chwile miala wrazenie, ze znajduja sie sami w sypialni, wiec bez oporow przyjela pieszczote jego warg.
Zar pocalunku Steve'a przeniknal wprost do jej duszy. Kiedy uniosl glowe, wyrzucila z siebie:
– Steve, to byl moj byly narzeczony.
– Domyslilem sie tego, kochanie. Zaczela wyjasniac:
– Nie chcialam wywolywac publicznej awantury. Musisz mi uwierzyc. Probowalam byc uprzejma i zarazem stanowcza. Wykorzystalam wszelkie sposoby, zeby sie go pozbyc… – Rozumiem. – Zanurzyl delikatnie palce w jej wlosy.
– Nielatwo jest robic trudne rzeczy i czasami jedynym wyjsciem jest stawic im czolo. Cos ci powiem. Potrzebuje cie w swoim narozniku, Mary Ellen.
– Naprawde?
– Tak, i to na stale – potwierdzil. – Nigdy nie spotkalem silniejszej czy pewniejszej siebie kobiety, panno Barnett. Moze ty nie potrzebujesz w swoim zyciu kogos bliskiego, ale ja tak. Przez caly czas u moich drzwi czaja sie wilki. Potrzebuje odwaznej kobiety, ktora zechce mnie bronic. Czy zastanowisz sie nad przyjeciem tej posady?
Prawie sie usmiechnela slyszac, ze to ona ma ochraniac tego odwaznego mezczyzne. Tyle ze w spojrzeniu Steve'a nie bylo rozbawienia. Widziala juz w jego oczach wyraz milosci, ale nie tak wyraznie jak teraz. Glos mial ochryply, a jego blekitne oczy byly pelne napiecia.
Zawsze wiedziala ze jej samotny wilk jest wrazliwszy od innych mezczyzn. Nigdy jednak nie chciala zeby sie bal, iz ja straci. Dotknela czule jego policzka.
– Czy probujesz mi powiedziec, ze wybrales mnie ze stada?
– Probuje ci powiedziec, ze w tym zyciu nie bedzie istniala dla mnie zadna inna kobieta, kochanie.
Serce przestalo jej bic, po czym wypelnilo sie po brzegi radoscia.
– Kiedys balabym sie powiedziec „tak” – szepnela. – Po prostu nie sadzilam, ze jestem dla ciebie odpowiednia. Ale ty masz niedobry zwyczaj wplatywania sie w klopoty, Steve. Moge przysiac, ze za to, w co wierzysz, bylbys gotow rzucic sie w przepasc. Moze lepiej sie toba zajme. Nie moge powierzyc twego bezpieczenstwa nikomu innemu.
– Co to znaczy „moze”?
Jeszcze sie nie usmiechal, ale zobaczyla w jego oczach cien radosci.
– Jestesmy w miejscu publicznym. Nie chcialam cie zawstydzac, krzyczac na cale gardlo, ze kocham cie nad zycie.
No, wreszcie ujrzala na jego twarzy usmiech. Szeroki, promienny usmiech, ktory byl przeznaczony tylko dla niej. Steve przytulil policzek do jej czola.
– Ludzie w ogole mnie nie obchodza ale musze przyznac, ze bardzo chcialbym uslyszec taki okrzyk, kiedy bedziemy sami.
– No to co my tu jeszcze robimy? – szepnela. – Zabierz mnie do domu.
Jennifer Greene