksztalty.
Armand zauwazyl wielka ilosc ciezkich sprzetow, zagradzajacych klatke schodowa, a gdy minal oswietlona rzesiscie izbe posterunkowa, ujrzal, ze wielkie przedmioty byly meblami przeroznych rozmiarow. Rozebrane drewniane lozko stalo oparte o sciane, czarna wlosiana kanapa zamykala dostep do schodow wiezowych, pietrzyly sie stoly i stolki. W posrodku tego wszystkiego stal krepy czlowiek o nalanej twarzy, wydajacy rozkazy osobom dotad niewidzialnym.
– Hola, papa Simon! – zawolal Chauvelin jowialnie – wyprowadzacie sie dzisiaj, co?
– Tak, dzieki Bogu, jezeli jest Bog – odparl tamten sucho. – Czy to ty, obywatelu Chauvelin?
– We wlasnej osobie. Nie wiedzialem, ze wyprowadzisz sie tak predko. Czy nie ma tu gdzie obywatela H~erona?
– Wlasnie wyszedl – odparl Simon. – Byl u Kapeta, gdy moja zona zamykala smarkacza w srodkowym pokoju, a teraz wrocil do siebie.
Poslugacz z szafa na barkach schodzil wlasnie z gornego pietra, potykajac sie pod ciezarem. Pani Simon szla za nim, podtrzymujac szafe jedna reka.
– Lepiej byloby zaczac ladowac wozy! – krzyknela do meza klotliwym glosem – korytarz juz zanadto przepelniony meblami, przejsc nie mozna.
Spojrzala podejrzliwie na dwoch przybyszow, a gdy uczula na sobie zimny wzrok dyplomaty, wzdrygnela sie jakby pod wplywem chlodu i otulila sie czarnym szalem.
– Jestem uszczesliwiona, ze opuszczam te przeklete mury. Nie cierpie nawet widoku tych scian.
– Rzeczywiscie, nie wygladasz na zbyt silna, obywatelko – rzekl Chauvelin z wyszukana grzecznoscia. – Pobyt w wiezy nie przyniosl widocznie oczekiwanych korzysci…
Kobieta spojrzala na niego podejrzliwie.
– Nie rozumiem, co chcesz powiedziec, obywatelu – rzekla, wzruszajac ramionami.
– Alez nic – dodal Chauvelin z usmiechem – interesuje sie wasza przeprowadzka, nic wiecej! Kogo macie do pomocy?
– Poslugacza Dupont, pomocnika stroza – rzekl krotko Simon. – Obywatel H~eron nie pozwala nikomu innemu tu wchodzic.
– Rozumie sie! Czy przyszli juz nowi komisarze.
– Tylko obywatel Cochefer czeka na gorze na tamtych.
– A Kapet?
– Czuwaja nad nim. Obywatel H~eron kazal mi zamknac szczenie w srodkowym pokoju, a gdy nadszedl obywatel Cochefer, stanal przy drzwiach na strazy.
Podczas tej calej rozmowy poslugacz z szafa na plecach czekal na rozkazy. Zgiety wpol, narzekal na niewygodna pozycje.
– Czy chcecie, abym zlamal plecy? – mamrotal. – Lepiej isc dalej, zamiast tu stac niepotrzebnie! Musze placic chlopcu, pilnujacemu mej szkapy – dodal zadyszany – a w ten sposob nie skonczymy do wieczora…
– Zaczynaj ladowac wozy – rozkazal ostro Simon. – Tu! Zaczynaj od sofy.
Bedziesz musial mi troche pomoc – rzekl poslugacz – a teraz poczekaj, musze zobaczyc, czy woz gotow. Zaraz powroce.
– Wez cos ze soba, jezeli schodzisz – rzekla pani Simon kwasno.
Poslugacz podniosl kosz z bielizna, stojacy w rogu pokoju. Zarzucil go na ramiona i zszedl na ulice.
– Jak maly Kapet pozegnal „pape” i „mame”? – spytal Chauvelin ze smiechem.
– Hm! – mruknal Simon lakonicznie. – Przekona sie niebawem, jak dobrze mu bylo z nami.
– Kiedy nadejdzie reszta komisarzy?