— Nie wiem. To znaczy, znam wiekszosc grup w miescie i zadna mi do tego nie pasuje. — Wzruszyla ramionami. — Moze druidzi, niedlugo maja jakies wiosenne swieto. Kiedys skladali ofiary z ludzi.
Debora zmarszczyla brwi z jeszcze wiekszym natezeniem.
— Kiedy to bylo?
Tym razem kobieta naprawde sie usmiechnela, tylko troszeczke, kacikiem ust.
— Jakies dwa tysiace lat temu. Troche sie spoznilas, Sherlocku.
— Przychodzi pani do glowy cos jeszcze, co mogloby nam pomoc?
Kobieta pokrecila glowa.
— Pomoc w czym? Moze gdzies tam jest jakis niewydarzony psychol, ktory czytal Aleistera Crowleya i hoduje krowy. Skad moge wiedziec?
Debora chwile patrzyla na nia, jakby sie zastanawiala, czy mozna ja aresztowac za chamstwo, i w koncu najwyrazniej uznala, ze nie.
— Dziekuje, ze poswiecila nam pani czas. — Rzucila na lade swoja wizytowke. — Jesli cos sie pani przypomni, prosze do mnie zadzwonic.
— Taa, jasne — odparla kobieta, nawet nie zerknawszy na wizytowke. Debora jeszcze chwile wpijala sie w nia wzrokiem, po czym zrobila w tyl zwrot i wymaszerowala. Kobieta spojrzala na mnie. Usmiechnalem sie.
— Bardzo lubie warzywa. — Przekazalem jej znak pokoju i wyszedlem za siostra.
— To byl glupi pomysl — stwierdzila Debora, kiedy szlismy szybkim krokiem do samochodu.
— Och, tego bym nie powiedzial — odparlem. I w zasadzie mowilem prawde, nie powiedzialbym tego. To znaczy, pomysl oczywiscie glupi, ale mowiac to na glos, prosilbym sie o poteznego kuksanca w ramie od Debory. — Przynajmniej wyeliminowalismy pare mozliwosci.
— Pewnie — przytaknela z gorycza. — Wiemy, ze raczej nie zrobila tego grupa golych swirow. No chyba ze dwa tysiace lat temu.
Poniekad miala racje, ale uwazam, ze moja zyciowa misja jest podtrzymywac w bliznich pozytywne nastawienie.
— Zawsze to krok naprzod — zauwazylem. — Zajrzymy na Osma? Bede tlumaczyl. — Deb, choc rodowita mieszkanka Miami, dla kaprysu uparla sie, by w szkole uczyc sie francuskiego i po hiszpansku ledwo radzila sobie z zamowieniem lunchu.
Pokrecila glowa.
— Strata czasu. Kaze Angelowi popytac ludzi, ale nic z tego nie bedzie.
I miala racje. Angel wrocil poznym popoludniem z bardzo ladna swieczka, na ktorej widniala modlitwa do swietego Judy po hiszpansku, ale poza tym jego wyprawa na Osma, zgodnie z przewidywaniami Debory, okazala sie strata czasu.
Nie zostalo nam nic oprocz dwoch bezglowych cial i okropnie zlego przeczucia.
Wkrotce mialo sie to zmienic.
10
Nastepnego dnia nie wydarzylo sie nic, na horyzoncie nie zamajaczyl nawet cien pomyslu w sprawie podwojnego zabojstwa na uczelni. A ze zycie pokraczna groteska jest, wina za brak postepow Debora obarczyla mnie. Wmowila sobie, ze posiadam specjalne magiczne moce, ktore sprawily, ze zglebilem mroczna tajemnice obu morderstw, i ze z malostkowych osobistych powodow ukrywam kluczowe informacje.
Bardzo mi to schlebialo, ale bylo zupelnie niezgodne z prawda. Wiedzialem tylko tyle, ze ta sprawa z jakiegos powodu wystraszyla Mrocznego Pasazera, i ze nie chce, by to sie powtorzylo. Postanowilem trzymac sie z dala od sledztwa, a poniewaz praktycznie nie wymagalo badan krwi, w logicznym i uporzadkowanym wszechswiecie nie powinienem miec z tym klopotow.
Niestety rzeczywistosc wyglada inaczej. Naszym wszechswiatem rzadzi slepy los, a jego mieszkancy drwia z logiki. Dowod rzeczowy numer jeden: moja siostra. Poznym przedpoludniem dopadla mnie w moim malym boksie i zaciagnela na lunch z jej chlopakiem, Kyle'em Chutskym. W zasadzie nie mialem nic przeciwko Chutsky'emu, poza tym, ze zawsze zachowywal sie tak, jakby znal najprawdziwsza prawde o wszystkim. Pomijajac to, byl tak mily i uprzejmy, jak mily i uprzejmy potrafi byc bezwzgledny zabojca, i okazalbym sie hipokryta, gdybym mial o to do niego pretensje. A poniewaz moja siostra najwyrazniej dobrze sie z nim czula, nie mialem pretensji ani o to, ani o nic innego.
Poszedlem wiec na lunch, bo raz, byla moja siostra, i dwa, poteznej maszynie, jaka jest moj organizm, trzeba niemal na okraglo dostarczac paliwa.
Paliwem, jakiego pragnie najczesciej, jest kanapka medianoche, zwykle ze smazonymi platanos i koktajlem mlecznym marne. Nie wiem dlaczego ten prosty, a przy tym pozywny posilek wygrywa tak transcendentna melodie na strunach mojego jestestwa, ale nic nie moze sie z nim rownac. Odpowiednio przyrzadzony, wprowadza mnie w stan na tyle bliski ekstazy, na ile to u mnie mozliwe. A nigdzie nie przyrzadzaja go bardziej odpowiednio niz w Cafe Relampago, knajpce nieopodal komendy glownej, gdzie Morganowie jadali od niepamietnych czasow. Byl tak pyszny, ze wrazenia nie psulo nawet niemilknace zrzedzenie Debory.
— Szlag by to! — powiedziala do mnie z ustami wypchanymi kesem kanapki. Oczywiscie jak na nia to nic oryginalnego, ale bluznela z taka zaciekloscia, ze az sypnelo sie na mnie troche okruszkow chleba. Wzialem lyk przepysznego batido de marne i czekalem, az rozwinie swoja mysl, ona jednak tylko powtorzyla: — Szlag by to!
— Znow ukrywasz uczucia, Deb. Ale jestem twoim bratem, widze, ze cos cie gnebi.
Chutsky prychnal i mozolnie pilowal kubanski stek.
— No co ty — zaczal. Mial cos dodac, ale widelec, ktory sciskal w protezie lewej dloni, wysliznal mu sie i obrocil bokiem. — Szlag by to — zaklal i dotarlo do mnie, ze on i moja siostra maja ze soba duzo wiecej wspolnego, niz mi sie wydawalo. Debora nachylila sie i pomogla mu wyprostowac widelec. — Dzieki — mruknal i wpakowal do ust duzy kes kotleta.
— A widzisz? — zagadnalem pogodnie. — Potrzebowalas tylko czegos, co pozwoliloby ci zapomniec o wlasnych klopotach.
Siedzielismy wokol stolika, przy ktorym jedlismy juz pewnie ze sto razy. Debora jednak rzadko zwazala na sentymenty; wyprostowala sie i rabnela w poobijany blat z Formiki tak mocno, ze podskoczyla cukierniczka.
— Chce wiedziec, kto gadal z tym fiutem Rickiem Sangrem! — wy — buchnela. Sangre byl reporterem lokalnej telewizji, wyznajacym zasade, ze im wiecej krwi sie leje, tym wazniejsze, by ludzie mieli wolne media, z ktorych poznaja mozliwie najwiecej drastycznych szczegolow. Sadzac z tonu jej glosu, Debora najwyrazniej sadzila, ze Rick zostal moim nowym najlepszym przyjacielem.
— Zapewniam, ze nie ja. I raczej nie Doakes.
— Uch — mruknal Chutsky.
— I — powiedziala — chce znalezc te zasrane glowy!
— Ich tez nie mam — odparlem. — Pytalas w biurze rzeczy znalezionych?
— Dexter, ty cos wiesz — stwierdzila. — Wyrzuc to z siebie, prosze.
Chutsky podniosl glowe i przelknal.
— Czemu mialby wiedziec cos, czego ty nie wiesz? — spytal. — Bylo duzo rozbryzgow?
— Ani jednego — powiedzialem. — Znalezlismy ciala upieczone i suchutkie.
Chutsky skinal glowa i nabral na widelec troche ryzu i fasoli.
— Chory sukinsyn z ciebie, wiesz?
— Gorzej niz chory — wtracila Debora. — Cos ukrywa.
— Aha — mruknal Chutsky z pelnymi ustami — co, znowu robi za profilera — amatora? — To takie drobne klamstewko; powiedzielismy mu, ze moje hobby to sama teoria, bez praktyki.
— Tak — odparla Debora. — I nie chce mi powiedziec, co wymyslil.
— Moze trudno ci w to uwierzyc, siostrzyczko, ale nie wiem nic. Tylko… — Wzruszylem ramionami, ale juz na mnie naskoczyla.
— Co! No mow, prosze cie.
Znow sie zawahalem. Nie bardzo wiedzialem, jak moglbym jej wytlumaczyc, ze te zabojstwa wywolaly