mlodym, wierzyc w dobrych i zlych, miec silne nogi, czuc sie zaangazowanym bohaterem, a nie tylko zwyklym swiadkiem. Po czterdziestce w tym fachu robisz sie przerazliwie stary.

Pochylil sie nad ramieniem Marqueza, zeby sprawdzic poziom naladowania baterii, i wtedy wszystko stalo sie w jednej chwili. Kilka kul odbilo sie od metalowej plyty na moscie i granat wybuchnal posrodku drogi, za ich plecami. Sekssymbola zabito juz chyba po raz trzeci, pomyslal, i wowczas most uniosl sie nieco w gore, zadrzal ponad pomaranczowym blaskiem, a Barles nie uslyszal zadnego huku, tylko poczul uderzenie fali, goracej i silnej, jakby powietrze bylo czyms twardym, co walnelo go w piers, w twarz, w dziurki w nosie i w glowe i wbilo bebenki uszu gdzies do pluc, a potem nadszedl halas, krotki i suchy, krak-bang, i rzeka i most ukryly sie w dymie, a z nieba zaczely spadac odlamki. I kiedy spojrzal na Marqueza, zauwazyl, ze z okiem przylepionym do wizjera sukinsyn usmiechal sie od ucha do ucha.

Teraz wszystko latalo w powietrzu. Armija, wsciekla z powodu mostu, wymiatala po calym brzegu. Barles dostrzegl czterech ostatnich Chorwatow wyskakujacych z lasu i pedzacych w kierunku gospodarstwa.

– Idziemy? – zapytal Marquez.

– Masz go?

– Mam.

Kule kalibru 12,7 mm tlukly sie o asfalt. Barles zsunal sie po skarpie, wiedzac, ze Marquez filmuje go caly czas od tylu w czasie ich ucieczki. Kolejny pocisk eksplodowal na gorze, gdzies na drodze. Przebiegli jakies trzydziesci metrow, pod oslona skarpy, bloto zachlupotalo im pod stopami, kiedy przekraczali przydrozny strumyk, zanim wyszli na droge. Szum strumyka stanowilby dobre tlo dla odglosu wybuchow, pomyslal Barles, nim wspial sie na asfalt.

Zatrzymal sie i wzial podana mu przez Marqueza kamere.

– Sfilmowales czolgi?

– Byly poza kadrem, nie moglem zmieniac planu.

– Trudno.

Oddal mu kamere, kiedy juz byli z powrotem na gorze. Kule tlukly sie dalej jak szalone, wystrzeliwane spoza dymu, ktory juz zaczynal rzednac. Zeby tylko temu kretynowi nie wpadlo do glowy znow filmowac. Zeby tylko temu kretynowi. Zeby tylko.

Stojac na srodku drogi, jakby stal na srodku Gran Via w centrum Madrytu, Marquez zarzucil kamere na ramie i spokojnie ustawil kolejny plan do ujecia. Zoom na calosc mostu, potem zblizenie pokrzywionej blachy z tej strony, a potem czesci uniesionej do gory, jakby to byl most zwodzony. Barles dokladnie widzial, jak jedna z kul kalibru 12,7 mm odbija sie po ziemi, a potem toczy niemal do stop kamerzysty.

– Sciemnienie – powiedzial Marquez.

Czyli koniec pracy, wiec znow rzucili sie do ucieczki. Nie jest to proste, kiedy biegniesz przykurczony i strzelaja do ciebie; to jest bardzo meczace, a potem masz potworne zakwasy, zwlaszcza jesli twoje spodnie sa uwalane blotem i glina. Zatrzymali sie przy zniszczonej bramie do zagrody, zeby zlapac oddech. Zabita krowa ciagle lezala na podworzu, drzwi byly otwarte na osciez, dom robil wrazenie opuszczonego. Mam nadzieje, ze ten duren w koncu uciekl, przelecialo Barlesowi przez mysl. I ze Jadranka czeka na nas w nissanie.

– Przy odrobinie szczescia dotrzemy na czas, jeszcze na emisje – powiedzial Marquez.

Barlesowi wystarczyloby, zeby dotarli do samochodu, ale tego nie powiedzial. Dalej posuwali sie wzdluz ogrodzenia gospodarstwa, w parowie, slyszac wybuchy pociskow z mozdzierza po drugiej stronie. Za zakretem natkneli sie na czterech Chorwatow, ktorzy uciekli z lasu. Siedzieli oparci plecami o sciane, pod jej oslona palili papierosy, nie decydujac sie na przebiegniecie ostatniego odcinka do zakretu. Tam wlasnie celowal mozdzierz.

– Nie isc – poradzil jeden z nich. – Duzo bum-bum.

Byl to rosly Chorwat, z posiwialymi wasami. Wszyscy wydawali sie bardzo zmeczeni. Ten, ktory sie odezwal, popatrzyl z ciekawoscia na kamere, a potem zamachal rekami, nasladujac eksplozje.

– Duzo bum-bum – powtorzyl i wskazal na jednego ze swych towarzyszy, mlodego chlopaka z glowa ogolona az po czubek, ktory zrobil gest opuszczania dzwigni.

– Oto i artysta – powiedzial Barles. A Marquez zarzucil na ramie kamere, zeby sfilmowac chorwackiego sapera, ktory teraz ulozyl palce w ksztalt litery V jak victoria.

– Victorie mam w dupie – powiedzial Marquez, po czym wylaczyl kamere i zapalil papierosa.

– Idziemy – powiedzial Barles.

Spojrzeli na odcinek drogi, ktory musieli przebiec bez zadnej oslony, zanim schronia sie za zakretem przy nissanie. Trzydziesci metrow, pod przerywanym ostrzalem mozdzierza. Cale szczescie, ze pociski karabinu maszynowego tutaj nie dolatywaly.

– Ty zostan – nalegal Chorwat. – Duzo niebezpiecznie.

Barles patrzyl na zegarek. Pietnascie minut drogi do Cerno Polje i niemal godzina do miejsca emisji, jesli wszystko dobrze pojdzie. Peyrot zarezerwuje im miejsce w ukladzie satelity i jesli przekaza wszystko tak jak maja, zdaza na wiadomosci. Jesli uda im sie wydrzec pare minut, a Franz albo Salem beda wolni, mozna by zmontowac material z tekstem, ktory przygotuje sie w samochodzie, kiedy Marquez bedzie prowadzil. Zaczal wymyslac komentarz pod obraz wylatujacego w powietrze mostu: Tego ranka muzulmanska ofensywa w centralnej Bosni… Z pewnoscia Miguel Angel Sacaluga, wicedyrektor programow informacyjnych, powie Matiasowi Pratsowi i Anie Blanco, zeby tak zaczeli wiadomosc. To znaczy, ze trzeba powiedziec cos konkretniejszego, cos o moscie: Ten most zostal wysadzony w powietrze dzis rano, aby zatrzymac muzulmanska ofensywe… Cos w tym stylu. Albo lepiej: Wycofujac sie, Chorwaci wysadzaja w powietrze mosty. Barles wyjal z kieszeni notes i zapisal to zdanie. Kiedy podniosl wzrok, zauwazyl, ze Marquez mu sie przyglada.

– Dolara, ze dotrzemy – powiedzial kamerzysta.

– Na transmisje?

– Do nissana!

Barles rozesmial sie. Lubil tego nieogolonego mrukliwego faceta, zakochujacego sie w mostach, ktore filmowal, podczas gdy wylatywaly w powietrze.

– Niech bedzie ten dolar. – Pocisk wystrzelony z mozdzierza eksplodowal dokladnie na zakrecie, i wszyscy padli do parowu. Barles mierzyl czas do nastepnego wybuchu i zobaczyl, ze Marquez, wpatrzony w zegarek, robi to samo. 'Wybuchy nastepuja co czterdziesci piec sekund, mniej wiecej. Z kamera i plecakiem na ramieniu trzeba liczyc jakies dwadziescia do trzydziestu sekund, zeby dotrzec do bezpiecznego celu.

– Jak to widzisz? – zapytal Marqueza.

– Musielibysmy miec pecha.

Poczekali na kolejny wybuch pocisku. Czterdziesci dwie sekundy. To zycie nie bylo takie zle, pomyslal Barles. Jak to szlo? “Widzialem rzeczy, ktorych wy nie zobaczycie nigdy… Widzialem statki plonace za Orionem i zachod slonca nad Tannhauserem…'. Musze zmienic baterie w magnetofonie, przypomnial sobie. I w hotelu trzeba bedzie uprac dwie brudne koszule. Spojrzal na Marqueza, zastanawiajac sie, o czym tez moze myslec, kiedy przygotowuje sie do biegu pod ostrzalem. Moze przypominal sobie twarze corek albo zalowal, ze nie przelecial tych dziewczyn, na ktore mial ochote. Moze myslal o tych dwustu piecdziesieciu tysiacach peset, ktore zarabial na miesiac, a moze nie myslal o niczym.

Eksplodowal kolejny pocisk: czterdziesci dziewiec sekund. W powietrzu jeszcze lataly ostatnie odlamki, kiedy Barles polozyl reke na ramieniu Marqueza.

– Tam sie widzimy – powiedzial

– Tam, znaczy gdzie?

– Nie wiem. Tam.

Marquez zarechotal tym swoim smiechem brzmiacym jak stara kolatka. Szybko wstali i rzucili sie biegiem przez droge.

Sarajewo, sierpien 1993

Mostar, luty 1994

Arturo Perez-Reverte

Вы читаете Terytorium Komanczow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату