samochodem, i mialem wrazenie, raczej przeczucie, ze w tej chwili nie spodobaloby sie jej, gdybym wspomnial o jedzeniu. Znow na nia spojrzalem. Trzymala w objeciach staruszke, pania Medine, ktora najwyrazniej zrezygnowala juz z rzygania i skoncentrowala sie na pochlipywaniu.
Westchnalem i poszedlem w deszczu do samochodu. Nie przeszkadzalo mi, ze zmokne. Wygladalo na to, ze bede mial duzo czasu, zeby wyschnac.
Rzeczywiscie, czasu mialem duzo, dobrze ponad dwie godziny. Siedzialem w samochodzie, sluchalem radia i probowalem uzmyslowic sobie, kes po kesie, jak to jest, kiedy je sie kanapke
Westchnienie. Czysta rozkosz. Wolalbym jesc niz robic cokolwiek innego, nie liczac zabaw z moim Pasazerem. To prawdziwy cud genetyki, ze nie jestem gruby.
Bylem przy trzeciej wyimaginowanej kanapce, kiedy Deborah wrocila wreszcie do wozu. Wsunela sie za kierownice, zamknela drzwi i tylko siedziala, patrzac przed siebie przez spryskana deszczem przednia szybe. A ja wiedzialem, ze nie powinienem tego mowic, ale nie wytrzymalem.
— Wygladasz na wykonczona, Deb. Co myslisz o lunchu?
Pokrecila glowa, ale nic nie powiedziala.
— Moze jakas smaczna kanapka. Albo salatka owocowa, zeby podniesc poziom cukru we krwi? Poczujesz sie lepiej.
Teraz spojrzala na mnie, ale to spojrzenie nie obiecywalo lunchu w najblizszej przyszlosci.
— To dlatego chcialam zostac glina.
— Dla salatki owocowej?
— Ta rzecz, tam… — powiedziala, a potem odwrocila sie i znow wpatrzyla sie w przednia szybe. — Chce go dostac… czymkolwiek jest to, co potrafilo zrobic cos podobnego ludzkiej istocie. Pragne tego cala soba.
— Czy to smakuje jak kanapka, Deborah? Bo…
Trzasnela mocno nadgarstkami o kierownice. A potem drugi raz.
— Do cholery — zaklela. — Kurwa mac!
Westchnalem. Najwyrazniej, cierpiacemu Dexterowi odmawiano kruszyny chleba. A wszystko dlatego ze Deborah doznala objawienia, kiedy zobaczyla kawalek wijacego sie mieska. Oczywiscie, bylo to straszne, a swiat stalby sie znacznie lepszy bez kogos, kto potrafi czegos takiego dokonac, ale czy to znaczy, ze mamy zrezygnowac z lunchu? Czyz nie powinnismy wszyscy pokrzepic sie, zeby zlapac tego faceta? Chyba jednak nie byla to najlepsza pora, zeby mowic o tym Deborah, dlatego tylko siedzialem obok niej, patrzylem, jak deszcz bije o szyby, i jadlem wyimaginowana kanapke numer 4.
Nastepnego ranka, ledwie zasiadlem do pracy w moim malenkim pokoju, kiedy zadzwonil telefon.
— Kapitan Matthews chce sie widziec ze wszystkimi, ktorzy byli tam wczoraj — powiedziala Deborah.
— Dzien dobry, siostrzyczko. Swietnie, dzieki, a co z toba?
— Natychmiast — odparla i wylaczyla sie szybko.
Swiat policyjny, zarowno oficjalny, jak i nieoficjalny, dziala rutynowo. To jedna z przyczyn, dla ktorych lubie swoja prace. Zawsze wiem, co sie zdarzy, wystarczy wiec, ze zapamietam tylko kilka ludzkich odruchow, a potem udaje je we wlasciwych momentach, co zmniejsza szanse, ze zostane przylapany na chwili zapomnienia i zareaguje w sposob, ktory poda w watpliwosc moja przynaleznosc do rasy ludzkiej.
Kapitan Matthews nigdy jeszcze nie wzywal „wszystkich, ktorzy tam byli”. Nawet jesli sprawa robila mnostwo szumu medialnego, to prase obslugiwali on i ci, ktorzy w strukturze dowodzenia znajdowali sie nad nim, a sledczy zajmowali sie spokojnie swoja robota. Kompletnie nie rozumialem, dlaczego pogwalcil ten protokol, nawet gdy szlo o tak niezwykly przypadek. A szczegolnie, ze zrobil to tak szybko — ledwie starczylo mu czasu na wydanie oswiadczenia dla prasy.
Ale „natychmiast” znaczy natychmiast, jesli sie orientuje, poszedlem wiec do gabinetu kapitana. Jego sekretarka, Gwen, jedna z najbardziej pracowitych kobiet, jakie zyly na ziemi, siedziala na swoim miejscu za biurkiem. Byla tez jedna z kobiet najzwyczajniejszych i najbardziej na serio, a nie potrafilem oprzec sie pokusie, zeby jej nie wsadzac szpil.
— Gwendolyn! Wizjo promiennej rozkoszy! Odlec ze mna do laboratorium badania krwi! — zwrocilem sie do niej, wchodzac do gabinetu.
Skinela mi glowa ze swojego miejsca przy drzwiach po przeciwnej stronie.
— Sa w salce konferencyjnej — powiedziala z kamienna twarza.
— Czy to oznacza nie?
Pochylila glowe o pare centymetrow w prawo.
— Tamte drzwi — dodala. — Czekaja.
Istotnie, czekali. U konca stolu konferencyjnego siedzial zasepiony kapitan Matthews z kubkiem kawy w dloni. Wokol zebrani byli Deborah i Doakes, Vince Masuoka, Camilla Figg i czterech gliniarzy w mundurach, ktorzy pilnowali domku potwornosci, kiedy przybylismy. Matthews skinal mi glowa i zapytal:
— Czy to juz wszyscy?
Doakes przestal sie wpatrywac gniewnie we mnie i rzucil:
— Sanitariusze.
Matthews pokrecil glowa.
— Nie nasza sprawa. Ktos porozmawia z nimi pozniej. — Odchrzaknal i spojrzal w dol, jakby czytal jakas niewidzialna notatke. — W porzadku — powiedzial i znow odchrzaknal. — To, hm, wczorajsze wydarzenie, ktore, hm, mialo miejsce przy ulicy 4 NW zostalo objete tajemnica na bardzo wysokim szczeblu. — Podniosl wzrok i przez chwile mialem wrazenie, ze jest zachwycony. — Na bardzo wysokim — dodal. — W zwiazku z tym, nakazuje wszystkim, zeby zatrzymali dla siebie to, co mogli zobaczyc, uslyszec albo domyslic sie w zwiazku z tym wydarzeniem i miejscem. — Popatrzyl na Doakesa, ktory kiwnal glowa, a potem obrzucil wzrokiem wszystkich zgromadzonych wokol stolu. — Dlatego, hm…
Kapitan Matthews przerwal, zmarszczyl brwi, bo zdal sobie sprawe, ze nie znajduje dla nas zadnego „dlatego”. Na szczescie dla jego reputacji jako zlotoustego mowcy, otworzyly sie drzwi. Wszyscy odwrocilismy glowy w tamtym kierunku.
W drzwiach stal bardzo wysoki mezczyzna w bardzo ladnym garniturze. Nie nosil krawata, a trzy gorne guziki koszuli mial rozpiete. Na malym palcu lewej reki polyskiwal pierscien z rozowym diamentem. Mezczyzna mial mocno pofalowane i artystycznie zmierzwione wlosy. Wygladal na czterdziestke, ale czas nie byl laskawy dla jego nosa. Jego prawa brew przecinala szrama, a druga biegla wzdluz podbrodka. Blizny te nie wygladaly jednak jak znieksztalcenia, lecz jak ozdoba. Facet popatrzyl na nas z radosnym usmiechem, jasnymi, pustymi blekitnymi oczami, nie ruszajac sie z drzwi, co dodalo chwili dramatyzmu. Potem spojrzal na koniec stolu i powiedzial:
— Kapitan Matthews?
Kapitan byl mezczyzna dobrze zbudowanym i przystojnym, w dobrym stylu, ale w porownaniu z czlowiekiem w drzwiach wygladal na zniewiescialego niedorostka i sadze, ze tak sie poczul. Niemniej zacisnal swoja meska szczeke i powiedzial:
— Zgadza sie.
Ten wielki z drzwi podszedl do Matthewsa i wyciagnal reke.
— Milo mi pana poznac, panie kapitanie. Jestem Kyle Chutsky. Rozmawialismy przez telefon. — Podali sobie rece, a nowo przybyly rozejrzal sie wokol stolu, zatrzymujac wzrok na Deborah, zanim znow spojrzal na kapitana. Ale po polsekundzie odwrocil nagle glowe i przez chwile patrzyl Doakesowi w oczy. Zaden z nich sie nie odezwal, nie ruszyl sie, nie drgnal ani nie wyciagnal wizytowki, ale bylem calkowicie pewien, ze sie znali. Nie pokazujac tego po sobie, Doakes popatrzyl na stol, a Chutsky znow zwrocil sie do kapitana:
— Ma pan tu wspanialy wydzial, panie kapitanie. Slyszalem o was same dobre rzeczy, chlopaki.
— Dziekuje… panie Chutsky — odparl sztywno Matthews. — Zechce pan spoczac?
Chutsky obdarzyl go szerokim, uroczym usmiechem.
— Dziekuje, chetnie — powiedzial i opadl na puste krzeslo obok Deborah. Nie spojrzala na niego, ale z mojego miejsca, po drugiej stronie stolu widzialem, jak rumieniec powoli podchodzi jej od szyi az do sciagnietych brwi.
W tym momencie uslyszalem, jak glosik z tylu mozgu Dextera odchrzaknal i powiedzial: