w sen.

Rano myslalem juz zdecydowanie jasniej; czy to dzieki zabiegom Rity, czy to za sprawa mojego naturalnie zwawego metabolizmu, nie potrafie powiedziec. Tak czy owak, kiedy wyskakiwalem z lozka, znow dysponowalem w pelni sprawnym, poteznie efektywnym mozgiem — wyraznie szlo ku lepszemu.

Minus byl jednak taki, ze kazdy sprawny mozg, uswiadomiwszy sobie, ze jest w sytuacji, w ktorej znalazlem sie ja, musi zwalczyc pokuse popadniecia w panike, spakowac walizke i uciec za granice. Ale nawet intelekt pracujacy na wysokich obrotach nie potrafil okreslic, ktora granica uchronilaby mnie przed tarapatami, w jakie sie wpakowalem.

Coz, zycie pozostawia nam bardzo niewiele prawdziwych wyborow, a i te okazuja sie fatalne, wiec pojechalem do pracy zdeterminowany, by odszukac Weissa i nie spoczac, dopoki go nie dopadne. Wciaz nie rozumialem ani jego, ani tego, co robil, ale nie znaczylo to, ze nie moglem go znalezc. Bynajmniej; Dexter to na poly pies gonczy, na poly buldog, i kiedy zwietrzy twoj trop, rownie dobrze mozesz sie poddac i oszczedzic sobie niepotrzebnego zachodu. Bylem ciekaw, czy jest jakis sposob, by dac to do zrozumienia Weissowi.

Przyjechalem do pracy troche za wczesnie i dzieki temu udalo mi sie zdobyc kubek kawy, ktora smakowala prawie jak kawa. Zanioslem go na swoje biurko, usiadlem przy komputerze i wzialem sie do pracy. Czy raczej, gwoli scislosci, do patrzenia na ekran komputera i zastanawiania sie od czego by tu zaczac. Wiekszosc sladow juz sprawdzilem i mialem wrazenie, ze zabrnalem w slepy zaulek. Weiss wciaz wyprzedzal mnie o krok i musialem przyznac, ze teraz rzeczywiscie mogl byc wszedzie; w kryjowce gdzies w poblizu czy chocby w Kanadzie, nie moglem tego stwierdzic. A moj mozg, choc niby wrocil do stanu pelnej uzywalnosci, nie podsuwal mi zadnego pomyslu, jak to sprawdzic.

I nagle, hen, daleko, na szczycie oblodzonego wierzcholka na odleglym horyzoncie umyslu Dextera zalopotala wciagnieta na maszt flaga sygnalizacja. Wytezylem wzrok, usilujac odczytac sygnal, i wreszcie mi sie udalo: „Piec!” — takiej byl tresci. Zamrugalem od slonca i przeczytalem go raz jeszcze. „Piec”.

Sliczna cyfra, piec. Probowalem sobie przypomniec, czy to liczba pierwsza, ale nie bardzo pamietalem, co to znaczy. W kazdym razie byla to liczba bardzo mile widziana, bo czy byla liczba pierwsza, czy nie, zrozumialem, dlaczego jest wazna.

Na stronie Weissa w YouTubie bylo piec filmow. Po jednym z kazdego miejsca, w ktorym Weiss zostawial zmodyfikowane ciala, jeden z igraszkami Dextera… i jeszcze jeden, ktorego nie zdazylem zobaczyc, bo wtargnal Vince i wyciagnal mnie w teren. Nie mogla to byc nastepna reklama z cyklu Nowe Miami, tym razem z cialem Deutscha, bo Weiss dopiero ja krecil, kiedy przyjechalem na miejsce zdarzenia. Czyli film przedstawial cos innego. I choc tak naprawde nie liczylem, ze podpowie mi, jak dorwac Weissa, to bylem pewien, ze dowiem sie czegos nowego.

Zlapalem za myszke i ochoczo wszedlem na YouTube’a, niezrazony tym, ze ogladalem samego siebie juz wiecej razy, niz nakazuje skromnosc. Znalazlem strone Nowe Miami. Nic sie nie zmienilo, to samo pomaranczowe tlo rozswietlajace ekran, te same plonace litery. I, po prawej stronie, piec filmikow w rownym rzadku, tak, jak zapamietalem.

Kadr numer piec, ostatni w okienku, nie pokazywal zadnego obrazu, tylko zamglona ciemnosc. Skierowalem na niego kursor i kliknalem. Przez chwile nie dzialo sie nic; wreszcie ekran przeciela gruba, pulsujaca biala linia i zagraly dziwnie znajome trabki. Potem pojawila sie twarz — Doncevic, usmiechniety, z nastroszonymi wlosami — i zaczela sie piosenka Oto opowiesc…, a ja zrozumialem, dlaczego brzmialo to znajomo.

To byla muzyka z czolowki serialu The Brady Bunch.

Bezlitosnie atakowany przez obrzydliwie wesola melodie patrzylem w ekran, podczas gdy glos zawodzil: „Oto opowiesc, o pewnym Aleksie, samotnym, znudzonym, ktory… zmienic cos chcial”. Na lewo od rozradowanej twarzy Doncevicia pojawily sie pierwsze trzy upozowane trupy. Spojrzal na nie i sie usmiechnal. Im tez udalo sie odwzajemnic usmiech, dzieki przyklejonym do twarzy plastikowym maskom.

Ekran znow przeciela biala linia i piosenka szla dalej. „Oto opowiesc o pewnym Brandonie, ktory czasu duzo mial”. Na srodku ukazalo sie zdjecie mezczyzny — Weissa? Mial ze trzydziesci lat, mniej wiecej tyle, co Doncevic, ale w odroznieniu od niego nie usmiechal sie. „Mieszkali sobie razem, az tu Brandon zostal sam” — zaspiewal glos. Po prawej stronie ekranu pojawily sie trzy ciemne, rozmazane ujecia, znane mi tak dobrze, jak piosenka, choc z nieco innego powodu: byly to fragmenty filmu z igraszkami Dextera.

Na pierwszym bylo cialo Doncevicia w wannie. Na drugim reka Dextera podnoszaca pile, a na trzecim pila opadajaca ku Donceviciowi. Dwusekundowe urywki odtwarzane raz po raz przy wtorze piosenki.

Weiss patrzyl na nie ze srodkowego okienka, podczas gdy glos spiewal: „Az pewnego dnia Brandon dorwie go, na pewno nie wyjdzie z tego calo. Nie uciekniesz, nie masz szans. Bo przez ciebie mi odjebalo”.

Wesola melodyjka grala dalej, a Weiss spiewal: „Odjebalo. Odjebalo. Gdy zabiles Aleksa — to mi — odjebalo”.

Potem jednak, zamiast usmiechnac sie radosnie i plynnie przejsc do pierwszej reklamy, twarz Weissa rozrosla sie na caly ekran. „Kochalem Aleksa, a ty mi go odebrales, kiedy dopiero zaczynalismy” — powiedzial. — „To poniekad bardzo zabawne, bo to wlasnie on nie chcial, zebysmy kogokolwiek zabili. Ja uwazalem, ze tak byloby… Prawdziwiej…” — Skrzywil sie i spytal: — „Mowi sie tak?” Parsknal gorzkim smiechem i kontynuowal: „Alex wpadl na pomysl, ze jesli wezmiemy ciala z kostnicy, to nie bedziemy musieli nikogo zabic. I odbierajac mi go, wyeliminowales jedyny powod, dla ktorego nie zabijalem”.

Przez chwile tylko patrzyl w obiektyw kamery. „Dziekuje” — powiedzial wreszcie, bardzo cicho. „Masz racje. To dobra zabawa. Szkoda byloby ja przerwac”. Usmiechnal sie krzywo, jakby przyszlo mu do glowy cos smiesznego, ale nie mial ochoty sie smiac. „Wiesz, w pewnym sensie cie podziwiam”.

I obraz zniknal.

