ze ilekroc zblizam sie spragniony do zdroju by pic, spostrzegam iz zywa jego woda jest sama w tesknocie,
i gdy ja pije, ona wypija mnie.
Niejeden z was, zbyt dumnym mnie sadzil i nazbyt niesmialym by przyjmowac dary.
Zbyt dumny jestem w istocie aby przyjac zaplate,
ale nie dar.
I choc zywilem sie jagoda lesna, na wzgorzach, gdy wyscie chcieli, bym zasiadal u waszego stolu;
a noce spedzalem pod arkada swiatyni, choc pragneliscie mi dac w waszym domu schronienie,
jednak czyz to nie troska wasza, otaczajaca miloscia dnie moje i noce, tyle slodyczy przydala mym posilkom, a sen moj w wielkie wzbogacila wizje?
Za to blogoslawie was najbardziej
iz dajecie wiele, sami o tym nie wiedzac.
Zaprawde dobroc co sie sobie w zwierciadle przyglada, zamienia sie w kamien;
a wielkoduszny czyn, co sam siebie pieknym nazywa staje sie klatwie podobien.
Niektorzy z was samotnikiem mnie zwali,
upojonym wlasna samotnoscia;
mowiliscie: „szuka biesiady z drzewem lesnym, nie z czlowiekiem;
„samotnie na szczytach wzgorz usiada i z gory na grod nasz spoziera.”
Tak, prawda jest iz wspinalem sie na wzgorza i wiele odleglych przewedrowalem zakatkow;
lecz jakze bym mogl was widziec inaczej, jak nie z oddalenia?
Czyz mozna byc naprawde blisko, nie bedac jednoczesnie daleko?
A inni z pomiedzy was wolali ku mnie bez slow:
„Wedrowcze, wedrowcze z krain dalekich, milosniku niedosieglych wyzyn, po coz to przebywasz wsrod szczytow, gdzie tylko orly wija gniazda swoje?
“Czemu niedoscigle gonisz?
“Jakiez to burze chcesz zlowic w twa siec?
“Na jakie to ptaki chmur polujesz w blekitach?
“Chodz, badz jednym z nas!
“Zstap ku nam, zaspokoj twoj glod chlebem z naszych pol,
ukoj pragnienie winem z naszych winnic.”
W samotnosci swej duszy tak oto powiadali;
lecz gdyby samotnosc ich byla jeszcze glebsza poznaliby iz szukalem tam tylko tajemnicy bolow waszych i waszych radosci;
a siec zarzucalem w przestwory chcac pochwycic dusze wasze bezkresne, co suna w blekitach.
Ale lowca sam byl tez i ofiara,
bowiem wiele mych strzal, wybiegajac z luku, godzilo w moja wlasna piers.
A ten co szybowal w przestworach, byl jednoczesnie wiotkim pnaczem ziemi;
bo gdy skrzydla me rozpostarly sie w sloncu, cien ich ksztalt zolwia przybral na ziemi.
I ja, czlowiek wiary, bylem zarazem watpiacym,
gdyz nieraz palec we wlasna kladlem rane, by zdobyc wieksza w was wiare i wieksza o was wiedze.
I oto z wiara ona i z wiedza powiadam wam:
nie jestescie cialem zamknieci, ani ograniczeni polem i domostwem waszym;
to, co w was istotne, trwa ponad szczytami gor i wedruje z wiatrem;
nie czolga sie ono w sloncu, zadne ciepla jego promieni, ani grzebie jam w mroku ziemi, by sie w nie schronic bezpiecznie;
jest ono wolne wieczyscie; albowiem jest to Duch w was, co ziemie ogarnia i wieje wsrod eteru przestworow.
Jesli mgliste sa te slowa moje, nie usilujcie ich teraz wyjasniac.
Mglawica sa narodziny i poczatek rzeczy wszelkiej, lecz nie jej koniec;
a ja bym pragnal jako swit i narodziny w pamieci waszej pozostac.
Wszelki zywy twor i zycie samo, jest poczete w mglawicy, a nie w krysztale.
Ktoz wie czy krysztal nie jest zastygla mglawica?
Pragne abyscie wspominajac mnie, te oto slowa zapisali sobie na zawsze, w pamieci:
to, co sie zdaje byc w nas najbardziej niepewne i wiotkie, jest w istocie najmocniejsze i najbardziej stanowcze.
Czyz to nie oddech wasz wzniosl i utwierdzil rusztowanie kosci?
Czyz nie z wizji marzen powstal wasz grod i wszystkie jego cuda,
z marzen zamierzchlych, ktorych sama pamiec w was zaginela?
Gdybyscie jeno mogli widziec to Tchnienie Ogromne i odczuc jego wielki rytm, nie widzielibyscie nic poza nim, w calym wszechswiecie.
A gdybyscie mogli uchwycic glos onych. marzen, nigdzie innego nie slyszelibyscie dzwieku.
Lecz ani widziec mozecie, ani tez slyszec. I tak jest dobrze.
Zaslone ktora przyslania wasz wzrok, ta sama uniesie reke, ktora ja utkala;
a uszy wasze oczysci z zasklepiajacej je gliny, ta sama dlon ktora ja niegdys ugniotla.
I bedziecie widziec
i bedziecie slyszec.
Ale nie bedziecie zalowac zescie byli glusi, ani ubolewac zescie doswiadczyli slepoty,
albowiem poznacie w ten dzien, ukryty cel rzeczy wszelkiej
i blogoslawic bedziecie ciemnosci, jak blogoslawilibyscie swiatlu.
Wypowiedziawszy te slowa, rozejrzal sie wkolo i dostrzegl sternika swego statku, co stal na burcie, spogladajac to na zagle rozpiete, to w przestrzen przed soba.
I rzekl:
Cierpliwy zaiste, az nazbyt cierpliwy, jest kapitan mego okretu.
Wiatr oto wieje i wzdymaja sie zagle,
nawet ster zdaje sie domagac kierowniczej reki; a moj kapitan wciaz czeka cierpliwie az umilkne.
A ci marynarze moi, co uszy maja pelne szumu wielkich morz, oni tez sluchali mnie cierpliwie;
ale nie beda czekac juz dluzej.
Jestem gotow.
Strumien dosiegnal morza; raz jeszcze wielka Macierz trzyma syna w swoich ramionach.
Zegnaj, ludu Orfalezu.
Dzien ten sie skonczyl.
Zamyka sie oto nad nami, jako nad wlasnym jutrem stula sie lilia wodna.
Co bylo nam tutaj dane, przechowamy skrzetnie;
a jesli to nie wystarczy, tedy znow razem musimy sie zejsc i razem dlonie nasze ku Dawcy wyciagnac.
Pamietajcie ze do was powroce,
Maluczko, a tesknota moja zgarnie piane i proch, by nowe stworzyc cialo.
Zegnajcie wszyscy i zegnaj mlodosci, ktora spedzilem wsrod was.
Zaledwie wczoraj spotkalismy sie we snie.
Spiewaliscie mi piesn w mej samotnosci, a jam z tesknot waszych wzniosl wieze w blekitach.
Lecz dzis sen nasz sie przesnil, marzenie skonczylo, a poranna jutrzenka juz nie swieci.
Poludnie podnioslo sie nad nami, polsen nasz rozkwitl w pelnie dnia.
I chwila rozstania nadeszla.
Jesli kiedys, o zmierzchu pamieci, spotkamy sie raz jeszcze, bedziemy znow razem gawedy prowadzic, a piesn ktora mi zaspiewacie jeszcze glebiej siegnie.
A jesliby dlonie nasze mialy sie spotkac w innym snie, tedy nowa wieze wzniesiemy w blekitach.
Z tym slowem na ustach dal znak marynarzom, a oni w mig podniesli kotwice i okret zwolniony z uwiezi, ruszyl na wschod.
I placz wielki, jakby z jednego idacy serca, wyrwal sie z piersi ludu i wzniosl sie w zmierzch, i wybiegl na morze, jakoby dzwiek surmy.
Tylko Almitra stala w milczeniu, zapatrzona w oddalajacy sie statek, az zniknal we mgle.
I gdy rozproszyl sie juz wszystek lud ona wciaz jeszcze stala na murach przystani, a w sercu slyszala jego slowa:
„Maluczko, maluczko, chwila wytchnienia na skrzydlach wiatru, a inna kobieta uniesie mnie w lonie.”