zwykle, nikt obcy nie przyszedl. Potem, gdzies moze dziesiec minut po rozpoczeciu, przyszedl do mnie garderobiany pana Vincy, Oliver Ruffin, i wszedl do portierki. Porozmawialismy troche, bo mial duzo czasu. Pan Vincy odprawil go zaraz potem, kiedy Ruffin ubral go w kostium, i kazal mu juz nie wchodzic do garderoby, bo spodziewa sie goscia. Kazal Ruffinowi uprzedzic mnie, ze przyjdzie do niego jedna pani i mam ja wpuscic, ale nie wiedzial, czy ta pani przyjdzie w przerwie, czy po przedstawieniu… Potem byla przerwa, Ruffin siedzial u mnie w dalszym ciagu. W przerwie przyszedl jeden kwiaciarz z koszem roz dla pana Vincy, Ruffin nie ruszyl sie ode mnie, bo byl potrzebny dopiero po koncu przedstawienia, dla rozebrania pana Darcy. Pan Darcy gra w tej sztuce dopiero na samym koncu, ale od czasu tej awantury miedzy panem Vincy a panna Faraday przychodzil przed rozpoczeciem spektaklu i od razu przebieral sie. Ma zreszta taki sam kostium jak pan Vincy, tylko bez maski, ale za to wystepuje w kapeluszu, wiec Ruffin nie ma z nim wiele klopotu. W tych nowoczesnych sztukach, mowi Ruffin, jedno jest dobre, ze kostiumy sa z byle czego i nie ma zadnych koronek ani tych haftow, jakie byly dawniej. Czlowiek nie musi sie narobic.
Parker spojrzal spod oka na Alexa i otworzyl usta, jakby chcial przerwac mowiacemu, ale Joe zrobil prawie niedostrzegalny przeczacy ruch glowa. W reku trzymal zamknieta ksiazke telefoniczna, przytrzymujac palcem jedna strone. Parker zamknal usta i zwrocil oczy na mowiacego. – Wiec Ruffin siedzial u mnie jeszcze troche po przerwie, a wtedy przyszla siostra zony, ktora przyjechala akurat pociagiem z Manchesteru, zeby pomoc troche w domu, bo zona urodzila wczoraj, wiec wyslalem do niej depesze, bo jeszcze dwoje dzieci jest w domu, a ja mam dwanascie godzin sluzby na dobe, i to w dzien… Wiec kiedy przyszla z walizka, Ruffin powiedzial, ze idzie do garderoby panny Faraday, ktora jest teraz na scenie, i pogada sobie troche z Susanna.
– Kto to jest Susanna?
– To garderobiana panny Faraday, zona Malcolma Snow, naszego kurtyniarza, wielka gadula. Caly teatr byl ciekaw, jak sie tez skonczy ta afera po awanturze miedzy panna Faraday i panem Vincy, bo przeciez panna Faraday przedtem, jak sie to mowi, chodzila z panem Darcy… Wiec Ruffin poszedl pogadac sobie z Susanna, a mnie zostawil z siostra. Potem skonczylo sie przedstawienie; bo to nie jest dlugie przedstawienie, podobno to byla nawet jednoaktowka, tylko ze pan Darcy zrobil przerwe posrodku, zeby tych krzesel mogli wiecej wniesc na scene. Z tymi krzeslami zawsze jest heca, bo trudno je ustawic w takim specjalnym porzadku… Dwiescie piecdziesiat krzesel trzeba ustawic na scenie w czasie przerwy i ludzie sobie rece obrywaja, zeby zdazyc… Ale o czym to ja mowilem?… Ano, tak. Wiec po koncu przedstawienia wyslalem siostre taksowka do domu, bo chociaz pieniedzy nie mam za wiele, ale jednak czlowiek troche sie boi zostawiac dzieci same w domu. Jedno ma dziesiec lat, niby roztropniejsze, ale drugie za to ma tylko cztery, i same sie musza klasc spac i kolacje sobie robic. Wiec siostra wsiadla w taksowke i pojechala. A ja czekalem, az wszyscy wyjda. Wyszli juz prawie wszyscy, kiedy zajrzala ta pani… Zapytala, czy jest pan Vincy. Powiedzialem, ze jest, wiec weszla na gore. Potem chyba nikt juz nie wychodzil, a ja siedzialem i oczy mi sie zaczely kleic, bo przeciez cala poprzednia noc nie spalem, a rano poszedlem do pracy. Pamietam, ze ta pani wyszla, a ja juz bylem taki spiacy, ze zamknalem za nia drzwi i trzymajac klucz w rece usiadlem przy okienku i oparlem glowe na lokciu. Pomyslalem, ze zdrzemne sie troche, a kiedy pan Vincy bedzie chcial wyjsc, obudzi mnie, zerwe sie i mu otworze. No i ledwie zamknalem oczy, a juz zadzwonil do drzwi Soames. Tak mi sie przynajmniej zdawalo, bo musialem pewnie spac wiecej niz poltorej godziny. Ale przy tych nerwach i przezyciach poprzedniej nocy to moglbym spac chyba z piec dni… Teraz mi to minelo… – powiedzial z lekkim zdumieniem. – Wcale mi sie teraz spac nie chce.
– Dobrze. Zachce sie wam na pewno – powiedzial Parker. – Ale najpierw musicie skonczyc wasze opowiadanie.
– No, to chyba koniec mego opowiadania, prosze pana. Soames zadzwonil, a ja bylem taki rozespany, ze zupelnie zapomnialem o panu Vincy i o tym, ze mialem zrobic obchod teatru przed wyjsciem. Zreszta wiedzialem, ze Soames to zaraz zrobi, bo to bardzo sumienny czlowiek. Poza tym czy czlowiek mogl przypuszczac, ze w teatrze akurat zdarzy sie taka okropnosc? Wiec kiedy przyszedl Soames, poznal pewnie, ze spalem, ale nie zdziwil sie, bo wszyscy wiedzieli o tym, ze mi sie syn urodzil. Nawet pieniedzy troche w prezencie dla niego zlozyl mi caly zespol… To bardzo przyjemny teatr, prosze pana, i stosunki tu naprawde piekne i kolezenskie. Nikt nie zwraca uwagi, czy ktos jest pracownikiem fizycznym, czy artysta. Atmosfera jest dobra, mozna powiedziec, a nikt z nas sie nie spoufala, bo wiemy, ze co rezyser albo aktor, to nie portier. Ale kazdy jest grzeczny dla kazdego. Moze jeden pan Vincy byl… Ale o nieboszczyku nie nalezy zle mowic. Umarl i co kto do niego mial, musi mu teraz kazdy wybaczyc, prawda, prosze pana?
– Na pewno – Parker skinal glowa. – Idzcie do domu, Gullins, i wyspijcie sie. Moze uda mi sie nie zawiadomic pana dyrektora Davidsona o tym, ze spaliscie na sluzbie, kiedy to sie wydarzylo. Ale pamietajcie, ze nastepnym razem mozecie miec ogromne klopoty. Ojciec trojga dzieci musi byc bardziej obowiazkowy.
– Dziekuje panu, prosze pana – glos Gullinsa znowu zadrzal niebezpiecznie – wlasnie tak ogromnie sie martwilem, ze…
– W porzadku. Idzcie juz…
– Dobranoc panom…
– Dobranoc, dobranoc… – Parker dal znak dyzurujacemu, ktory wypuscil Gullinsa drzacego, ale usmiechnietego niepewnie.
– Co teraz? – zapytal Joe. – Czy pojedziemy do pana Charlesa Cresswella, narzeczonego Anny Dodd? Mysle, ze tak.