Kiedy bylem duzo mlodszy, brak ludzkich uczuc sprawial, ze czulem sie oszukany. Widzialem ogromna bariere dzielaca mnie od ludzkosci, mur zbudowany z niedostepnych dla mnie przezyc, i bardzo mi sie to nie podobalo. Tyle ze jednym z owych doznan — i to jednym z najczesciej spotykanych i najsilniejszych — bylo poczucie winy i kiedy zrozumialem, ze Weiss twierdzi, iz to ja zrobilem z niego zabojce, dotarlo tez do mnie, ze naprawde powinienem miec z tego powodu drobne wyrzuty sumienia, i ogromnie sie ucieszylem, ze ich nie mam.

Zamiast poczucia winy byla tylko ulga. Zimne fale ulgi, przechodzace jedna za druga i zrywajace coraz silniej napinajace sie we mnie struny. Naprawde mi ulzylo — bo wreszcie wiedzialem, czego chcial. Chcial mnie. Nie powiedzial tego wprost, ale takie bylo przeslanie: „Nastepni bedziecie ty i twoi najblizsi”. A za ulga przyszlo poczucie zimnej niecierpliwosci i rozpostarly sie we mnie i wyprezyly mroczne szpony; to Mroczny Pasazer wychwycil wyzwanie w glosie Weissa i odpowiedzial mu tym samym.

To tez przynioslo mi wielka ulge. Az do tej pory Pasazer milczal, nie mial zupelnie nic do powiedzenia na temat wypozyczonych zwlok, nawet kiedy byly przerobione na meble ogrodowe czy kosze z upominkami. Teraz jednak pojawila sie grozba, inny drapiezca wietrzacy nasz trop i zagrazajacy terytorium, ktore juz oznaczylismy. A na tego rodzaju wyzwanie nie moglismy pozwolic, co to, to nie. Weiss przyslal zawiadomienie, ze nadchodzi — i Pasazer, wreszcie obudzony z drzemki, juz szlifowal kly. Bedziemy gotowi.

Tylko na co? Ani przez chwile nie wierzylem, ze Weiss ucieknie, nie bylo takiej mozliwosci. Co zatem zrobi?

Pasazer wysyczal odpowiedz, ktora, choc oczywista, wydala mi sie z miejsca wlasciwa dlatego, ze my na miejscu Weissa postapilibysmy tak samo. Zreszta, sam mi to powiedzial: „Kochalem Aleksa, a ty mi go odebrales…” A zatem porwie sie na kogos, kto jest mi bliski. I zostawiajac zdjecie przy zwlokach Deutscha, wskazal, kto to bedzie. Cody i Astor, bo to byloby dla mnie takim samym ciosem, jaki ja zadalem jemu — a jednoczesnie doprowadziloby mnie do niego na jego warunkach.

Ale jak to zrobi? To bylo najwazniejsze pytanie — i mialem wrazenie, ze odpowiedz jest wzglednie oczywista. Jak dotad Weiss sie nie patyczkowal — wysadzic dom w powietrze to nic subtelnego. Musialem przyjac, ze bedzie dzialac szybko, dopoki, jak uwazal, sytuacja byla dla niego korzystna. A wiedzialem, ze mnie obserwowal, najprawdopodobniej znal moj harmonogram dnia i harmonogram dzieci. Najbardziej zagrozone beda wtedy, gdy Rita odbierze je ze szkoly i przeniosa sie z bezpiecznego otoczenia do siedliska bezprawia, jakim jest Miami — ja wtedy bede daleko, w pracy, a jedna raczej slaba i niczego niepodejrzewajaca kobieta nie przeszkodzi Weissowi porwac przynajmniej jednego z nich.

Wiec musialem zajac pozycje pierwszy, przed Weissem, i go wypatrywac. To byl prosty plan, a przy tym niepozbawiony ryzyka — przeciez moglem nie miec racji. Pasazer jednak syczal, ze sie ze mna zgadza, a on rzadko sie myli, wiec postanowilem wyjsc z pracy wczesniej, zaraz po lunchu, i ulokowac sie przy szkole

Вы читаете Dzielo Dextera
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату