byly prawdziwe, zrobione w pewnym odstepie czasu, podczas najwiekszego przyplywu i najwiekszego odplywu.

Otworzyl folder.

“Amanda Judd i QUARENDON PRESS maja zaszczyt Zaprosic Pana w dniu…”

Przewrocil kartke. Strone trzecia folderu zajmowala wielka fotografia kamiennej komnaty. Pomiedzy dwiema lsniacymi, bogatymi zbrojami, najwyrazniej z okresu wczesnego Renesansu, stala okuta, gotycka skrzynia. Srodek komnaty zajmowal ogromny stol, ciagnacy sie niemal przez cala jej dlugosc ku dwu waskim szczelinom strzelnic, przez ktore wpadalo jaskrawe dzienne swiatlo. Na przeciwleglej scianie wisialy dwie dlugie polki z grubego, poczernialego debu, wypelnione ksiazkami w pergaminowych oprawach. Kilka wielkich tomow bylo przykutych do polek lancuchami, najwyrazniej tak dlugimi, by mozna bylo ksiegi polozyc na stole otoczonym drewnianymi ciezkimi lawami. W rogu fotografii dostrzec mozna bylo zarys obramowania i ciemna wneke kamiennego kominka.

Pod zdjeciem biegl napis:

Wielka komnata zamkowa, zachowana w niezmienionym ksztalcie od czasu wybudowania zamku w XIII wieku. Tu, jak mowi tradycja, rycerz bernard De Vere przyjmowal uczta krola Ryszarda II, gdy ow monarcha objezdzal granice swego krolestwa.

Na czwartej stronie nie bylo zadnego zdjecia. Zajmowal ja gesty, nasladujacy siedemnastowieczne reczne pisma, tekst pod naglowkiem:

RZECZ O GWALTOWNEJ SMIERCI

SIR EDWARDA DE VERE

I JEGO MALZONKI, NADOBNEJ LADY EWY

«W czasie, gdy zblizala sie ostateczna rozprawa miedzy armia krola Karola a wojskami lorda Protektora, sir Edward De Vere pozegnal Ewe, swa mloda, swiezo poslubiona malzonke i wierny przysiedze, zebrawszy wszystkich swych ludzi mogacych dosiasc konia, ruszyl w pomoc krolowi, pozostawiajac zamek niemal bez obrony. Ufal jednak, ze nic zlego spotkac nie moze tych, ktorych pozostawia, gdyz miejsce to sama Natura uczynila tak warownym, ze chocby zaloge jego stanowily jeno niewiasty i starcy, trzeba byloby wielkich sil i dlugiego czasu, by je zdobyc. Zamek jego, zwany Zebem Wilka (pewnie z przyczyny wygladu swego, jako ze wieza jego jak kiel wilczy sterczy posrod morza), polaczony jest grobla kamienna z brzegiem Hrabstwa Devon, wszelako nie zawsze, jeno godzin kilka dnia kazdego, gdyz kryja ja przyplywy morza, a wowczas nikt do zamku nie dotrze, chocby mial wiele lodzi i okretow. Ostre, zjezone skaly, posrod ktorych morze kipi i wre, nawet w najspokojniejszy, bezwietrzny dzien letni, nie pozwola tam dotrzec zadnemu zywemu stworzeniu, procz ptactwa wodnego nie dbajacego o takie przeszkody. Wszelako zamek, lezacy z dala od miast i drog bitych, miedzy morzem a rozleglym pustkowiem, bezpieczny byl od band walesajacych sie posrod zyzniejszych, wrozacych wiekszy lup okolic.

Rozkazawszy wiec, aby w czas odplywu zawsze trzymano uniesiony most zwodzony, sir Edward odjechal na wojne.

Byl na niej dlugo, poki korona krolewska nie padla w proch przed potega Parlamentu. A jako czas pokazal, lepiej by sie stalo, gdyby poszedl w slad za ludzmi mniejszego serca, ktorzy zawczasu opuscili swego nieszczesnego monarche. Powracajac, gdy znalazl sie w hrabstwie Devon, pozostawil ludzi, by czuwali przy wozach, na ktorych nagromadzil nieco lupow zdobytych w tej bratobojczej wojnie, a sam ruszyl konno nie majac z soba zadnego ze zbrojnych, tak byl steskniony widoku swej mlodej, czekajacej w zamku malzonki. Watpic nie trzeba, ze wiodla go takze obawa, gdyz, choc jako juz rzeklismy, zamek byl warowny, a miejsce, w ktorym stal, bezpieczne, wszelako niezbadane sa wyroki Boze.

Wkrotce wyjechal z puszczy porastajacej wzgorze schodzace ku nadmorskiej rowninie, a na niej ujrzal pola uprawne, chaty swych wiesniakow i pastwiska nalezace do zamku, a takze i sam zamek, dobrze widomy z dala, gdyz dzien byl piekny. Zblizywszy sie podziekowal Bogu widzac, ze grobla skalna jest odkryta, a fale nie przelewaja sie przez nia.

Jak bylo dalej, wiadomo z opowiesci starej jego piastunki, ktora napotkala go w furcie zamkowej, a takze z tego, co rzekli ludzie jego, ktorzy byli z nim pozniej. Prawda ich slow podwazona byc nie moze, gdyz byli to ludzie prosci, nie znajacy klamstwa, a bolesc okazywali prawdziwa i watpic o niej nie mozna.

Gdy napotkal owa stara kobiete w furcie, zalala sie ona lzami mowiac, ze jeszcze nim sniegi stopnialy przyszla wiesc o tym jak zycie w boju postradal, podana przez ludzi, ktorzy przysiegali, ze widzieli cialo jego martwe na pobojowisku. W tymze czasie, nim nastalo przedwiosnie, chlopi okoliczni przywiezli do zamku mlodego rannego szlachcica, ktory takoz byl zwolennikiem Krola, sciganym przez ludzi Protektora. – “Malzonka twoja…” – rzekla piastunka – “jela leczyc jego rany, a tak serdecznie, ze nie odstepowala go za dnia ni w nocy. Dosc rzec, panie, ze gdy przyszla wiesc o twojej smierci, kryc sie przestala ze swa sklonnoscia do niego, a on, choc zdrow juz w pelni, takze nie udal sie w swoje strony, lecz pozostal i panem stal sie nad nami, wydajac ludziom rozkazy za przyzwoleniem tej, ktora miala strzec twego zamku i czci twojej…”

Sir Edward odparl jej na to, by zebrala wszystkich ludzi, czeladz cala, mezow, niewiasty i dzieci, i wyprowadzila wszystkich z zamku grobla na laki. A niechaj tam czekaja, poki do nich nie wyjdzie. Tak uczynila, a on udal sie do komnaty swej malzonki.

Czekali dlugo, spogladajac na zamek, z ktorego glos zaden nie dochodzil. Cicho bylo, kobiety uklekly i poczely sie modlic, choc nikt im nie kazal; mezowie milczeli, a tylko dzieci niewinne bawily sie uganiajac po polu.

Wreszcie w otwartej bramie ukazal sie sir Edward De Vere, przeszedl po grobli, stanal przed nimi i rzekl im, aby wrocili do swych spraw w zamku. Sam zas wzial wodze swego konia z reki stajennego, ktory czekal przy grobli, dosiadl rumaka i ruszyl droga, ktora przybyl. Nie ujechal daleko, gdy spotkal swe wozy i ludzi, podazajacych do zamku.

Zatrzymal ich i nakazal, by czekali wraz z nim.

Niedlugo przyszlo im czekac, gdyz na drodze lesnej ukazal sie wkrotce ow mlody szlachcic, przyczyna calego nieszczescia. Pojmali go, zwiazali, a na rozkaz pana powiesili na pierwszym przydroznym drzewie. Sir Edward, jak powiedzieli pozniej, stal nieporuszony i patrzyl, gdy tamten konal. A gdy upewnil sie, ze nie zyje, nakazal wozom jechac na zamek, wskoczyl na konia i ruszyl w strone przeciwna.

Lecz nie ujechal daleko. Zaledwie wozy ruszyly, uslyszeli strzal, a gdy przybiegli, ujrzeli konia stojacego posrodku drogi lesnej i sir Edwarda lezacego na ziemi. Palce jego martwej dloni zaciskaly sie na jednym z dwoch pistoletow, ktore zawsze na wojnie mial zatkniete za pas. Krew splamila juz caly kaftan, gdyz kula, ktora skierowal w swa piers, ugodzila wprost w serce. Latwo pojac z tego gwaltownego czynu, jak niezmiernie musial milowac swa niewierna malzonke. Sam przecie targnal sie z rozpaczy na wlasny zywot i zatrzasnal przed soba brame wiodaca do Zbawienia Wiecznego.

Zlozyli cialo jego na wozie, a na drugim cialo owego mlodego szlachcica, ktory, choc grzeszny, takze winien byl otrzymac chrzescijanski pochowek, i ruszyli ku zamkowi, gdzie kobiety zaczely przetrzasac komnate po komnacie, wszelkie schowki i zakamarki w poszukiwaniu swej pani. Nie mogla ona przecie opuscic zamku niedostrzezona przez nich, gdyz nie odstapili od grobli, a pozniej powrocili i uniesli most zwodzony. Lecz nie znalezli jej. Rozwiala sie jako mgla i nie odnalazl jej nikt, choc wielu poszukiwalo nie szczedzac trudu, chcac znalezc kryjowke, do ktorej sir Edward zlozyl jej cialo, jako ze wszyscy zgodni sa, ze ukaral to jawne wiarolomstwo ciosem smiertelnym, ktory zadal jej wlasna reka. Dowodem tego, ze cialo owej nieszczesnej niewiasty nadal spoczywa ukryte w czelusciach murow zamkowych, niechaj bedzie swiadectwo wielu, ktorzy widzieli na wlasne oczy ducha jej w bialej pokrwawionej szacie i przysiegaja, ze slyszeli glos zalosny, blagajacy, by nie szukano jej cielesnej powloki i nie zaklocano spokoju ukrytych przed okiem ludzkim szczatkow. Posrod ludu krazy tez wiesc, ze nikt nie znajdzie miejsca, gdzie pogrzebal ja jej malzonek i zabojca, poki inna wiarolomna niewiaste nie spotka podobna kara w tym zamku. Wowczas dusza jej wyzwolona odejdzie tam, gdzie milosierny Bog naznaczy jej mieszkanie, a prochy odnalezione spoczna w poswieconej ziemi.»

Alex uniosl glowe i spojrzal w okno, zmarszczywszy brwi. Pozniej usmiechnal sie. Ogarnelo go niejasne przeczucie tego, o czym pan Melwin Quarendon chce mowic z nim podczas lunchu, na ktory go zaprosil.

III “Nie sztuka miec osiemnascie lat…”

Вы читаете Cicha jak ostatnie tchnienie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату