pozostałe, znajdujące się na gołych deskach. I dlatego głowa czasami jest na beczce – a czasami – oddzielnie. Oddzielnie od beczki. Za to cały czas znajduje się na szyi. I dlatego ciągle wraca na beczkę. Silnie opada. Szybko. Z łomotem. To dlatego, że trzęsie.
Głowa uderza w beczkę, ale jej to nie boli. A beczka uderza w głowę – i głowę bardzo boo-oo-li!
Na głowie jest guz. A na beczce, na odwrót – wgniecenie. Zupełnie jak u Freuda. Aż się można zdziwić, że temu facetowi do głowy nie przychodzą erotyczne fantazje.
Czego nie zdążyłem
Zdążyłem wyłączyć budzik, nawet nie budząc się, ale – mimo to – zdążyłem do pracy.
Zdążyłem podpisać dwa akty i skończyć jedno rozliczenie. Przed obiadem zdążyłem wypalić cztery razy, a po obiedzie – sześć.
Zdążyłem zapoznać się z jednym nowym przepisem księgowym i zrozumieć, że to zajęcie dla laboranta. Zdążyłem powstrzymać się i powiedzieć szefowi tylko o tym, że zdążyłem w instytucie odnieść sukcesy we wszystkich dziedzinach, ale i zdążyłem też w ciągu ostatnich pięciu lat utracić swoje kwalifikacje inżyniera.
Zdążyłem wylać swoją żółć na laborantkę i zdążyłem przed końcem pracy zatuszować to, prawiąc jej kilka komplementów.
Zdążyłem cofnąć rękę, zanim zmiażdżyły ją drzwi autobusu, i zdążyłem zająć miejsce siedzące. W następnym autobusie.
Zdążyłem zauważyć z okna autobusu, że przyszła wiosna. I zrozumiałem, że zdążyłem postarzeć się, chociaż nadal jestem młody. Zdążyłem zapomnieć, jak pachnie tający śnieg, zdążyłem utracić subtelność wrażliwości i jasność spojrzenia, zdążyłem roztrwonić nadzieje i pozbyć się pragnień.
W ciągu dziesięciu minut drogi powrotnej do domu zdążyłem wznieść się duchem na najwyższe szczyty.
Zdążyłem, będąc jeszcze na progu, nakrzyczeć na córkę i zwyzywać żonę. Zdążyłem pokajać się i przeprosić je.
Zdążyłem jeszcze obejrzeć kolejny odcinek serialu telewizyjnego, początek którego zdążyłem już zapomnieć.
A przed zaśnięciem zdążyłem sobie jeszcze przypomnieć, co jednak nie zdążyłem dzisiaj zrobić.
Znowu nie napisałem do matki.
Geometria na płaszczyźnie
Proste i krzywe. Zamknięte i rozwarte. Geometria.
Całe nasze życie to zamknięty krąg. Proste złapały się za swoje ogony i wierzą, że są Środkiem Świata. I zbiegają się w punkcie, coraz bardziej skupiając się na sobie, ponieważ każdy środek – to kropka
A my – krążymy po swoich krzywych. I ja też krążę wokół swojego środka. Wszystko mija mnie przelotnie, od ciągłego kręcenia mąci mi się w głowie i trochę chce mi się rzygać. Ale nie widzę wyjścia.
Oczywiście, można zbiec po stycznej, która przyległa nieopodal, ale u stycznej tylko jedno jest wspólne z otoczeniem – jedynie i wyłącznie jeden punkt. A i po której stycznej zbiec, jeśli w najbliższym otoczeniu ich jest nieskończenie wiele?! Odejdziesz na bok – i nie uda się wrócić, nie znajdziesz tego jednego jedynego punktu stycznego. A zresztą, co to takiego prosta, jeśli nie tylko – okrąg o nieskończenie wielkim promieniu?!
Jednak niektórzy odchodzą po prostej – i nie wracają.
Okrąg kręci się we wszystkie strony, wszystko widzi, ale jest zamknięty i ograniczony/skończony. Prosta jest otwarta i dąży w ku nieskończoności, ale nie wie, jakie niebezpieczeństwa tam ją czekają.
A okręgi co? Zakrzywiają swoje linie. I krążymy po tych liniach, po swoich krzywych, utartych drogach. I Ziemia krąży wokół Słońca, jak mucha wokół lampy, i elektrony krążą wokół jądra...
I nie ma temu końca!
Bo nawet, jeśli całe życie przemieszczać się będziesz po okręgu, nie dojdziesz do końca. Dopóki nie nadejdzie Twój koniec.
I tak krążymy, krążymy, coraz bardziej zamykając się w sobie...
Proste i krzywe. Zamknięte i rozwarte. Okręgi i styczne...