ponaglenia.
Alvin powtorzyl rozkaz. Nie nastapilo uczucie ruchu, bo go nie bylo. Potem, powoli, na ekran powrocil obraz, ale byl jeszcze przez chwile zamglony i nieostry. Pokazywal jednak wystarczajaco duzo, aby zakonczyc spor o ladowanie.
Plaska rownina nie byla juz plaska. Bezposrednio pod nimi uformowalo sie wielkie wybrzuszenie — wybrzuszenie rozdarte z wierzchu, tam skad statek wyrwal sie na wolnosc.
Nad szczelina falowaly niemrawo ogromne pseudomacki, jak gdyby usilujac pochwycic ofiare, ktora przed chwila uleciala z ich objec. Gdy patrzyli z przerazeniem na te scene, Alvin zobaczyl przez moment szkarlatny otwor otoczony niby-fredzlami bijacymi zgodnie jak bicze macek, porywajacymi wszystko, co znalazlo sie w ich zasiegu, w dol w rozdziawiona szeroko paszcze.
Nie pochwyciwszy ponownie swej niedoszlej ofiary, potwor zapadl sie powoli pod ziemie — i wtedy Alvin zdal sobie sprawe, ze ta rownina byla w rzeczywistosci cienka warstwa piany unoszacej sie na powierzchni nieruchomego morza.
— Co to bylo? — wykrztusil.
— Zeby ci odpowiedziec, musialbym zejsc na dol i przyjrzec sie temu dokladniej — odparl zgodnie z prawda Hilvar. — To mogla byc jakas forma prymitywnego zwierzecia — moze nawet spokrewnionego z naszym przyjacielem z Shalmirane. Na pewno nie byla to istota inteligentna, bo inaczej nie usilowalaby pozerac statku kosmicznego.
Chociaz nic im juz nie grozilo, Alvin nadal nie mogl przyjsc do siebie. Zastanawial sie, co jeszcze kryje sie pod ta niewinnie wygladajaca murawa, ktora zdawala sie zapraszac do pobiegania po jej sprezystej powierzchni.
— Moglbym tu spedzic wiele czasu — powiedzial Hilvar wyraznie zafascynowany tym, co widzial. — W tych warunkach ewolucja musiala dojsc do bardzo interesujacych rezultatow. Nie tylko ewolucja, ale i degeneracja, poniewaz wyzsze formy ulegly zwyrodnieniu, kiedy ta planeta zostala pozostawiona wlasnemu losowi. Do tej pory ustalila sie juz chyba rownowaga — chyba nie masz jeszcze zamiaru odleciec? — Krajobraz w dole zaczal malec i glos Hilvara brzmial niemal zalosnie.
— Odlatujemy — zadecydowal Alvin. — Widzialem juz swiat bez zycia i swiat az za zywy i nie wiem, ktory bardziej mi sie podobal.
Na wysokosci pieciu tysiecy stop nad rownina planeta uraczyla ich ostatnia niespodzianka. Napotkali flotylle ogromnych sflaczalych balonow dryfujacych z wiatrem.
Z kazdej polprzezroczystej powloki zwisaly w dol peki wici tworzac cos, co przypominalo las odwrocony do gory nogami. Wygladalo na to, ze niektore rosliny starajac sie uciec od toczacego sie na powierzchni okrutnego konfliktu, nauczyly sie wzbijac w powietrze. Dzieki cudowi adaptacji zdolaly zgromadzic i przechowac w pecherzach ilosc powietrza wystarczajaca na wzniesienie sie we wzglednie spokojne warstwy atmosfery.
Nie bylo jednak pewne, ze tutaj wreszcie znalazly bezpieczenstwo. W ich zwisajacych w dol lodygach i lisciach roilo sie od pajakowatych stworzen, ktore spedzajac zycie wysoko nad powierzchnia globu, kontynuowaly na swych samotnych napowietrznych wyspach wszechobecna bitwe o przetrwanie. Rosliny te musialy prawdopodobnie kontaktowac sie od czasu do czasu z powierzchnia planety; Alvin dostrzegl nagle, jak jeden z wielkich balonow peka i wali sie w dol, rozwijajac jak spadochron swoja rozdarta powloke. Ciekawe, czy byl to wypadek, czy czesc cyklu zyciowego tych zadziwiajacych tworow.
Podczas przelotu do nastepnej planety Hilvar przespal sie troche. Z jakiegos powodu, ktorego robot nie potrafil im wyjasnic, statek, w porownaniu do szybkosci, jaka rozwinal w drodze z Ziemi do formacji Siedmiu Slonc, lecial teraz wolno. Dotarcie do swiata, ktory Alvin wybral na trzeci przystanek, zajelo im niemal dwie godziny i Alvin zdziwil sie, ze zwykla podroz miedzyplanetarna moze trwac tak dlugo.
Obudzil Hilvara, kiedy weszli w atmosfere planety.
— Co o tym myslisz? — spytal wskazujac na ekran.
Pod nimi roztaczal sie ponury krajobraz czerni i szarosci nie wykazujacy sladu roslinnosci czy innego, bezposredniego dowodu istnienia zycia. Ale znajdowal sie tam dowod posredni. Niskie wzgorza i plytkie doliny usiane byly kropkami idealnie uformowanych polkul. Niektore z nich tworzyly skomplikowane, symetryczne wzory.
Poprzednia planeta nauczyla ich ostroznosci i po dokladnym rozwazeniu wszystkich mozliwosci pozostali wysoko w atmosferze, a na rekonesans wyslali robota. Poprzez jego oczy widzieli, jak zbliza sie do jednej z polkul i zatrzymuje w odleglosci pieciu stop od jej idealnie gladkiej powierzchni.Nie dostrzegli na niej niczego, co moglo sluzyc jako wyjscie albo wyjasnic przeznaczenie budowli. Polkula, przed ktora unosil sie robot, byla dosyc spora i mierzyla sobie sto stop wysokosci, ale w zasiegu wzroku wznosily sie polkule jeszcze wieksze. Jesli byl to budynek mieszkalny, to nie mial ani okien, ani drzwi.
Po chwili wahania Alvin wydal robotowi rozkaz zblizenia sie do kopuly i dotkniecia jej. Ku jego zupelnemu zaskoczeniu robot nie wykonal polecenia. To byl bunt lub tak to na pierwszy rzut oka wygladalo.
— Dlaczego nie robisz, co ci kaze? — spytal Alvin, gdy otrzasnal sie ze zdumienia.
— To jest zabronione — padla odpowiedz.
— Przez kogo?
— Nie wiem.
— Skad zatem… nie, skasuj to. Czy jest to twoj wewnetrzny zakaz?
— Nie.
To eliminowalo jedna z ewentualnosci. Budowniczowie tych kopul mogli byc przeciez rasa, ktora stworzyla robota wlaczajac to tabu do oryginalnego zestawu instrukcji maszyny.
— Kiedy odebrales ten rozkaz? — spytal Alvin.
— Odebralem go po wyladowaniu. Alvin spojrzal na Hilvara. W jego oczach zapalila sie iskierka nowej nadziei.
— Tu jest inteligencja! Nie wyczuwasz jej obecnosci?
— Nie — odparl Hilvar. — To miejsce wydaje mi sie tak samo martwe jak swiat, ktory odwiedzilismy na samym poczatku.
— Wychodze na zewnatrz i ide do robota. Cokolwiek przemawialo do niego, moze tez przemowic do mnie.
Hilvar nie wnosil sprzeciwu, chociaz nie wygladal na uszczesliwionego decyzja przyjaciela. Wyladowali sto stop od kopuly, niedaleko czekajacego robota, i otworzyli sluze powietrzna.
Alvin wiedzial, ze sluza nie otworzylaby sie, gdyby mozg statku nie uznal, iz atmosfera planety nadaje sie do oddychania. Po wyjsciu na zewnatrz wydawalo mu sie przez chwile, ze komputer popelnil omylke, tak rzadkie bylo powietrze i tak malo tlenu dawalo jego plucom. Potem, oddychajac gleboko, stwierdzil, ze moze wychwycic wystarczajaco duzo tlenu, aby przezyc, czul jednak, ze nie wytrzyma tu dluzej niz kilka minut.
Dyszac ciezko podeszli do robota i oblej sciany zagadkowej kopuly. Postapili jeszcze jeden krok i — staneli jak wryci, porazeni tym samym impulsem. W ich mozgach, niczym dzwiek poteznego dzwonu, dudnilo ostrzezenie:
NIEBEZPIECZENSTWO. NIE ZBLIZAC SIE.
I to wszystko. Bylo to ostrzezenie wyrazone nie slowami, ale czysta mysla. Alvin byl pewien, ze kazda istota, bez wzgledu na poziom jej inteligencji, odebralaby ten zakaz w ten sam, zupelnie jednoznaczny sposob — gleboko w swoim mozgu.
To bylo ostrzezenie, nie grozba. Czuli instynktownie, ze nie jest skierowane przeciw nim; mialo sluzyc ich wlasnemu bezpieczenstwu. Znajduje sie tu cos niebezpiecznego, zdawalo sie przestrzegac, i my, budowniczowie, dokladamy staran, aby nikt nie ucierpial natykajac sie na to przypadkiem i nieswiadomie.
Alvin z Hilvarem cofneli sie o kilka krokow i spojrzeli po sobie. Pierwszy podsumowal sytuacje Hilvar.
— Mialem racje, Alvinie — rzekl. — Tutaj nie ma zadnej inteligencji. To ostrzezenie wysylane jest automatycznie — jest wyzwalane nasza obecnoscia, gdy sie zanadto zblizamy.
Alvin skinal glowa na znak, ze zgadza sie z opinia przyjaciela.
— Ciekaw jestem, co starali sie w ten sposob ochronic — powiedzial. — Pod tymi kopulami moga znajdowac sie budynki — no, cokolwiek.
— Nie potrafimy tego w zaden sposob stwierdzic, jesli wszystkie kopuly beda nas ostrzegaly, aby trzymac s;e od nich z dala. To zastanawiajace — te roznice miedzy planetami, ktore odwiedzilismy. Zabrali wszystko z pierwszej — druga porzucili nie zawracajac nia sobie glowy — ale tutaj zadali sobie wiele trudu. Moze spodziewali sie, ze kiedys powroca, i chcieli, aby wszystko bylo na ten powrot przygotowane?— Ale nigdy nie wrocili, a odeszli dawno temu.
— Mogli zmienic zamiary.
To dziwne, pomyslal Alvin, jak wraz z Hilvarem zaczeli nieswiadomie uzywac slowa „oni”. Kimkolwiek czy czymkolwiek byli ci „oni”, ich obecnosc na pierwszej planecie nie ulegala watpliwosci i jeszcze widoczniejsza byla tutaj. Ten swiat zostal pieczolowicie zapakowany i odlozony do czasu, kiedy moze byc znowu potrzebny…
— Wracamy na statek — powiedzial zdyszanym glosem Alvin. — Trudno mi tu oddychac.
Gdy zamknela sie za nimi sluza powietrzna i znowu poczuli sie lepiej, przedyskutowali swoje nastepne posuniecia. Aby badania byly dokladne, powinni sprawdzic duza liczbe kopul w nadziei, ze znajda taka, ktora nie bedzie ich ostrzegala i do ktorej beda sie mogli dostac. Jesli sie to nie uda… ale Alvin nie dopuszczal do siebie takiej mozliwosci, dopoki nie zostanie do tego zmuszony.
Zostal do tego zmuszony w niespelna godzine pozniej, i to w daleko dramatyczniej szych okolicznosciach, niz moglby sobie wczesniej wyobrazic. Sunac nad krajobrazem bardzo nie pasujacym do tego uporzadkowanego, ladnie opakowanego swiata, jeszcze szesciokrotnie wysylali robota do wybranych przypadkowo kopul — zawsze z tym samym skutkiem.
Pod nimi lezala szeroka dolina, usiana z rzadka prowokujacymi, nieprzeniknionymi polkulami. Na jej srodku widniala latwa do rozpoznania blizna po wielkiej eksplozji, ktora wypalila plytki krater w podlozu i rozrzucila na wiele mil w kolo odlamki skal.
Obok krateru spoczywal wrak statku kosmicznego.
Rozdzial 21
Wyladowali w poblizu miejsca tej starozytnej tragedii i poszli, oddychajac oszczednie, w kierunku ogromnego przelamanego kadluba. Ocalal tylko krotki fragment statku, czy to dziob, czy rufa; reszta ulegla prawdopodobnie zniszczeniu podczas eksplozji. Gdy zblizali sie do wraka, w umysle Alvina zaczelo kielkowac pewne przypuszczenie; rozwijalo sie i nabieralo sily, az wreszcie uzyskalo status pewnosci.
— Hilvarze — powiedzial, po raz ktorys z rzedu stwierdzajac, ze trudno mu jednoczesnie isc i oddychac — wydaje mi sie, ze ten statek wyladowal przedtem na planecie, ktora