Coz wiec wdarlo sie tam i zalalo loch tym niechcianym uczuciem? Co, u licha, moglo dostac sie do srodka z tak nadzwyczajna latwoscia?

Polozylem sie z mocnym postanowieniem, by zasnac i udowodnic sobie, ze nadal ja tu rzadze, ze nic sie nie stalo, a juz na pewno sie nie powtorzy. To byla Dexterlandia, moje krolestwo. Nic innego nie mialo do niej wstepu. Zamknalem oczy i poprosilem o potwierdzenie wewnetrzny glos wladzy Mrocznego Pasazera; czekalem, az przytaknie, az wysyczy kojace slowa, ktore pokaza tej brzekliwej muzyce i towarzyszacej jej eksplozji uczucia, gdzie ich miejsce, wypedza je z mroku. I czekalem, az cos powie, on jednak milczal.

Szturchnalem go wiec bardzo ostra i poirytowana mysla „Obudz sie! Pokazze te swoje zeby!”

Nie powiedzial nic.

Pospiesznie zajrzalem we wszystkie zakatki mojego ja, wrzeszczalem z coraz wiekszym niepokojem, nawolujac Pasazera, ale zostalo po nim tylko puste, starannie wysprzatane miejsce, pokoj do wynajecia. Jakby w ogole go tam nigdy nie bylo.

Wciaz slyszalem echo muzyki, odbijalo sie od twardych scian nieumeblowanego mieszkania i nioslo przez niespodziewana, bardzo bolesna pustke.

Mroczny Pasazer odszedl.

14

Nastepny dzien spedzilem w goraczkowej niepewnosci; mialem nadzieje, ze Pasazer powroci, a jednoczesnie cos mi mowilo, ze nie. Z uplywem czasu zwatpienie przewazylo i stalo sie coraz bardziej przygnebiajace.

Byla we mnie duza, kruszejaca wyrwa i tak naprawde nie mialem jak o tym myslec ani jak radzic sobie z poczuciem ziejacej pustki, jakiego jeszcze nigdy nie zaznalem. Na pewno nie powiedzialbym, ze cierpialem wewnetrzne katusze — zawsze wydawalo mi sie, ze to cos dla tych, ktorzy lubia sie ze soba cackac — ale czulem sie nieswojo i przez caly dzien tkwilem w gestej mazi nerwowego leku.

Dokad odszedl moj Pasazer i dlaczego? Czy wroci? Pytania te nieuchronnie wciagaly mnie w glebsze, jeszcze bardziej niepokojace rozwazania: czym byl Pasazer i dlaczego w ogole we mnie zamieszkal?

Troche mnie to otrzezwilo, kiedy uswiadomilem sobie, w jak duzym stopniu okreslalem samego siebie przez cos, co tak naprawde mna nie bylo — a moze bylo? Moze cala postac Mrocznego Pasazera to tylko chory twor uszkodzonego umyslu, siec, ktora miala chwytac odblaski przefiltrowanej rzeczywistosci i chronic mnie przed straszna prawda o tym, kim naprawde jestem. Istniala taka mozliwosc. Mam podstawowa wiedze z zakresu psychologii i juz od pewnego czasu zakladam, ze nie mieszcze sie w zadnej skali. Nie przeszkadza mi to; swietnie sobie radze bez nawet odrobiny normalnego czlowieczenstwa.

Przynajmniej tak bylo do tej pory. Nagle jednak zostalem sam ze soba i nic juz nie wydawalo sie tak wyraziste, pewne. I po raz pierwszy musialem poznac prawde.

Oczywiscie, w niewielu miejscach pracy dostaje sie platny urlop na introspekcje, nawet kiedy jej przedmiotem jest cos tak waznego jak zaginieni Mroczni Pasazerowie. Nie, Dexter musial odrobic panszczyzne. Zwlaszcza pod batem Debory.

Na szczescie chodzilo glownie o rutynowe czynnosci. Przez caly ranek z reszta szczurow laboratoryjnych przeczesywalismy mieszkanie Halperna w poszukiwaniu konkretnych dowodow jego winy. Co ucieszylo mnie jeszcze bardziej, byla ich taka obfitosc, ze nie musielismy sie zbytnio napracowac.

W glebi szafy znalezlismy skarpetke, a na niej kilka kropel krwi. Spod kanapy wyciagnelismy bialy plocienny but z plama do kompletu. W plastikowym worku w lazience lezaly spodnie z osmalonym mankietem i tez ze sladami krwi, malymi, rozbryznietymi kropeczkami utwardzonymi pod wplywem zaru.

Pewnie to dobrze, ze tyle tego wszystkiego znalazlo sie na widoku, bo Dexter naprawde nie byl dzis tak bystry i pelen zapalu jak zawsze. W jednej chwili dryfowalem w niespokojnej szarej mgle i zastanawialem sie, czy Pasazer powroci, by zaraz potem ocknac sie w szafie, z brudna, zakrwawiona skarpeta w reku. Gdyby czekala mnie robota sledcza z prawdziwego zdarzenia, nie wiem, czy dalbym rade wzniesc sie na moj zwykle bardzo wysoki poziom.

