— Ja, hm… Musialem zalatwic pewne sprawy osobiste — wyjasnilem. Zgadzam sie, slaba wymowka, ale Doakes przejawial denerwujaca sklonnosc do zadawania najbardziej dziwacznych pytan z tak subtelna zjadliwoscia, ze prawie sie jakalem, nie mowiac juz o tym, ze nie wychodzila mi zadna madra odpowiedz.
Patrzyl na mnie przez kilka niekonczacych sie sekund w sposob, w jaki wyglodnialy pitbull patrzy na surowe mieso.
— Sprawy osobiste — wyjasnil bez zmruzenia oka. Moje slowa wydawaly sie jeszcze glupsze, kiedy je powtorzyl.
— Zgadza sie — potaknalem.
— Panski dentysta jest w Gables — rzekl.
— No…
— Panski lekarz tez, w Alamedzie. Nie ma pan prawnika, siostra nadal jest w pracy — mowil. — Jakie to sprawy osobiste pominalem?
— Wlasciwie, hm, ja, ja… — powtarzalem i ze zdumieniem stwierdzilem, ze sie zacinam, i nadal nic mi nie przychodzi do glowy, a Doakes tylko na mnie patrzyl, jakby mnie blagal, zebym zaczal sie tlumaczyc, to obejdzie mnie z flanki.
— Smieszne — podsumowal w koncu. — Ja tez mam tutaj do zalatwienia sprawy osobiste.
— Naprawde? — zapytalem, z ulga uzmyslawiajac sobie, ze moje usta znow sa zdolne do formulowania mysli. — A coz to takiego, panie sierzancie?
Po raz pierwszy w zyciu widzialem, ze sie usmiechnal, i musze powiedziec, ze naprawde wolalbym, zeby wyskoczyl z samochodu i pogryzl mnie.
— Obserwuje pana — rzekl. Pozwolil mi przez chwile podziwiac polysk swoich zebow, a potem okno podjechalo do gory, a on zniknal za przyciemnionym szklem jak kot z Cheshire.
5
Jesli mialbym troche czasu, z pewnoscia moglbym wymienic cala liste rzeczy bardziej nieprzyjemnych niz sierzant Doakes snujacy sie za mna jak cien. Ale kiedy stalem w modnym stroju na zla pogode i myslalem o Reikerze i jego czerwonych wysokich butach oddalajacych sie ode mnie, wydalo sie to dostatecznie zle, a nie mialem natchnienia, zeby pomyslec o czyms gorszym. Po prostu wsiadlem do samochodu, wlaczylem silnik i pojechalem przez deszcz do swojego mieszkania. Zwykle zabojcze wyglupy innych kierowcow podobaly mi sie, sprawialy, ze czulem sie jak wsrod swoich, ale z jakichs powodow rdzawoczerwony taurus jadacy tak blisko za mna zniszczyl caly urok.
Na tyle dobrze znalem sierzanta Doakesa, by wiedziec, ze nie byl to z jego strony kaprys w deszczowy dzien. Jesli mnie obserwuje, bedzie to robil, dopoki mnie nie przylapie na robieniu czegos frywolnego. Albo dopoki okaze sie, ze nie jest juz w stanie mnie obserwowac. To jasne, ze moglem pomyslec sobie o kilku intrygujacych sposobach na to, zeby stracil zainteresowanie. Ale wszystkie byly nieodwracalne, a mimo ze wlasciwie nie mialem sumienia, to dysponowalem bardzo jasnym zbiorem zasad, ktory funkcjonowal prawie tak samo jak sumienie.
Wiedzialem, ze wczesniej czy pozniej sierzant Doakes zrobi to czy owo, zeby odwiesc mnie od mojego hobby, myslalem wiec dlugo i pracowicie, co zrobic, kiedy to uczyni. Najlepsze, co wpadlo mi do glowy, niestety, to bylo czekac i patrzec.
Niby jak? — moglibyscie powiedziec i mielibyscie calkowita racje. Czy naprawde mozemy ignorowac oczywista odpowiedz? W koncu Doakes moze okazac sie silny i smiertelnie grozny, ale Mroczny Pasazer byl jeszcze silniejszy i grozniejszy i nikt nie potrafil mu sie przeciwstawic, kiedy przejmowal kierownice. Moze ten jeden raz…
„Nie”, powiedzial mi do ucha lagodny glosik.
Czesc, Harry. Dlaczego nie? Kiedy pytalem, wrocilem mysla do czasow, gdy mi to mowil.
„Sa zasady, Dexterze”, mowil Harry. Zasady, tato?
To byly moje szesnaste urodziny. Niewiele mialem przy tym zabawy, bo jeszcze nie nauczylem sie, jak grac osobe szalenie czarujaca i towarzyska, i jesli nie ja unikalem moich obslinionych rowiesnikow, to z zasady oni unikali mnie. Przezylem okres dojrzewania jak owczarek biegajacy w stadzie brudnych, bardzo glupich owiec. Od tego czasu nauczylem sie wiele. Na przyklad w wieku szesnastu lat bylem bliski stwierdzenia, ze ludzie sa naprawde beznadziejni! Ale nie wydalem sie z tym.
Moje szesnaste urodziny byly zatem raczej powsciagliwa impreza. Doris, moja przybrana mama, niedawno umarla na raka. Ale moja przybrana siostra, Deborah, zrobila mi ciasto, a Harry dal mi nowa wedke. Zdmuchnalem swiece, zjedlismy ciasto, a potem Harry zabral mnie na podworko za naszym skromnym domkiem przy Coconut Grove. Usiadl przy stole piknikowym z sekwojowego drewna, ktory zmajstrowal i postawil obok ceglanego rusztu, i pokazal, zebym tez usiadl.
— Coz, Dex — powiedzial. — Szesnastka. Jestes juz prawie mezczyzna.
Nie bylem pewien, co to mialo znaczyc. Ja? Mezczyzna? Jak u ludzi?
I nie wiedzialem, jakiej reakcji z mojej strony sie spodziewal. Ale w ogole, to wiedzialem, ze przy Harrym lepiej sie nie wymadrzac, kiwnalem wiec tylko glowa. A Harry zrobil mi rentgena swoimi niebieskimi oczami.
— Czy w ogole interesuja cie dziewczyny? — zapytal.
— Hm… Niby w jaki sposob?
— Calowanie. Obsciskiwanie. Wiesz. Seks.
Glowa mi zaczela wirowac na sama mysl o tym, jakby zimna, ciemna stopa kopala mnie w czolo od srodka.
— Nie, hm, nie. Ja, hm — odparlem elokwentnie. — Nie w ten sposob.
Harry pokiwal glowa, jakby to mialo sens.
— Ale chyba nie chlopcy — upewnil sie, a ja tylko pokrecilem glowa. Harry popatrzyl na stol, potem znow na dom. — Kiedy ukonczylem szesnascie lat, ojciec zabral mnie do dziwki. — Pokiwal glowa i po twarzy przemknal mu usmieszek. — Uporanie sie z tym zajelo mi dziesiec lat. — Nie bylem w stanie niczego wymyslic, zeby sie do tego odniesc. Idea seksu byla mi zupelnie obca, a mysl o placeniu za to, szczegolnie za wlasne dziecko i kiedy tym dzieckiem byl Harry — to juz doprawdy! Tego bylo za wiele. Popatrzylem na Harry’ego bliski paniki, a on sie usmiechnal.
— Nie — powiedzial. — Nie mialem zamiaru ci tego proponowac. Oczekuje, ze zrobisz dobry uzytek z tej wedki. — Powoli pokrecil glowa i odwrocil wzrok, patrzyl w dal, nad stolem piknikowym, nad podworkiem, wzdluz ulicy. — Albo z noza do filetowania.
— Tak — odparlem, starajac sie nie uzywac zbyt ochoczego tonu.
— Nie — powtorzyl. — Obaj wiemy, czego chcesz. Ale nie jestes gotow.
Od tego pierwszego razu, kiedy Harry powiedzial mi, kim jestem, przed laty, na pamietnym kempingu, zaczelismy przygotowania. Mowiac slowami Harry’ego, „robilismy ze mnie ludzi”. Jako mloda barania glowa, sztuczna ludzka istota, chcialem jak najszybciej zaczac moja szczesliwa kariere, ale Harry powstrzymywal mnie, bo Harry zawsze wiedzial lepiej.
— Bede ostrozny — obiecalem.
— Ale nie doskonaly — odparl. — Sa zasady, Dexterze. Musza byc. To odroznia cie od innych takich.
— Zharmonizowac sie — rzeklem. — Posprzatac, nie ryzykowac, hm…
Harry pokrecil glowa.
— Cos wazniejszego. Zanim zaczniesz, musisz byc pewien, ze ta osoba naprawde na to zasluguje. Moglbym ci wyliczyc wiele przypadkow, kiedy wiedzialem, ze czlowiek jest winny, ale musialem go puscic. Widziec, jak dran patrzy na ciebie i drwiaco sie usmiecha, i obaj wiecie, ze jest winien, ale musisz przytrzymac mu drzwi i wypuscic go… — Zacisnal szczeki i uderzyl piescia w stol piknikowy. Nie spodoba ci sie to. Ale… musisz byc pewien. Stuprocentowo pewien. A nawet kiedy jestes absolutnie przekonany… — Uniosl dlon w gore, wnetrzem w moja strone. — Znajdz jakies dowody. Nie musza byc przedstawiane w sadzie, dzieki Bogu. — Rozesmial sie ironicznie. — Nigdzie z nimi nie pojdziesz. Ale potrzebny ci jest dowod, Dexterze. To rzecz najwazniejsza. — Postukal kostkami w stol. — Musisz miec dowod. A nawet wtedy…
Przerwal, a nie byla to przerwa charakterystyczna dla Harry’ego, a ja czekalem, wiedzac, ze zbliza sie cos