– I ja tak mysle. – Parker wychylil sie i wydal zarzadzenia. Po chwili siedzieli juz w samochodzie, ktory ruszyl ostro i wpadl w dluga, prosta ulice prowadzaca wsrod dwoch szeregow wysokich, starych kamienic. Potem auto skrecilo i minawszy dwie czy trzy wezsze ulice, przedostalo sie do dzielnicy willowej. Po chwili zatrzymalo sie przed tonacym w ciemnosciach domem, na pol ukrytym za wysokimi drzewami ogrodu. Furtka byla zamknieta. Parker wysiadl i nacisnal dzwonek. Przez chwile dom nadal byl ciemny. Inspektor znowu nacisnal guzik dzwonka, ale rownoczesnie na parterze domu zapalilo sie swiatlo w jednym z okien. Potem w pewnej odleglosci skrzypnely lekko drzwi.
– Kto tam? – zapytal jakis ochryply, starczy glos.
– Czy zastalem pana Charlesa Cresswella? – zapytal rownie glosno Parker.
– Co takiego? – rozleglo sie powolne czlapanie i po chwili na sciezce rozjasnionej padajacym z okna blaskiem i swiatlem niedalekiej latarni ukazala sie przygarbiona postac w ciemnym, dlugim szlafroku. – Kto to taki?
Alex zauwazyl, ze na pietrze zaplonelo drugie swiatlo.
– Policja – powiedzial Parker, kiedy stary czlowiek zblizyl sie dostatecznie, aby nie trzeba bylo do niego zbyt glosno wolac. – Chcemy zobaczyc sie z panem Charlesem Cresswellem, jezeli jest w domu.
– Policja… – Stary czlowiek podszedl jeszcze blizej. Przyjrzal sie im uwaznie.
– Oto moja legitymacja – Parker wysunal ku niemu przez zelazne sztachety mala, ciemna karte. Stary czlowiek wzial ja do reki i odczytal jej tresc w swietle latarki, ktora wysuplal z kieszeni szlafroka.
– Tak… – zawahal sie – jak to policja?… – mruknal do siebie jakby z niedowierzaniem. – Nigdy jeszcze nie bylo zadnego policjanta…
Ale na sciezce rozlegly sie inne kroki, szybsze i bardziej zdecydowane.
– Co sie tam dzieje, John? – zapytal mlody meski glos.
– Jestem inspektorem Scotland Yardu – powiedzial ostro Parker – i zwracam panu uwage, ze pelnie w tej chwili moje obowiazki sluzbowe. Chce widziec Charlesa Cresswella, jezeli jest w domu. Jezeli go nie ma, prosze wyjasnic…
– To ja – powiedzial mlody czlowiek i zblizyl sie. – Otworz, Johnie.
Stary czlowiek siegnal po klucz i otworzyl furtke. Przechodzac Parker wyjal mu z reki swoja legitymacje.
– Przepraszam, ze musimy pana niepokoic o tej porze nocy – powiedzial uprzejmie – ale nastapil pewien dosc dramatyczny wypadek i przypuszczamy, ze bedzie pan nam mogl udzielic jakichs informacji na ten temat.
– Ja? – Charles Cresswell rozesmial sie. Alex zobaczyl w mroku dwa rzedy jego bialych, rownych zebow. – Obawiam sie, ze to jakas omylka. Ale skoro pan pelnicie swoje funkcje urzedowe, nie zostaje mi nic innego jak… – Usunal sie i zapraszajacym gestem wskazal prowadzaca ku domowi zwirowana sciezke. Parker ruszyl przodem, majac obok siebie gospodarza. Alex szedl za nimi przez mroczny ogrod. Myslal. Tak, teraz to juz chyba nie mialo najmniejszego znaczenia… Ale wlasnie w tej chwili zrozumial, co trapilo go po wejsciu do garderoby zabitego. Czyzby ona zabrala…?
Znalezli sie przed wejsciowymi drzwiami i Cresswell wszedl w nie pierwszy, zapalajac swiatlo w hallu. Bez slowa wskazal gestem drzwi prowadzace w prawo. Byl to niewielki pokoj, urzadzony czesciowo jak gabinet, czesciowo jak biblioteka. Alex z przyjemnoscia spojrzal na piekny gobelinek wiszacy na scianie.