Na szczescie, nie zachodzila taka potrzeba. Nigdy jeszcze nie widzialem, by ktos, kto w koncu mial kilka dni na to, zeby posprzatac, tak ochoczo rozrzucal wokol siebie wyrazne i niezbite dowody. Kiedy oddaje sie swojemu malemu hobby, jestem schludny, porzadny i — po kilku minutach — niewinny z punktu widzenia medycyny sadowej; Halpern zas przez kilka dni nie podjal nawet elementarnych srodkow ostroznosci. To bylo prawie zbyt latwe i kiedy obejrzelismy jego samochod, odrzucilem „prawie”. Na podlokietniku przedniego siedzenia widnial zaschniety, krwawy odcisk kciuka.

Oczywiscie, istniala mozliwosc, ze badania laboratoryjne wykaza, ze to krew kury, a Halpern po prostu oddawal sie niewinnej rozrywce, na przyklad amatorskiemu ubojowi drobiu. W to jednak watpilem. Wszystko zdecydowanie wskazywalo, ze zrobil komus cos naprawde niesympatycznego.

A mimo to nie dawala mi spokoju natretna mysl: ze to tez wydaje sie zdecydowanie za latwe. Cos tu nie pasowalo. Poniewaz jednak nie mialem Pasazera, ktory wskazalby mi wlasciwy kierunek, zachowalem to dla siebie. Tak czy inaczej, okrucienstwem byloby przekluc radosny balonik Debory. Wrecz promieniala z zadowolenia, kiedy przyszly wyniki badan, i coraz bardziej wygladalo na to, ze w osobie Halperna zlowilismy taaaaka pomylona rybe.

Nie uwierzycie, ale cos sobie nucila pod nosem, kiedy ciagnela mnie na przesluchanie Halperna, co wzmoglo moje zaniepokojenie w stopniu dotad niespotykanym. Obserwowalem ja, gdy wchodzilismy do pokoju, w ktorym czekal profesor. Nie pamietalem, kiedy ostatnio miala w sobie tyle radosci. Zapomniala nawet przybrac tej srogiej, wyrazajacej dezaprobate, miny. Po prostu szok, cos calkowicie sprzecznego z prawem natury, zupelnie jakby na autostradzie 95 wszyscy nagle postanowili jechac wolno i ostroznie.

— To co, Jerry? — zaczela swobodnie, kiedy usiedlismy naprzeciwko Halperna. — Porozmawiamy o tych dwoch dziewczynach?

— Nie ma o czym rozmawiac — odparl. Byl strasznie blady, prawie zielonkawy, ale sprawial wrazenie duzo bardziej zdeterminowanego niz wtedy, gdy go przywiezlismy. — Cos wam sie pomylilo. Nic nie zrobilem.

Debora spojrzala na mnie z usmiechem i pokrecila glowa.

— Nic nie zrobil — powiedziala radosnie.

— Calkiem prawdopodobne — stwierdzilem. — Moze podrzucili mu te ubrania, kiedy ogladal Lettermana.

— Tak bylo, Jerry? — spytala. — Ktos inny zostawil u ciebie zakrwawione ciuchy?

Pozielenial jeszcze bardziej, o ile to mozliwe.

— Co… zakrwawione… o czym wy mowicie?

Usmiechnela sie do niego.

— Jerry. Znalezlismy twoje spodnie, uwalane krwia. Krwia ofiar. Znalezlismy but i skarpetke, ta sama historia. I krwawy odcisk palca w twoim samochodzie. Twoj odcisk, ich krew. — Debora odchylila sie na oparcie i skrzyzowala rece. — I co, pamiec wraca?

Jeszcze mowila, gdy Halpern zaczal krecic glowa i teraz robil to nadal, jakby w jakims dziwacznym nieswiadomym odruchu.

— Nie. Nie. To nawet nie jest… Nie.

— Nie, Jerry? Co znaczy „nie”?

Wciaz krecil glowa. Kropla potu oderwala sie od jego wlosow i plasnela na stol. Slyszalem, jak z wysilkiem oddychal.

— Prosze — jeknal. — To obled. Nic nie zrobilem. Dlaczego… To czysty Kafka, nic nie zrobilem.

Debora odwrocila sie do mnie i uniosla brew.

— Kafka?

— Mysli, ze jest karaluchem — wyjasnilem.

— Jerry, ja durna glina jestem. Nie znam Kafki. Ale niezbite dowody poznaje na pierwszy rzut oka. I wiesz co, Jerry? Widze je w calym twoim mieszkaniu.

— Aleja nic nie zrobilem — skamlal.

— No dobrze. — Wzruszyla ramionami. — W takim razie pomoz mi. Skad to wszystko sie u ciebie wzielo?

Вы читаете Dylematy Dextera
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату