Ich uczeni w koncu znajduja przyczyne. Jest to zaraza stworzona przez inna rase, rase, ktora tez szuka przestrzeni zyciowej i z ktora ludzkosc przezyla w ostatnich kilku stuleciach niejedno starcie. Ci wrogowie nazywani czerniawcami wybrali izolowana placowke ludzkosci, zeby wyprobowac na niej swoja nowa bron.
Czerniawce wypuscily na Tatir, bo tak sie ta planeta nazywala, zaraze, ktora nie zabijala istot zdolnych do samodzielnego zycia, mogacych przetrwac w dzikiej przyrodzie, ale niszczy zywnosc syntetyczna. Bez niej delikatne twory inzynierii genetycznej, na ktorych opierala sie cywilizacja kolonistow, byly skazane na smierc.
Uczeni na Tatirze odkryli atak zbyt pozno, zeby go powstrzymac. Sztuczne istoty wymieraly, poczynajac od ogromnych, ale delikatnych smokow, na ktorych opierala sie obrona planety.
Doprowadzeni do desperacji kolonisci uruchomili zevatro-nowe polaczenie z Ziemia, zeby prosic o pomoc.
Brady siedzial zasluchany na brzegu krzesla.
— I co wtedy? — spytal. Dennis wzruszyl ramionami.
— Ziemia bala sie zakazenia choroba. Przeslali potezne urzadzenie uniemozliwiajace polaczenie z Tatirem przez tysiac lat, poki nie zostanie wynalezione antidotum. Kiedy ta maszyna zrobila swoje, ani Ziemia, ani najezdzcy nie mogli dotrzec do tej planety.
— Ale — Dennis podniosl palec — zanim to sie stalo, z Ziemi przyslano kolonistom dar!
Spoza namiotu dobiegl ich glos Artha.
— Zwierze chyba sie uspokoilo. Przyniose je. Siedzcie spokojnie!
Zaslona sie rozsunela i wkroczyl Arth. Na jego ramieniu siedzial chochlak. Na widok Brady’ego rozjarzyly mu sie oczy, ale siedzial spokojnie. Po chwoli rozpostarl swoje blony lotne i poszybowal na kolana Linnory. Poglaskany, natychmiast zaczal mruczec.
— My, ludzie L’Toff, nigdy nie zapomnielismy o darze z Ziemi, prawda, moj maly Krenegee? — szepnela Linnora.
— To prawda — zgodzil sie Dennis. — W stuleciach barbarzynstwa, ktore nastapily po nieuchronnym upadku cywilizacji na Tatirze, stracono prawie wszystko. Nieliczne maszyny zardzewialy i zostaly zapomniane. Poniewaz transport opieral sie na poduszkowcach, zapomniano nawet zasade kola.
Wiekszosc wyspecjalizowanych zwierzat wymarla, zostaly tylko najbardziej odporne gatunki z Ziemi i fauna miejscowa. Jezyk ulegl zmianie i praktycznie cala wiedza oraz historia przepadly.
Wkrotce ludzie znizyli sie do prawie zwierzecego poziomu. Trzeba bylo wiele czasu, zeby legendy o jezyku pisanym zainspirowaly jakiegos geniusza do wynalezienia na nowo pisma.
Na Ziemi spodziewano sie, ze tak wlasnie bedzie, a mimo to nie mozna bylo pomoc kolonistom, nie ryzykujac rozprzestrzenienia sie zarazy na rodzima planete.
Uchylono wiec brame tylko na sekunde przed zamknieciem jej na tysiaclecie. Przeslano najnowszy produkt nauki, kulminacje dwoch przodujacych dziedzin, biologii i fizyki rzeczywistosci.
Przeslano na Tatir zwierze odporne na zaraze, by moglo sobie radzic samo, a jednoczesnie wyposazone w dar. Ten dar mial rozpowszechnic sie na calej planecie i dac jej mieszkancom szanse.
Z czasem ludzie Tatiru przejeli sami czesc tego daru. Ci, ktorzy zyli najblizej tych stworzen, przejeli go najwiecej i stali sie ludem L’Toff.
Dennis konczyl.
— Dar przeslany z Ziemi byl cudem z naszej perspektywy dwudziestego pierwszego wieku. Uratowal mieszkancow planety. Pomyslec, ze kiedys uwazalem go za bezuzyteczny.
Brady poszedl za wzrokiem Dennisa.
— To cos? — Wskazal z niedowierzaniem na chochlaka. Zwierzak przestal sie iskac i usmiechnal sie w odpowiedzi, obnazajac rzad ostrych jak igly zebow.
— Tak, to jest to. — Skinal glowa Dennis.
— Rzecz jasna, opierani sie tylko na posklejanych strzepach legend sprzed tysiaca lat. Ale mam prawie pewnosc, ze tak wlasnie bylo.
Mozemy sobie tylko wyobrazic, jak wyglada Ziemia w czterdziestym wieku, skoro te Krenegee zyja na niej od stuleci. Moze skonczyla sie epoka inzynierii genetycznej i wrocila epoka narzedzi, niewiarygodnych, magicznych narzedzi. Bylbym z tego zadowolony, bo inzynieria genetyczna zawsze wydawala mi sie dosc podejrzana z etycznego punktu widzenia.
Dennis podszedl do Linnory. Ksiezniczka i chochlak spojrzeli na usmiechnietego Dennisa. Potem odwrocil sie z powrotem do Brady’ego i dokonczyl:
— Teraz, wreszcie, mury odgradzajace ten swiat padaja. Nie wiadomo, dlaczego pierwsze otworzylo sie dziwne miedzyczasowe przejscie do Ziemi dwudziestego pierwszego wieku, moze dlatego, ze tam powstal pierwszy zevatron.
Wkrotce stana otworem inne przejscia i ci ludzie musza sie na to przygotowac. Czerniawce pewnie gdzies tam czyhaja, zeby sie tu przedostac.
Dlatego mysle, ze tu pozostane, kiedy naprawimy mechanizm powrotny i odeslemy cie na Ziemie.
Linnora wziela go za reke.
— Przynajmniej jest to jeden z powodow — dodal. Brady byl wstrzasniety.
— To niezwykle przekonywajaca historia, Nuel. Poza jednym szczegolem.
— Ciekawe jakim?
— Nadal nie powiedziales mi, jakim to talentem rozporzadza to zlosliwe stworzenie. Na czym mial polegac ten rzekomy dar Ziemi?
— Chcesz powiedziec, ze nikt ci dotad nie wyjasnil tej sprawy? — zdziwil sie Dennis.
— Nie! I dluzej tego nie wytrzymam! W tym swiecie cos jest pokrecone! Zauwazyles niesamowita mieszanine technologii, jaka oni tu maja? Nie moge za grosz zrozumiec, co sie tu dzieje i to mnie doprowadza do szalenstwa!
Dennis przypomnial sobie, ile to razy podczas swego pobytu na Tatirze poprzysiegal sobie zemste na Bradym. Teraz mial go w reku, ale cala zlosc minela. Postanowil sie zadowolic jednym drobnym aktem zemsty.
— Pozwole ci dojsc do tego samemu, Brady. Jestem przekonany, ze umysl taki jak twoj rozwiaze ten problem, jezeli tylko odpowiednio nad tym popracujesz.
Bernald Brady siedzial bez ruchu. Nie pozostalo mu nic innego, jak gotowac sie wewnetrznie, podczas gdy jego byly rywal Dennis Nuel smial sie z niego. Smiali sie tez kobieta, maly czlowieczek i dziwaczne stworzenie z przyszlosci. Brady podejrzewal, ze proces poznawania prawdy nie bedzie dla niego przyjemny.
Przypisy
1
Ballon d’essai