- Dzien dobry, panie profesorze…

- O, Jasiu! - ucieszyl sie do sluchawki.

Nie bylo zle. Davidoff mial zwyczaj poufalego, niemal familiarnego traktowania osob, ktore lubil. Nielubiane lub takie, ktore mu sie czyms narazily, traktowal z zimna, mrozaca krew w zylach kurtuazja.

- Dzwonil do mnie pan Wirde… - zaczalem.

- Tak, tak… To tragiczna historia. Pomozesz mu oczywiscie?

- Kiedy to nie moja dziedzina, panie profesorze…

- Sluzby specjalne z okresu Drugiej Rzeczypospolitej?

- Znikniecie tych dokumentow nie mialo raczej nic wspolnego z cala sprawa - odparlem z wahaniem.

- Mialo - powiedzial stanowczo Davidoff. - Zobaczy pan sam, panie Janku, po zapoznaniu sie z konkretami. Ma to zwiazek z czerwona teczka.

Zamilklem. Najwyrazniej tracilem punkty. Davidoff swietnie mowil po polsku, jednak nigdy nie rozroznial zbyt dobrze takich imion jak „Janusz” czy „Jan”. Niemniej jednak sprawa byla jasna - nie podobala mu sie moja postawa, co zasygnalizowal przejsciem na „pan”. Kiedy przygotowywalem swoj doktorat do publikacji, odlozylismy do osobnej teczki materialy, ktorych ujawnienie mogloby skrzywdzic zyjacych jeszcze ludzi badz stanowilo zagrozenie dla bezpieczenstwa panstwa. Czy mialo to sens w przypadku archiwaliow sprzed dziesiatkow lat? Nawet tych opatrzonych gryfem Scisle Tajne? Jak mowilem, niektore sprawy rzucaja dlugi cien. Wszystkie te dokumenty umiescilismy w czerwonej kartonowej teczce.

- Hm…

- Chodzi o sprawe Alchemika - powiedzial ostroznie Davidoff.

Kryptonimem „Alchemik” oznaczono w aktach osobe, ktora wniosla wyjatkowy wklad w dzialalnosc polskich sluzb specjalnych. Znajdowane tu i owdzie aluzje pozwalaly domniemywac, ze to wlasnie pomoc Alchemika zadecydowala w duzej mierze o zwyciestwie w wywiadowczej walce ze wschodnim sasiadem.

- Mowi pan profesor, ze to… wyplynelo teraz? - wyjakalem.

- Tak.

- Wydaje mi sie, ze trzeba by zawiadomic ABW, albo… Uslyszalem wyrazne zgrzytniecie zebow.

- Szanowny panie doktorze, gdybym sadzil, ze jakas instytucja moze rozwiazac ten problem, nigdy nie wysylalbym ojca ofiary do pana. Niemniej jednak zdaje sobie sprawe, ze…

- Chwileczke, panie profesorze, musze pomyslec… W sluchawce zapadla cisza.

- Nawet gdybym sie tego podjal i udzwignal ciezar tej sprawy w aspekcie historycznym czy archiwistycznym, to pozostaje jeszcze sfera kryminalna… - zaczalem.

- Byl pan przeciez w wojsku.

- Tak, w kwatermistrzostwie. Specjalnosc: MPS.

- Co to takiego? - zapytal z autentyczna ciekawoscia Davidoff.

- Materialy Pedne i Smary. Gdyby pan profesor byl zainteresowany, ile ropy spala czolg w warunkach bojowych, albo chcial go zatankowac, to trafil pan na wlasciwego czlowieka, jednak…

- Zawsze podziwialem twoja skromnosc, Jasiu - stwierdzil ponownie zyczliwym tonem moj rozmowca. - Slyszalem cos mimochodem o twoim… ekhm… harcerskim epizodzie.

Najwyrazniej teraz ja zgrzytnalem zebami, bo uslyszalem w sluchawce smiech. Davidoff mial nadnaturalny wrecz talent do gromadzenia wszelkiego typu ploteczek. Teraz chcial mi dac do zrozumienia, ze slyszal, jakobym przeszedl takze szkolenie o niezupelnie kwatermistrzowskim profilu.

- Ci analitycy nie mogli sie ciebie nachwalic. Pamietasz, o kogo mi chodzi?

Pamietalem. To bylo dwoch milczacych, posepnych facetow, ktorzy przyjechali do Krakowa wraz z delegacja rosyjskich naukowcow. Zajmowali sie cybernetyka spoleczna i nie tylko… Najpierw o malo sie nie pobilismy, kiedy okazalo sie, ze walczyli w Czeczenii. Byli w Specnazie czy innym Omonie. Mnie nie podobalo sie to, co wyprawialo rosyjskie wojsko w Groznym, a im, ze mowilem o tym bez oslonek i oskarzalem armie en masse. Potem puscili mi amatorski film z akcji w Bieslanie, gdzie widzialem, jak rosyjscy komandosi padaja pod ogniem terrorystow, oslaniajac wlasnymi cialami uciekajace dzieci. W efekcie popilismy sie tak, ze na samo wspomnienie dostaje migreny.

- Co oni nagadali panu profesorowi?

- Nie pamietasz, o czym dyskutowaliscie? - zapytal z udanym wspolczuciem Davidoff. - Nic dziwnego. Podobno ktorys z was szczekal na pudla rektora i chcial go zjesc…

- Profesorze! - jeknalem.

- Sforsowales prawie trzymetrowy mur wokol domu rektora, unieszkodliwiles jeden z lepszych systemow alarmowych i otworzyles brame tym dwom. Kiedy weszli, z wdziecznosci wysikali twoje nazwisko na sniegu.

- Niemozliwe! Gdyby tak bylo, juz bym nie zyl!

- Bylo, bylo… Na szczescie gosposia rektora, ktora zadzwonila na policje, nie zna rosyjskiego, a napis byl wykonany cyrylica. Potem ktos go zmazal.

- Kto?!

- Kolezanka tych dwoch. Tez mi wygladala na… harcerke.

- Nie wiem, czy to cos da, ale jesli pan profesor sobie zyczy, zajme sie sprawa pana Wirde - wymamrotalem.

- Nie smialbym nalegac, panie doktorze…

Вы читаете Chorangiew Michala Archaniola
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×