ze to tylko senna mara, z ktorej otrzasniemy sie niebawem na dzwiek jego wesolego glosu.
Krzepil ja slowami nadziei, wiedzac, ze zwodzil samego siebie. Wielka odpowiedzialnosc na nim ciazyla. List wodza spoczywal na jego piersiach: przeczyta go w samotnosci, aby wyryc sobie w pamieci kazde slowo, tyczace sie dalszych losow krolewskiego dziecka. Potem zniszczy list, aby nie wpadl w niepozadane rece.
Po chwili pozegnal Malgorzate. Byla wyczerpana duchowo i fizycznie, i jej wierny przyjaciel zastanawial sie z trwoga, jak dlugo bedzie w stanie wytrzymac te meke.
Gdy Malgorzata pozostala sama, probowala zasnac, ale pomimo wysilku sen nie przychodzil. W jej rozgoraczkowanym mozgu stawalo wciaz widmo Percy'ego: znekana glowe opieral o twardy debowy stol, a nieprzyjaciele krzyczeli mu do ucha: „Zbudz sie, obywatelu! Powiedz nam, gdzie jest Kapet!” Szalony strach ja ogarnal, zerwala sie z lozka i cale godziny przesiedziala w otwartym oknie, patrzac w strone szarych murow wiezienia Ch~atelet, niewidocznych wsrod ciemnosci.
Kiedy blysk wesolosci zgasnie w jego oczach? Kiedy wyrwie sie z jego ust bezduszny, ochryply smiech, okropny chichot, zwiastujacy szal?
Widma jakies naigrawaly sie z niej w cieniach nocy, kazdy platek sniegu, muskajacy obramowanie okna, wydawal jej sie twarza o dziwnym, drwiacym usmiechu, kazdy krzyk, krok na ulicy draznil ja i niepokoil.
Zamknela spiesznie okno i zaczela przechadzac sie po pokoju nerwowymi krokami, starajac sie opanowac i wzbudzic w sobie iskierke tego mestwa, ktorego zadal od niej Percy.
Rozdzial IX. Siostry
Nazajutrz byla spokojniejsza. Napila sie kawy, a po ukonczeniu toalety zamierzala wyjsc do miasta, gdy wszedl sir Andrew, aby dowiedziec sie, czy nie miala dla niego polecenia.
– Przyrzeklam Percy'emu, ze pojde wieczorem na ulice de Charonne – rzekla – poniewaz mam kilka godzin czasu, odwiedze tymczasem panne Lange.
– Czy powiedzial ci Blakeney, gdzie mieszka?
– Tak, na Square du Roule. Za pol godziny tam bede.
Poprosil ja o pozwolenie towarzyszenia sobie i wyszli razem w strone Faubourg St. H~onor~e. Snieg przestal padac, ale bylo zimno, czego jednak ani Malgorzata ani sir Andrew nie zauwazyli, tak byli obojetni na to, co sie wokolo nich dzialo. Szli w milczeniu, poki nie dosiegli zniszczonej bramy kolo Square du Roule. Sir Andrew pozegnal Malgorzate ulozywszy sie z nia poprzednio, ze spotkaja sie za godzine w pewnej malej restauracji, zanim udadza sie na daleka ulice de Charonne.
Po uplywie pieciu minut pani Belhomme wprowadzila Malgorzate Blakeney do cichego i pieknego saloniku o dyskretnych tonach obic i staromodnych meblach. Panna Lange siedziala w obszernym fotelu, ktory stanowil jakby stara zlota rame do jej drobnej postaci. Widocznie zajeta byla czytaniem, bo otwarta ksiazka lezala przy niej na stole, ale Malgorzacie zdawalo sie, ze mysli mlodej panienki odlecialy daleko, gdyz na twarzyczce dziewczecia malowala sie wielka powaga, jakby pod wplywem glebokiej troski.
Gdy Malgorzata weszla, Janka powstala z miejsca, zaskoczona nieoczekiwana wizyta i troche oniesmielona widokiem pieknej nieznajomej.
– Przepraszam cie, mademoiselle – rzekla lady Blakeney, gdy po wyjsciu pani Belhomme znalazla sie sam na sam z mloda artystka. – Moje odwiedziny o tak wczesnej porze musza ci sie wydawac bardzo niestosownymi. Jestem Malgorzata St. Just.
Usmiechajac sie, wyciagnela obie rece.
– St. Just? – zawolala Janka.
– Tak, siostra Armanda.
Ciemny rumieniec oblal blade lica dziewczyny, a czarne jej oczy zablysly radoscia. Malgorzata, ktora przygladala sie jej uwaznie, poczula od razu gleboka sympatie do tego uroczego dziecka, niewinnego powodu tylu nieszczesc.
Tymczasem Janka przyblizyla krzeslo do ognia, proszac Malgorzate, by usiadla. Odpowiadala urywanymi slowami i od czasu do czasu rzucala na siostre Armanda krotkie, niespokojne wejrzenia.
– Musisz mi przebaczyc, mademoiselle – rzekla znow Malgorzata lagodnie, chcac uspokoic jej zmieszanie – lecz jestem bardzo niespokojna o mego brata, a nie wiem, gdzie go szukac.
– I w tym celu przyszlas do mnie, madame?
– Czy zle zrobilam?
– Alez nie, tylko dlaczego myslalas, ze… ja bede mogla cie objasnic?
– Zgadlam – odparla Malgorzata z usmiechem.
– Czy slyszalas juz o mnie?
– Owszem.
– Kto ci mowil o mnie? Czy moze Armand?
– Niestety nie. Nie widzialam go od dluzszego czasu, czyli od chwili, gdy cie poznal; ale kilku jego przyjaciol bawi obecnie w Paryzu i jeden z nich opowiedzial mi wszystko.
Rumieniec spotegowal sie na twarzy dziewczecia tak gwaltownie, ze nawet delikatna szyja zarozowila sie, a gdy lady Blakeney usadowila sie wygodnie w fotelu, rzekla niesmialo:
– Armand opowiedzial mi wszystko o tobie, madame. Kocha cie z calego serca.
– Armand i ja bylismy jeszcze dziecmi, gdy stracilismy rodzicow – odparla miekko Malgorzata – i wychowywalismy sie wzajemnie az do mego slubu; on byl najdrozsza dla mnie istota.
– Opowiedzial mi, ze wyszlas za maz za Anglika.
– Tak.
– On bardzo lubi Anglie. Z poczatku obiecywal mi zawsze, ze osiadziemy tam po slubie.
– Czemu mowisz: z poczatku?
– Bo teraz wspomina coraz rzadziej o Anglii.
– Moze ma wrazenie, ze ulozyliscie juz dokladnie swe plany na przyszlosc?
– Moze…
Janka siedziala naprzeciwko Malgorzaty na niskim taborecie kolo kominka. Zamyslila sie, rece splotla na kolanach i ciemne, geste loki przyslonily nieco jej twarz powleczona glebokim smutkiem.
Lady Blakeney przyszla tutaj uprzedzona do mlodej dziewczyny, ktora w kilka dni zaledwie zawladnela nie tylko sercem Armanda, ale jeszcze spowodowala jego nieposluszenstwo wzgledem wodza. Od zeszlego wieczora, gdy zobaczyla brata przemykajacego sie jak zlodziej w ciemnosciach, zywila gorycz i niechec do Janki.
Ale te nieprzychylne uczucia pierzchly na jej widok. Malgorzata zrozumiala natychmiast, ze taka kobieta, jak panna Lange, musiala wywrzec wrazenie na entuzjastycznej, rycerskiej naturze Armanda. Pragnienie zaopiekowania sie mloda, samotna dziewczyna ciagnelo go nieprzeparta sila ku pieknemu dziecku o duzych, smutnych oczach.
Malgorzata przypatrywala sie w milczeniu delikatnemu obrazkowi, ktory miala przed soba i przebaczyla bratu w glebi serca.
Jak mogla rycerska natura Armanda pogodzic sie z mysla, by ow swiezy kwiatek wpadl w rece potworow, nie szanujacych ani odwagi ani niewinnosci? Armand nie mogl pozwolic, by los dziewczecia, ktoremu poprzysiagl milosc i opieke, zalezal od innych rak niz jego wlasne.
Zdawalo sie, ze Janka czula na sobie przenikliwy wzrok Malgorzaty, gdyz goracy rumieniec nie schodzil z jej twarzy.
– Panno Janko – rzekla lady Blakeney – czy nie mozesz mi zaufac?
Wyciagnela obie rece do dziewczyny.
Janka niesmialo podniosla na nia oczy i uklekla u nog Malgorzaty, okrywajac pocalunkami drobne rece, wyciagniete ku niej z tak wielka siostrzana miloscia.
– Alez naturalnie, ufam tobie – rzekla ze lzami. – Tak pragnelam zwierzyc sie komus. Bylam bardzo osamotniona w ostatnich czasach, a Armand…
Niecierpliwym ruchem otarla lzy, naplywajace jej do oczu.
– A Armand? – powtorzyla za nia Malgorzata.
– Ach, Armand – odparla zywo – jest dobry, rycerski szlachetny. Kocham go z calego serca, od chwili, gdy