dzieki temu docieralo do wszystkich zakatkow, sciany wylozone plytami z polszlachetnego kamienia, imitujace niebo Phosa — jakos nie mogly ze soba konkurowac, bo artysci umiejetnie stopili je w jednolita i wspaniala calosc.

A wszystkie te cuda sluzyly temu, by oko obserwatora kierowalo sie w gore, ku wielkiej kopule swiatyni, ktora zdawala sie bardziej tworem czarnoksieznika nizli architekta.

Dzieki proporcom, ktore przyslanialy kolumny, wygladala tak, jakby wspieraly ja wylacznie, wpadajace przez liczne okna w jej podstawie, promienie slonca. Nawet Marek, ktory wytrwale odrzucal wiare, mial wrazenie, ze kopula jest zawieszonym nad ziemia fragmentem niebios Phosa.

— Oto dom odpowiedni dla boga — mruknal szeptem Gajusz Filipus. Nigdy wczesniej nie byl w Najwyzszej Swiatyni i choc byl twardy i odwazny, w jego glosie zabrzmiala nabozna groza.

Sam Phos spogladal na swych wyznawcow z wnetrza kopuly; pozlacana szklana terakota skrzyla sie to tu, to tam w wiecznie zmieniajacej sie grze swiatla. Surowe oczy videssanskiego boga zdawaly sie zagladac w najdalsze zakatki swiatyni — i w dusze kazdego znajdujacego sie wewnatrz czlowieka. Od tego spojrzenia, od werdyktu wypisanego w trzymanej przez boga ksiedze, nie moglo byc ucieczki. Skaurus nigdzie indziej nie widzial takiego bezkompromisowego wizerunku surowej, stanowczej racji.

Zaden Videssanczyk, niewazne jak cyniczny, nie mogl pozostac obojetny pod sila wzroku Phosa. Czlowiek z zewnatrz, widzac po raz pierwszy groznego boga, musial byc wstrzasniety. Utprand syn Dagobera stanal w postawie na bacznosc i zaczal salutowac jak najwyzszemu dowodcy, zanim zatrzymal sie zmieszany.

— Nie dziwie mu sie ani troche — powiedzial Gajusz Filipus. Marek skinal glowa. Nikt nie smial sie z Namdalajczyka; dumni wielmoze Videssos rowniez byli pelni pokory.

Utprand, z zarumieniona twarza, znalazl miejsce. Jego kurtka z lisich skor i obcisle spodnie odroznialy go od otaczajacych go Videssanczykow. Ich luzne szaty z wielobarwnego jedwabiu, ich tloczone brokaty, ich aksamity i sniezne plotna podnosily splendor swiatyni. Klejnoty oraz zlote i srebrne nici przetykajace tkaniny migotaly przy kazdym ruchu.

— Uniesienie! — Chlopiecy chor w szatach z blekitnego aksamitu przeszedl miedzy lawkami i zgromadzil sie wokol centralnego oltarza. — Uniesienie! — Radosne, czyste glosy odbily sie echem pod wielka kopula. — Uniesienie! Uniesienie! — Nawet budzace groze oblicze Phosa jakby zlagodnialo, gdy mlodzi wyznawcy wyspiewywali swoje pochwaly. — Uniesienie!

Za chorem pojawili sie kaplani z kadzidlami; slodka won balsamu, kadzidla, olejku cedrowego, mirry i pizma przepelnila powietrze. Za kaplanami szedl Balsamon. Wierni wstali, by oddac czesc patriarsze. Za Balsamonem podazal Thorisin Gavras w imperatorskim stroju ze wszystkimi atrybutami wladzy. Marek i Gajusz Filipus wraz ze wszystkimi obecnymi oddali poklon Autokratorowi. Trybun staral sie nie okazac zdumienia; w czasie jego poprzednich wizyt w swiatyni Imperator nie bral bezposredniego udzialu w liturgii, ale obserwowal przebieg z malego prywatnego pomieszczenia, znajdujacego sie wysoko na wschodniej scianie.

Balsamon znieruchomial, opierajac dlon na oparciu patriarchalnego tronu. Oparcie z kosci sloniowej, ozdobione filigranowymi plaskorzezbami, musialo radowac jego dusze konesera. Po chwili wzniosl rece ku wyobrazonemu na kopule Phosowi i rozpoczal videssanskie wyznanie wiary:

— Blogoslawimy cie, Phosie, panie dobry i sprawiedliwy, z laski swej nasz obronco, i blagamy, by wielki sprawdzian zycia zostal rozstrzygniety na nasza korzysc.

Wierni powtorzyli za nim slowa modlitwy, potem rozbrzmialo zbiorowe „Amen”. Marek uslyszal, jak Utprand, Soteryk i paru innych namdalajskich oficerow dodaje:

— Na co stawiamy wlasne dusze.

Jak zawsze, niektorzy Videssanczycy obruszyli sie, slyszac ich slowa, ale Balsamon nie dal im czasu na zastanowienie.

— Spotkalismy sie dzisiaj, by swietowac! — wykrzyknal. — Spiewajcie i pozwolcie, by bog uslyszal wasza radosc!

Zaintonowal hymn drzacym tenorem; chor w chwile pozniej podchwycil melodie. Porwali za soba wyznawcow. Ponad glosami innych wznosil sie falszywy bas Tarona Leimmokheira; pobozny admiral z zamknietymi oczami kolysal sie z boku na bok w trakcie spiewu.

Liturgia radosci przebiegala niezwyczajnie. Videssanscy wielmoze, cywilni i wojskowi, oddali sie ceremonii za takim zapamietaniem, ze we wnetrzu Najwyzszej Swiatyni zapanowal odswietny nastroj. Ich entuzjazm byl zarazliwy; Skaurus stal i klaskal wraz z innymi, i wyspiewywal ich hymny najlepiej jak potrafil. Wiekszosc z nich jednakze byla w archaicznym dialekcie — zachowanym wylacznie w rytualach — ktory nadal niezbyt dobrze rozumial.

Za filigranowym parawanem, skrywajacym imperatorska nisze przed oczami smiertelnikow, uchwycil ruch i zastanowil sie, czy byla to Komitta Rhangavve czy Alypia Gavra. Rownie dobrze moze to byc i jedna i druga — pomyslal. Mial nadzieje, ze byla to Alypia.

Jej stryj, Imperator stanal po prawej stronie tronu patriarchy. Chociaz po prostu modlil sie tylko z reszta wiernych, jego obecnosc wsrod nich wystarczala, by przykuc ich uwage.

Balsamon ruchem dloni uciszyl zebranych. Glosy choru przez chwile wibrowaly w doskonalej czystosci, potem one rowniez zamarly, pozostawiajac po sobie cisze rownie wymowna jak slowa. Patriarcha pozwolil, by trwala ona przez stosowna chwile, pozniej zmienil jej nature przechodzac od tronu na sam srodek poswieconego kregu pod kopula. Zgromadzeni pochylili sie w oczekiwaniu na jego slowa.

Oczy patriarchy zaiskrzyly sie; najwyrazniej bawilo go ich oczekiwanie. Zabebnil palcami po okrywajacym oltarz arkuszu srebrnej blachy, patrzac to w te, to w inna strone. Wreszcie rzekl:

— Naprawde dzis nie musicie mnie sluchac. — Skinieniem przywolal Gavrasa. — Oto czlowiek, ktory prosil mnie o odprawienie liturgii radosci; on wyjasni wam powody.

Thorisin nie zwrocil uwagi na brak szacunku dla jego osoby, ze strony Balsamona nie bylo to wyrazem lekcewazenia. Zaczal mowic, zanim przebrzmialy slowa patriarchy.

— Dzis rano przybyly wiesci o bitwie, jaka miala miejsce na wschod od Gavras. Sily nam wierne… — Mimo swej bezposredniosci nawet Gavras powstrzymal sie od nazwania najemnikow po imieniu — …zdecydowanie pokonaly przeciwnika. Naczelny buntownik i zdrajca, Baanes Onomagoulos, poniosl smierc na polu walki.

Trzy krotkie zdania, suche niczym wszystkie wojskowe komunikaty, wywolaly w Najwyzszej Swiatyni istne pandemonium. Radosne okrzyki biurokratow przemieszaly sie z krzykami oficerow, po raz pierwszy Gavras mial za soba wszystkie niesforne frakcje.

Bedac wreszcie panem we wlasnym domu, Imperator kapal sie w tych wyrazach zadowolenia niczym amator opalania w promieniach slonca na rozgrzanej plazy.

— Teraz rozprawimy sie z Yezda tak, jak na to zasluguja! — zawolal. Okrzyki przybraly na sile.

Marek pokiwal glowa z ponura satysfakcja, piesc Gajusza Filipusa powoli wzniosla sie i opadla na kolano. Rzymianie spojrzeli na siebie z calkowitym zrozumieniem.

— Nasza kolej wyprawic sie na zachod — przepowiedzial starszy centurion. — Czeka nas jeszcze troche pracy, by dobrze sie przygotowac.

Marek znowu pokiwal glowa.

— Tak jak powiedzial Thorisin, tym razem przynajmniej bedziemy walczyc z wlasciwym wrogiem.

KONIEC tomu 2
Вы читаете Imperator Legionu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату