– Kurde – powiedzial cicho Feeney, kiedy Rockman upadl na podloge. – Chyba nie trzyma sie zbyt pewnie na nogach. – Pochylil sie nad nim i zalozyl mu kajdanki. – Moze ze dwoch z was, chlopcy, zabraloby go stad. Poczekajcie na mnie z karetka. Pojade z nim.

Wyjal plastykowa torebke i wlozyl do niej bron.

– Niezla zabawka. Rekojesc z kosci sloniowej. Zaloze sie, ze niezle laduje.

– Wiem cos o tym. – Machinalnie polozyla reke na ramieniu. Feeney przestal podziwiac bron.

– Cholera, Dallas, postrzelil cie?

– Nie wiem – powiedziala sennie zaskoczona, kiedy Roarke oddarl rekaw jej poszarpanej bluzki. – Hej.

– To tylko drasniecie – rzucil gluchym glosem. – Przedarl rekaw, robiac z niego opaske uciskowa. – Trzeba sie nia zaopiekowac.

– Mysle, ze moge zostawic to tobie – zauwazyl Feeney. – Dallas, moze bedziesz chciala nocowac dzis gdzie indziej. Przysle tu ludzi do sprzatania.

– Tak. – Usmiechnela sie, kiedy kot wskoczyl na lozko. – Moze. Feeney zagwizdal przez zeby.

– Ciezki dzien.

– Takie zycie – mruknela glaszczac kota. Galahad, pomyslala, jej bialy rycerz.

– Do zobaczenia, dzieciaku.

– Tak. Dzieki, Feeney.

Zdecydowany doprowadzic te sprawe do konca, ukleknal przed nia. Poczekal, az umilklo gwizdanie Feeneya.

– Ewo, jestes w szoku.

– Tak jakby. Zaczyna mnie bolec.

– Potrzebujesz lekarza. Wzruszyla ramionami.

– Moge wziac proszek przeciwbolowy i musze doprowadzic sie do porzadku.

Przyjrzala sie sobie, chlodno oceniajac swoj stan. Bluzka byla podarta i pochlapana krwia. Rece wygladaly okropnie, klykcie byly zdarte i spuchniete – z trudem mogla zacisnac w piesci. Pojawilo sie mnostwo siniakow, a rana na jej ramieniu, gdzie kula drasnela skore, straszliwie piekla.

– Mysle, ze nie jest tak zle, jak wyglada – uznala – ale lepiej sprawdze. – Kiedy probowala sie podniesc, wzial ja na rece. – Nawet lubie, kiedy mnie nosisz. Wtedy wszystko we mnie wiruje. Tylko potem mi glupio. Lekarstwa sa w lazience.

Chcial sam obejrzec obrazenia, wiec wniosl ja do srodka i posadzil na toalecie. Znalazl silny srodek przeciwbolowy dla policjantow w prawie pustej apteczce. Podal jej tabletke i wode, zanim zwilzyl gaze.

Klepnela sie w czolo zdrowa reka.

– Zapomnialam powiedziec Feeneyowi. DeBlass nie zyje. Samobojstwo. To, co oni nazywaja polykaniem lufy. Cholerne okreslenie.

– Nie martw sie tym teraz. – Roarke zajal sie najpierw rana postrzalowa. To bylo brzydkie skaleczenie, ale krwawienie juz ustalo. Kazdy lekarz poradzilby sobie z tym w kilka minut, ale jemu rece sie trzesly.

– Bylo dwoch mordercow. – Marszczac brwi, patrzyla na przeciwlegla sciane. – Na tym polegal problem. Wpadlam na to, ale potem dalam sobie spokoj. Dane wskazywaly na maly stopien prawdopodobienstwa. Glupia.

Roarke przyjrzal sie jej uwaznie. Znacznie mu ulzylo, kiedy sie zorientowal, ze wiekszosc krwi nie byla jej. Warge miala przecieta, lewe oko juz zaczynalo puchnac. Nie najlepiej tez wygladala jej kosc policzkowa.

Odetchnal gleboko, by sie uspokoic.

– Bedziesz miala mnostwo siniakow.

– Zdarzalo mi sie to juz wczesniej. – Lekarstwo zaczynalo dzialac, zmieniajac bol w odretwienie. Tylko sie usmiechnela, kiedy rozebral ja do pasa, szukajac dalszych obrazen. – Masz fantastyczne dlonie. Uwielbiam, kiedy mnie dotykasz. Nikt nigdy nie dotykal mnie w ten sposob, mowilam ci to juz?

– Nie. – I watpil, zeby pozniej pamietala, iz to powiedziala. Ale nie omieszka jej o tym przypomniec.

– Jestes tato piekny. Taki piekny – powtorzyla przyblizajac krwawiaca dlon do jego twarzy. – Ciagle sie zastanawiam, co ty tu robisz.

Wzial jej reke i delikatnie owinal gaza.

– Zadaje sobie to samo pytanie.

Usmiechnela sie niemadrze, pozwalajac sobie na chwile odprezenia. Musze zlozyc raport, pomyslala ze zmeczeniem. Pozniej.

– Naprawde myslisz, ze cos z tego wyjdzie? Roarke i glina?

– Mysle, ze musimy sami sie przekonac. – Miala mnostwo siniakow, ale najbardziej martwily go granatowe slady na jej zebrach.

– Dobrze. Moze teraz bym sie polozyla. Mozemy pojechac do ciebie, bo Feeney bedzie musial wyslac ludzi, zeby zbadali miejsce przestepstwa i tak dalej. Chcialabym sie chociaz przez chwile zdrzemnac, zanim zloze raport.

– Pojedziesz do najblizszego szpitala.

– Co to, to nie. Nie znosze tego. Szpitale, centra medyczne, lekarze. – Popatrzyla na niego szklanym wzrokiem i usmiechnela sie. – Pozwol mi spac w swoim lozku, Roarke, zgoda? W tym wspanialym wielkim lozku, na podwyzszeniu pod niebem.

Z braku czegos lepszego otulil ja swoja marynarka. Kiedy wzial Ewe na rece, polozyla mu glowe na ramieniu.

– Nie zapomnij o Galahadzie. Ten kot uratowal mi zycie. Kto by pomyslal?

– Wiec bedzie dostawal kawior do konca swoich dziewieciu zywotow. – Pstryknal palcami i kot z radoscia pobiegl za nim.

– Drzwi sa rozwalone. – Ewa zachichotala, gdy Roarke wyszedl przez prog na korytarz. – Wlasciciel bedzie wkurzony, ale wiem, jak go podejsc. – Wycisnela pocalunek na szyi Roarke'a. – Ciesze sie, ze juz po wszystkim – westchnela. – 1 ciesze sie, ze tu jestes. Badz mily, jesli zdecydujesz sie przy mnie zostac.

– Mozesz na to liczyc. – Trzymajac ja na rekach, schylil sie po paczke, ktora upuscil biegnac Ewie na pomoc. Byl w niej funt prawdziwej kawy. Pomyslal, ze przekupi tym Ewe, kiedy obudzi sie w szpitalnym lozku.

– Zadnych snow tej nocy – wymamrotala zasypiajac.

Wniosl ja do windy i poczekal, az kot znajdzie sie przy jego nodze.

– Nie. – Przesunal ustami po wlosach Ewy. – Zadnych snow.

***
,

[1] przel. Wladyslaw Tarnawski

Вы читаете Dotyk Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×